Udział Wielkopolan w wojnie polsko-bolszewickiej mógł przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Polski
Magdalena Mikrut-Majeranek: Powstanie Wielkopolskie to jedna z niewielu polskich wiktorii, a zasadniczo jedyna tak duża i udana insurekcja w dziejach Polski, w efekcie której udało się doprowadzić do oswobodzenia spod niemieckiego jarzma niemal całej Wielkopolski. Jak doszło do jego wybuchu?
Adam Pleskaczyński: Powstanie Wielkopolskie rzeczywiście jest jednym z niewielu zwycięskich zrywów. Było ono zrywem młodych, zdeterminowanych ludzi i miało charakter spontaniczny. Wśród powstańców dominowali Polacy służący w armii niemieckiej, którzy właśnie wrócili z frontu i byli świadkami rewolucji i totalnego rozprzężenia w Niemczech. Istotną część spiskowców stanowiła również prąca do walki, patriotyczna młodzież wielkopolska, skauci, działacze Sokoła i wszyscy ci, którym wydawało się, że nadeszła najwłaściwsza chwila do wywołania powstania.
Trzeba to wyraźnie zaznaczyć, powstanie wybuchło wbrew planom polskich elit politycznych Wielkopolski tamtego okresu. Przywódcy polityczni skupieni wokół utworzonej w okolicach 11 listopada Naczelnej Rady Ludowej, byli w zdecydowanej większości za doprowadzeniem do przyłączenia poznańskiego do Polski metodami pokojowymi. Bardzo ufano deklaracjom Stanów Zjednoczonych postulujących wytyczenie granic w oparciu o skład etnograficzny spornych terytoriów i liczono na przychylność zwycięskiej koalicji. Oczywiście, Naczelna Rada Ludowa nie blokowała powstawaniu różnych organizacji konspiracyjnych, również tych o charakterze wojskowym, ale próbowała mieć nad nimi kontrolę. Uważano bowiem, że Powstanie Wielkopolskie może wybuchnąć, ale tylko przy sprzyjających okolicznościach, np. wtedy gdy na Pomorzu Gdańskim wyląduje Błękitna Armii Hallera. Tymczasem sytuacja rozwijała się w zupełnie innym kierunku.
Iskrą zapalną był przyjazd do Poznania Ignacego Paderewskiego, który jadąc z Wielkiej Brytanii do Warszawy, gdzie miał objąć tekę premiera niepodległej Polski, został zaproszony do stolicy Wielkopolski przez Komisariat Naczelnej Rady Ludowej. Entuzjazm Polaków mieszkających w Poznaniu był tak ogromny, że niemieccy mieszkańcy Poznania w dniu 27 grudnia 1918 roku podjęli próbę zademonstrowania niemieckości tego miasta i zorganizowali demonstrację, która szybko zamieniła się w rozróbę.
Wystarczył moment. Ktoś wystrzelił, i nie ma to dziś większego znaczenia, czy był to Polak czy Niemiec. Ten pierwszy strzał wywołał regularną walkę na ulicach miasta, a ta przerodziła się w zbrojne powstanie, które błyskawicznie rozlało się po całej prowincji. Nieodzowną
Nieoczekiwanie, w ciągu zaledwie kilku tygodni doszło do opanowania prawie całej prowincji. Niemcy byli kompletnie zdezorientowani. Trzeba pamiętać, że czynnikiem, który pomagał powstańcom w Wielkopolsce była wspomniana już rewolucja, przygnębienie związane z przegraną wojną, upadek autorytetu władzy i wojska. Na polską korzyść działał entuzjazm i brawura oraz świadomość zmian jakie zachodzą w całej Europie. Ciężkie walki miały nastąpić dopiero później. Kiedy Niemcy otrząsnęli się z pierwszego szoku i mniej więcej na przełomie stycznia i lutego przeprowadzili kilka potężnych operacji ofensywnych, powstańcy z trudem, ale jednak, odparli niemieckie ofensywy i obronili swoje zdobycze.
M.M.: Można powiedzieć, że ze strategicznego punktu widzenia termin był dobrze zaplanowany?
A.P.: I tak, i nie. Raczej powiedziałbym, że to był przypadek wywołany niespodziewanymi okolicznościami. Przypomnijmy, że Stanisław Adamski, Wojciech Korfanty i Adam Poszwiński, czyli członkowie komisariatu Naczelnej Rady Ludowej nie chcieli wybuchu powstania w tym terminie. Mieli inną perspektywę niż zwykli ludzie i doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Niemcy wciąż dysponują potężnymi siłami. Szansa na pokojowe przyłączenie poznańskiego do Polski była duża, a podejmowanie walki z Niemcami naznaczone było ogromnym ryzykiem. Wielkopolanom nie mogła pomóc słaba jeszcze Polska, a i zachodni alianci nie życzyli sobie w tej części Europy jakichkolwiek prób zbrojnego wykreślania granic. To oni, ze swoimi decyzjami mieli mieć monopol na wytyczanie mapy Europy.
Inne było jednak wyobrażenie zwykłych Wielkopolan. Wydawało się im, że Niemcy są znokautowane i jeśli powstanie ma wybuchnąć, to właśnie teraz jest ku temu najlepszy moment. Jednak w tym konkretnym przypadku ryzyko się opłaciło i wbrew wszystkim opiniom mądrzejszych i bardziej zorientowanych udało się wyzwolić niemal całą prowincję poznańską. W tych okolicznościach Naczelna Rada Ludowa wykazała się wielką odpowiedzialnością, zaakceptowała stan rzeczy i przejęła kierownictwo nad powstaniem, które bez tego bardzo szybko mogło się zakończyć całkowitą klęską. Do Poznania sprowadzono generała Józefa Dowbor-Muśnickiego wraz z około dwustoma oficerami, których tutaj brakowało i zaczęto tworzyć potężną, świetnie wyszkoloną Armię Wielkopolską.
M.M.: Jaka była rola gen. Józef Dowbor-Muśnicki, będącego jednym z najlepiej wykształconych i doskonale radzących sobie na wojnie oficerów pochodzenia polskiego, który dawniej służył w armii rosyjskiej, a później dowodził I Korpusem Polskim w Rosji?
A.P.: Ogromna. Pierwszym dowódcą Powstania Wielkopolskiego został zupełnie przypadkowo, ponieważ przebywał akurat w Poznaniu, oficer sztabu generalnego z Warszawy, kapitan Stanisław Taczak, rodowity Wielkopolanin. Nie miał on jednak kwalifikacji dowodzenia związkami taktycznymi, z czego doskonale zdawał sobie sprawę i wiadomo było, że jego funkcja ma charakter tymczasowy. Niemcy w zaborze pruskim świadomie nie dopuszczali Polaków do wyższych stanowisk sztabowych, stąd ten deficyt oficerów w Wielkopolsce.
Do momentu przyjazdu gen. Dowbor-Muśnickiego oddziały powstańcze były oddziałami typowo ochotniczymi, pełnymi entuzjazmu, ale również niezbyt zdyscyplinowanymi i łatwiej ulegającymi panice w sytuacjach krytycznych. Objęcie przez Dowbora w połowie stycznia 1919 roku dowództwa nad siłami powstańczymi zmieniły sytuację diametralnie. Generał zadecydował wówczas o tworzeniu regularnej armii, w miejscu – jak to ujął – jakiegoś „cywil-wojska”. Co istotne, siły zbrojne tworzone przez Dowbora nie mogły być częścią Wojska Polskie, ponieważ Wielkopolska wciąż formalnie znajdowała się w granicach państwa niemieckiego i taki był jej status międzynarodowy. Była to zbuntowana prowincja zamieszkana przez mniejszość narodową w Niemczech, która stworzyła autonomiczną armię, niezależną od dowództwa w Warszawie i Berlinie.
Dzięki ogłoszonemu przez Muśnickiego poborowi udało się stworzyć 70-tysięczną, a w apogeum, czyli w czerwcu 1919 roku już 100-tysięczną armię, składającą się z trzech dywizji piechoty, pułków kawalerii i artyleryjskich, oddziałów lotniczych, saperskich, sanitarnych, służby zdrowia i całego zaplecza logistycznego. Było to możliwe dzięki zaangażowaniu Dowbora i jego oficerów pochodzących ze wszystkich trzech zaborów oraz, nade wszystko, dzięki patriotycznie nastawionego społeczeństwa wielkopolskiego. W ciągu 6 miesięcy – od wybuchu powstania do podpisania traktatu wersalskiego – utworzono bardzo dobrze wyszkoloną i świetnie wyposażoną armię. Była to niebagatelna siła, która mogła przechylić szalę zwycięstwa w walce o niepodległość Polski – i tak też się stało.
M.M.: Polacy mają skłonność do celebrowania klęsk, z kolei Powstanie Wielkopolskie jest nieco marginalizowane. Dlaczego tak się dzieje?
A.P.: Myślę, że to po prostu kwestia umiejętności propagowania konkretnych wydarzeń historycznych. Zdaje się, że Wielkopolanie mają już taką naturę: konkretną, bez epatowania i nadmiernego egzaltowania. Do tego dochodzi kwestia zamykania się z przekazem do swojego własnego, wielkopolskiego środowiska. Stąd pewnie, ten problem z rozpoznawalnością powstania wielkopolskiego w Polsce. Pretensje powinniśmy mieć chyba przede wszystkim do samych siebie. Potrzebna jest solidna dawka przypominania i edukowania o dokonaniach naszych przodków-powstańców i żołnierzy armii Dowbora, i to nie tylko w Wielkopolsce, ale też poza nią. Dlatego też tak ważne jest popularyzowanie wiedzy o powstaniu za pomocą książek, wystaw plenerowych oraz całej gamy działań w Internecie, kinie, telewizji.
M.M.: Zatem pałeczka jest teraz po państwa stronie, jak i odpowiedzialność za popularyzowanie dziejów Wielkopolski.
A.P.: Tak, oczywiście. W moim przekonaniu ważniejsze nawet od przypominania o roli i znaczeniu powstania wielkopolskiego jest upowszechnianie wiedzy o udziale oddziałów wielkopolskich w wojnie z Rosją bolszewicką. Propaganda PRL-owska próbowała spuścić zasłonę milczenia, na to co działo się z żołnierzami wielkopolskimi po zakończeniu powstania. Tymczasem powstanie było dopiero preludium do tego, co się miało wydarzyć. Śmiem twierdzić, że udział Wielkopolan w wojnie polsko-bolszewickiej był tutaj kluczowy i równie ważny co Powstanie Wielkopolskie.
M.M.: Podpisanie przez Niemcy traktatu wersalskiego 28 czerwca 1919 r. umożliwiło rozpoczęcie formalnego procesu zjednoczenia Armii Wielkopolskiej z Wojskiem Polskim. Symboliczne przejęcie zwierzchnictwa nad wojskami wielkopolskimi przez Józefa Piłsudskiego zostało zorganizowane podczas jego pierwszej wizyty w Poznaniu 25–27 października 1919. Jakie zadania postawiono później przed jednostkami wielkopolskimi?
Michał Krzyżaniak: Warto podkreślić, że 28 czerwca 1919 roku jeśli chodzi o udział Wielkopolan w walkach poza granicami Polski nic nie zmienił, ponieważ pierwsze oddziały Wielkopolan walczyły pod Lwowem już wiosną 1919 roku. Natomiast w pewnym stopniu traktat ten uwalniał kolejne oddziały z obowiązków związanych z obroną granic na zachodzie. Pozwoliło to na przerzucenie jednostek na wschód, gdzie już od zimy 1919 roku toczyły się walki przeciwko bolszewikom. Głównym zadaniem Wielkopolan była walka z formacjami Armii Czerwonej na różnych odcinkach frontu. Zasadniczo jednak poza formalnymi układami i pewnym podporządkowaniem oddziałów wielkopolskich naczelnemu dowództwu Wojska Polskiego nic się nie zmieniło.
M.M.: W tym roku obchodziliśmy setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Warto zadać sobie pytanie jaką rolę w wojnie z bolszewikami odegrali żołnierze wywodzący się z formacji utworzonych na ziemiach byłego zaboru pruskiego?
M.K.: Zaangażowanie było zauważalne, ale nie można też przeceniać ich roli, mówiąc, że sami tę wojnę wygrali. Możemy powiedzieć, że gdyby nie było Wielkopolan, gdyby to zaangażowanie było mniejsze lub gdyby go nie było, ciężko jednoznacznie stwierdzić jak potoczyłyby się losy wojny. Taka gdybologia nie jest uprawniona. Możemy jednak stwierdzić, że praktycznie na każdym odcinku frontu, czy to litewsko-białoruskim, czy południowy, czy później w okolicach Warszawy, w sierpniu 1920 roku – pojawiały się oddziały Wielkopolan. Ich postawa i sposób prowadzenia walki były doceniane przez dowódców polskich. Popularne było wówczas hasło „rogate diabły” czy „rogate czorty”, które zostało ukute jeszcze pod Lwowem, na początku roku 1919. Hasło to towarzyszyło Wielkopolanom również w roku 1920. Powiedzenie to wypowiadano z respektem. Jak zauważali to obserwatorzy zagraniczni, chociażby z Francji czy Wielkiej Brytanii, wynikało to z tego, że ten urok niemieckości, jeśli chodzi o prowadzenie wojny był w Wielkopolsce wysoki. Wielu Wielkopolan walczyło na frontach I wojny światowej w szeregach armii niemieckiej. Nawyki, sposób prowadzenia walki, komunikację przenosili do nowej polskiej armii.
Zaangażowanie Wielkopolan w walki było ogromne, a jednocześnie pamięć o ich udziale szybko ulegała zatarciu. W okresie międzywojennym mocną pozycję miała legenda legionów, a po roku 1945 wojna polsko-bolszewicka i udział w niej był raczej tematem tabu. Starano się o tym nie wspominać. O ile Powstanie Wielkopolskiej i udział w walkach z Niemcami było dobrze odbierane przez władze komunistyczne, tak już wielu mieszkańców Wielkopolski po zakończonej wojnie polsko-bolszewickiej wolało nie wspominać o swoim udziale. Stąd też ta pamięć zbiorowa o udziale w walkach ulegała zatarciu.
M.M.: Pojawiła się tym samym pewna luka, biała plama w dziejach. To trochę temat tabu, powód do obawy...
M.K. : Tak, to prawda. Jak sięgam pamięcią, to pierwsze, wyczerpujące temat opracowanie dotyczące udziału Wielkopolan w wojnie polsko-bolszewickiej pojawiło się pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku i została napisane przez profesora Polaka. W latach wcześniejszych w historiografii udział w tej wojnie ograniczał się do dość kuriozalnego zdania typu: „Po zakończonym powstaniu pułk powrócił do koszar w roku 1921”. Nie ma się co dziwić, że tak rugowane zagadnienie zostało z tej zbiorowej pamięci odsunięte na bardzo daleki plan.
M.M.: Podobnie wyglądała sprawa z pewną rocznicą. 15 sierpnia obchodzimy Święto Żołnierza. Mało kto pamięta dziś, że święto to ustanowiono już w 1923 roku dla upamiętnienia bohaterów, którzy walczyli z bolszewikami podczas osławionej Bitwy Warszawskiej. W komunistycznej Polsce, w 1947 roku zaniechano jego obchodów. Kiedy święto przywrócono?
M.K.: Święto Wojska Polskiego powraca na karty kalendarza dopiero w 1992 roku, więc minęło naprawdę sporo czasu. To wiąże się z tym, że w okresie powojennym ta data nie była jakoś specjalnie celebrowana, zwłaszcza jeśli połączymy to z uroczystościami kościelnymi przypadającymi tego dnia. Święto to wróciło na swoje miejsce dopiero na początku lat 90-tych. Proces przywracania pamięci jest skomplikowany.
M.M.: Publikację wieńczy rozdział, w którym znajdziemy opinie o żołnierzach wielkopolskich, cytaty ze wspomnień. Jak zostali oni zapamiętani przez im współczesnych?
M.K.: Wiele zależy od tego, kto był autorem relacji i wspomnień. Możemy podzielić je na trzy grupy. Pierwszy obraz żołnierzy wielkopolskich poznajemy dzięki relacjom żołnierzy pochodzących z innych części Polski, druga grupa to oficerowie polscy, a trzecia – wojskowi spoza granic Polski, czyli m.in. Brytyjczycy, Francuzi oraz osoby cywilne. W zależności od tego, kto wspominał, widać jak bardzo mocno ten obraz Wielkopolan się różnił.
Żołnierze szeregowi z zazdrością patrzyli na doskonale wyposażonych żołnierzy wielkopolskich. Bardzo często oddziałom formowanym w centralnej Polsce, w Galicji brakowało fragmentów wyposażenia, obuwia, co Wielkopolanom nie groziło. Zazdroszczono doskonałego zaopatrzenia. Podziwiano ich wygląd.
Z kolei we wspomnieniach oficerów docenia się sprawność bojową Wielkopolan, podkreślając, że jest iście niemiecka. Wytyka się za to ogromny brak dyscypliny i brak posłuchu wobec oficerów pochodzących spoza Wielkopolski, a także dzielnicowy separatyzm. Uznawano, że Wielkopolanie są trudnymi żołnierzami do zarządzania, ponieważ byli niechętni do wszystkiego, co pochodziło spoza Wielkopolski. Do dziś, pomimo tego, że minęło tyle lat od tego czasu, nadal dostrzegalne są różnice pomiędzy poszczególnymi zaborami.
Kolejną grupą byli cywile, na których żołnierze wielkopolscy robili szczególne wrażenie. Warszawski dziennikarz Zdzisław Dębicki zanotował, że „Takich nie widzieliśmy dawno w Królestwie, ani pod jeźdźcem, ani w zaprzęgu. Armia wyekwipowana świetnie. Ubrana i uzbrojona znakomicie. Niczego nie można jej zarzucić. Przypatrują się jej wszyscy, a w ciszy słychać tylko łomot serc polskich, które radują się i rosną na ten widok”. Inny dziennikarz zapisał, że kiedy czekał wraz z nimi w dworcowej poczekalni, „czuć było cywilizację”.
Natomiast oficerowie i wojskowi zza granicy podkreślali wpływ niemieckości w wojsku wielkopolskim. Podkreślali takie elementy jak: dyscyplina, rozwiązania taktyczne czy techniczne, które zostały żywcem przeniesione z armii niemieckiej. To uprawniało ich do stwierdzenia, że wojsko wielkopolskie jest najbardziej niemieckie spośród oddziałów Wojska Polskiego. Dzięki temu Wielkopolanie dobrze sobie radzą na każdym polu bitwy. To spojrzenie jest wielowymiarowe, a dzięki temu pokazuje jak rozmaicie postrzegano żołnierzy.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!