W Kujbyszewie

opublikowano: 2024-06-20 12:51
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Po podpisaniu Układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 roku ambasadorem Rzeczypospolitej w Moskwie został Stanisław Kot. Jego głównym celem było niesienie pomocy Polakom uwalnianym z więzień, obozów pracy i miejsc deportacji. Wśród nich jest sierżant Waldemar Romanowicz...
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Barbary Wysoczańskiej „Obiecaj, że wrócisz”.

Polscy żołnierze – jeńcy wojenni konwojowani przez Armię Czerwoną do kolejowych punktów załadunku za granicą polsko-sowiecką, wrzesień 1939 roku

Listopad 1941 roku; Kujbyszew – ZSRS

Ktoś do niego mówił, ktoś lekko nim potrząsał, ale nie jak zwykle – z nadmierną siłą i brutalnością, do których przywykł, tylko nadzwyczaj spokojnie. Jakby w końcu nie chciano nic na nim wymuszać, a jedynie próbowano wybudzić z letargu, w którym tkwił od jakiegoś czasu. To było dziwne, niecodzienne. Ale nawet jeśli go zdumiewało, to i tak nie miał siły jakkolwiek zareagować. Ciało przestało poddawać się jego woli. Głowa, gdy tylko odzyskiwał przytomność, opadała bezwładnie pod wpływem własnego ciężaru. Przyzwyczaił się, że nie mógł utrzymać jej prosto. Nie pamiętał nawet, czy kiedykolwiek to potrafił.

Kiedyś, kiedy jeszcze czuł się człowiekiem i potrafił kontrolować odruchy, przez jego głowę jak w niemym kinie przesuwały się niewyraźne obrazy z innego, odległego świata. Ludzie, zdarzenia, które utkwiły głęboko w jego pamięci. Na tym jeszcze wtedy potrafił skoncentrować myśli. Jednak im częściej go bito, im więcej od niego wymagano, a on nadwyrężał całą wolę, żeby przetrwać, tym szybciej wspomnienia znikały z jego świadomości, a ich miejsce zajmowała ciemność.

Od teraz jednak było inaczej. Coś się zmieniło. Odbierał to bardzo wyraźnie, niemal każdym zmysłem, które od czasu do czasu odbierały bodźce z zewnątrz. Nawet zapach wokół niego był inny – nie jak zawsze duszny i mdlący smród krwi, potu i wszystkiego, co człowiek z siebie wydalał, ale ożywczy jak powiew świeżego powietrza. Dawno nie czuł takiego zapachu.

– Słyszycie mnie, sierżancie?

Słyszał. Ale nie był pewien, czy ten głos zwracał się do niego. Bo to nie był twardy rozkaz ani obelżywy rechot enkawudzisty na chwilę przed kolejną torturą. Ten głos był spokojny i opanowany. Nadzwyczaj trzeźwy. Chyba nigdy dotąd go nie słyszał.

Chciało mu się pić. Gardło miał tak wyschnięte, że czuł jedynie bolesną suchość, która paliła przy każdej próbie przełknięcia powietrza, bo w ustach brakowało mu już śliny. Chciał wykrzyczeć, że chce pić, ale wydobył z siebie tylko chrapliwe rzężenie. To jednak odniosło skutek, bo ktoś litościwie przyłożył do jego warg kubek z wodą. Ktoś nawet uniósł jego głowę, podtrzymując ją niemal troskliwie, żeby znów nie opadła.

REKLAMA

Trząsł się, ale pił łapczywie, chciwie, świadom, że to może być ostatni łyk w jego życiu. Czuł, jak woda nadzwyczajnie łagodzi jego spierzchnięte wargi, jak spływa do spalonej krtani. I wówczas zaczął się dławić. Gardło zwęziło się gwałtownie, płuca jakby zajęły się żywym ogniem, ale ktoś nim potrząsnął w odruchu ratunku, więc resztkami sił odkaszlnął i zdołał złapać haust powietrza.

– Sierżancie, czy pan mnie słyszy? – padło ponowne pytanie, kiedy jego świszczący, urywany oddech zaczął się wyrównywać, a ból w płucach nieco ustąpił.

Próbował unieść głowę, bo nagle dotarło do niego, że ten głos zwraca się do niego po polsku. Nie po rosyjsku, ale po polsku! Że też wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy.

Naprawdę chciał unieść głowę. Chciał spojrzeć na nieznajomego.

Ale nie potrafił.

Był przygotowany na śmierć. Oczekiwał jej. Nawet zaczął jej pragnąć. Ale jej widmo, wbrew jego oczekiwaniom, niespodziewanie zaczęło się oddalać. Już go nie bito, nie torturowano. Nie zadawano mu obelżywych pytań, nie zmuszano do odpowiedzi, nie szydzono z niego i nie grożono mu. Nikt na niego nie krzyczał. Nie wstrzymywano mu również wody i jedzenia. Komuś wyraźnie zaczęło zależeć na tym, żeby nadal żył.

Związane ręce na plecach jednego z zamordowanych oficerów w Katyniu (tzw. węzeł katyński)

Tylko czy on był w stanie żyć? Czy nie było na to za późno?

Nieznajomy wciąż coś do niego mówił, namawiał do reakcji, ale on czuł się za słaby, żeby zareagować.

Ile to trwało? Jak długo tkwił w tym dziwnym letargu? Nie wiedział. Siły wracały powoli, skapywały w jego umęczone ciało jak kroplówka, a wraz z nimi pomalutku docierała do niego zaskakująca świadomość, że naprawdę żyje i z dużym prawdopodobieństwem nie jest już na Suchanowce pod Moskwą, ale w zupełnie innym miejscu – czystym i spokojnym.

Czyżby ci, którzy bijąc go, obiecywali mu spokój, jednak dotrzymali słowa?

Kiedy otwierał oczy, miał przed sobą zamglony obraz jasnych ścian.

Obcych. Innych.

Nieznajoma kobieta, najpewniej pielęgniarka, czuwała przy nim niemal przez cały czas. Podawała mu wodę, karmiła małymi porcjami jak dziecko, opatrywała i nawet myła. Odczuwał wewnętrzną ulgę, że kiedy to robiła, nie był świadom jej zabiegów, bo wraz z odradzającą się trzeźwością umysłu powracało do niego po czucie wstydu wywołanego własną bezsilnością. Wie dział aż nadto, że nie wygląda jak człowiek. Był jedynie marnym strzępem człowieka. Kawałkiem. Okaleczoną i żałosną resztką tego, co po nim zostało i nie zdołało umrzeć.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Barbary Wysoczańskiej „Obiecaj, że wrócisz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Barbara Wysoczańska
„Obiecaj, że wrócisz”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
496
Premiera:
05.06.2024
Format:
135x205 mm
ISBN:
978-83-8357-422-6
EAN:
9788383574226
REKLAMA

Nieznajomy, którego słyszał wcześniej, powrócił. I jego głos znów był spokojny, rzeczowy. I znów mówił do niego po polsku, a on tym razem brzmienie języka ojczystego odczuł niezwykle gwałtownie. Czy kiedykolwiek wcześniej płakał? Przecież zawsze wmawiano mu, że mężczyźni nie płaczą. Żołnierze nie płaczą. Żołnierz jest silny, twardy i waleczny.

Ale on już nie czuł się silny ani twardy, więc mógł płakać do woli. Nigdy też nie pragnął być żołnierzem.

– Sierżancie Romanowicz, pamiętacie, kim jesteście? Rozpoznajecie swoje nazwisko?

Otworzył oczy i popatrzył na rozmówcę zamglonym wzrokiem. W pomieszczeniu panował półmrok, więc sylwetkę mężczyzny w czarnej marynarce widział słabo. Zdawała się ledwie cieniem. Docierał za to do niego intensywny zapach tytoniu. Jak bardzo chciałby zaciągnąć się papierosem! W tej chwili na niczym mu nie zależało tak bardzo, jak na jednym mocnym sztachnięciu się.

– Czy mogę… – Wykonał nieokreślony gest, ale to wystarczyło, bo nieznajomy przyłożył mu do ust papierosa.

Zaciągnął się i poczuł nagły zawrót głowy. Odetchnął.

Stanisław Kot w 1933 roku

– Byłem w Suchanowce… – zaczął po polsku chrapliwym głosem. – A teraz…? Gdzie jestem…?

Mężczyzna pochylił się nad nim.

Do nozdrzy Romanowicza dotarł zapach wody kolońskiej.

– Jesteście w polskiej placówce dyplomatycznej w Kujbyszewie na terenie Sowietów. Nazywam się Stanisław Kot. Minister Kot. Jestem tu z ramienia premiera polskiego rządu, generała Władysława Sikorskiego. Na mocy podpisanego niedawno traktatu Sikorski-Majski, pomiędzy polskim rządem a ZSRS, udzielono wam amnestii i zwolniono z Suchanowki. Jest pan wolnym człowiekiem, sierżancie Romanowicz.

Coś ścisnęło go w dołku i nagle zabrakło mu powietrza. Zaczął się dusić i z oczu popłynęły mu łzy. Ktoś mógłby pomyśleć, że to spóźniona reakcja po zaciągnięciu się papierosem, ale on czuł, że ogarnia go nagły paraliż całego ciała.

„Więc jednak umieram” – pomyślał.

– Wszystko będzie dobrze. Proszę oddychać spokojnie…

Starał się. Słuchał poleceń mężczyzny, bo nie były to wulgarne rosyjskie rozkazy, do jakich przywykł.

– Sierżancie, już lepiej? Czy pan mnie słyszy? Rozumie pan, co do niego mówię?

– Mówicie… że jestem wolny… – Cedził te słowa z wahaniem, jakby dopiero się ich uczył. Jakby dopiero zaczynał pojmować sens tego, co wypowiedział.

REKLAMA

– Tak, jesteście wolni. NKWD zwolniło was z więzienia. Was i wielu innych. – Mężczyzna przedstawiający się jako minister Kot powiedział to bardzo wyraźnie i z pełnym przekonaniem. – Jestem tu, żeby pomóc wam wrócić do zdrowia i dawnego życia.

Dawnego życia… Do tego z mglistych obrazów, które zacierały się w świadomości Romanowicza, kiedy enkawudzista wymyślnymi torturami po raz kolejny brutalnie udowadniał mu, ile jest w stanie przeżyć. Tak go przesłuchiwali, sprawdzając jego gotowość do współpracy, i badali, jak bardzo ceni sobie Rosję Sowiecką. Szczególnie interesowało ich to, jak głęboka jest jego pogarda dla Sowietów.

Pomyślał, że przez cały ten czas tylko tyle z niego wyciągnęli – jak dalece nimi gardził. Inne odczucia ukrył tak głęboko w sobie, że sam nie potrafił ich odszukać.

Odchrząknął i nieznacznie wskazał na tlącego się wciąż między palcami mężczyzny papierosa. Kot znów pozwolił mu się zaciągnąć.

– Potwierdza pan, że nazywacie się Waldemar Romanowicz? – spytał.

Waldemar Romanowicz…

– Tak… – przyznał chrapliwie.

– Pamiętacie, że przed wojną byliście robotnikiem mieszkającym w Warszawie?

– Pamiętam – wymamrotał.– A pamiętacie, że jesteśmy w stanie wojny z Niemcami?

– Pamiętam… Walczyłem w Brześciu, nim Sowieci nas zdradzili i rozszarpali.

– Tak. Wy, sierżancie, i tysiące innych trafiliście do obozu internowanych. I jakimś cudem jak dotąd jesteście jedynym, który z tego obozu wyszedł.

„Czornyj woron” – replika autobusu więziennego wykorzystana w filmie „Katyń” Andrzeja Wajdy, obecnie w Muzeum Powstania Warszawskiego (fot. Halibutt)

Romanowicz poczuł, jak spływa na niego potężna fala strachu. Nagle z całą mocą wróciły do niego wstrząsające obrazy i wspomnienia, lecz bynajmniej nie te z wojny ani walki. Wyraźnie ujrzał niewielką stację kolejową obstawioną przez uzbrojonych enkawudzistów, ciężko dyszący pociąg z więziennymi wagonami, w których zamknięto setki polskich jeńców, oraz zamalowane wapnem okna czornyj woron, do których z pociągu zapędzano jego kolegów. Jednego po drugim…

– Gniezdowo… – wycharczał, z trudem łapiąc po wietrze. – Tam nas zabrali, a później… Mnie jednego przewieźli na Łubiankę. A potem do Suchanowki.

– Ile czasu byliście w Suchanowce?

Romanowicz milczał. Przymykał i otwierał oczy, jak by w ten sposób próbował wyostrzyć blade wspomnienia tłoczące się w jego głowie. One tam były, nie dawały mu spokoju, przerażały go. Z każdą sekundą stawały się co raz wyraźniejsze.

– Nie pamiętam…

– A pamiętacie, w którym obozie jenieckim byliście, zanim trafiliście na Łubiankę?

– Pamiętam. Byłem w Kozielsku.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Barbary Wysoczańskiej „Obiecaj, że wrócisz” bezpośrednio pod tym linkiem!

Barbara Wysoczańska
„Obiecaj, że wrócisz”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2024
Okładka:
miękka
Liczba stron:
496
Premiera:
05.06.2024
Format:
135x205 mm
ISBN:
978-83-8357-422-6
EAN:
9788383574226
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Barbara Wysoczańska
Urodziła się w Nowej Soli w 1980 roku, obecnie mieszkanka Zielonej Góry. Absolwentka historii na Uniwersytecie Zielonogórskim. Polska autorka i matka dwóch córek. Historyk z pasji i wykształcenia, miłośniczka dobrej literatury, muzyki i kina. Wrażliwiec kochający ludzi i życie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone