„U źródeł tożsamości”. Panele poświęcone pamięci historycznej na XVIII PZHP
Średniowieczne miejsca pamięci w kształtowaniu tożsamości narodowej
Na pierwszą część panelu Średniowieczne miejsca pamięci w kształtowaniu tożsamości narodowej składały się wystąpienia poświęcone bitwie pod Grunwaldem jako wydarzeniu, które ukształtowało tożsamość narodową Polaków i Litwinów, ale nie tylko. Jak celnie zauważył Rimuydas Petrauskas z Wilna bitwa ta była obecna w tradycji białoruskiej i rosyjskiej od wieku XV do XX. Szczególną uwagę przykuły jego słowa o tej drugiej tradycji, stworzonej na użytek propagandy w okresie sowieckim. Negowała zupełnie udział wojsk polskich na polu bitewnym [sic!], ale za to silnie akcentowała jedność słowiańską przeciw próbom germanizacji. Zapewne ciekawostką było, że nazwę Grunwald w ZSRR po 1945 kojarzono... z produkowaną wówczas wódką. Autor nawiązał do aktualnych problemów porozumienia polsko – białorusko – litewskiego. Dało to obraz powikłanych stosunków z partnerami, którzy pozostawali przeświadczeni o umniejszaniu swej roli w dziele militarnym XV-wiecznego starcia.
W późniejszej dyskusji wiele czasu poświęcono referatowi Stefana Dyroffa, gościa z Berna, który w swej wypowiedzi przypomniał niemiecką tradycję Zakonu Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego i wyrosłego na jego gruncie ruchu teutońskiego. Autor wskazał, że korzenie tradycji zakonu sięgają nieśmiałych początków romantyzmu wraz z pojawieniem się około 1796 roku rycin pruskich przedstawiających ruiny zamku w Malborku. Jego prezentacja stała się przedmiotem kontestacji ze strony prof. Henryka Dybasa (UJ), który wymienił inne drogi transferu tej idei i w kontekście tego umiejscowił tradycję bitwy grunwaldzkiej jako responsu na postępującą germanizację. Wśród tych poszukiwań w bitwie grunwaldzkiej znaku określającego tożsamość narodową wielce ciekawie wypadł inny referat autorstwa dr Pawła Żmudzkiego (UW). Przedstawił on dotąd nieznany poemat Jana z Wiślicy tyczący się wizji samej potyczki. Zanalizowany gruntownie na polu językowym dostarczył informacji o uczestnictwie w bitwie nieznanych dotąd koczowników po stronie polskiej pewnie prowadzonych przez wielkiego księcia Witolda. Autor starał się wskazać konteksty kulturowe przewijające się w tekście Jana z Wiślicy. Podał przykład Stanisława jako świętego pojawiającego się na polu bitwy – podobne motywy odnaleźć można już w dziełach Galla Anonima oraz czeskiej Kronice Chrystiana. Poszukując prądów, którymi kierował się Jan z Wiślicy, autor referatu nie wykluczył nawet, że sięgał po dzieła klasyków doby Cesarstwa, ale nie jest to pewne tak jak biografia samego autora.
Druga część panelu zdominowały wystąpienia poświęcone innym mitotwórczym bitwom. Mimo nieobecności niektórych prelegentów, ci którzy dotarli do Olsztyna potrafili szeroko zainteresować swymi badaniami. W mojej pamięci utkwiły przede wszystkim dwie prezentacje. Pierwsza z nich Andrzeja Furiera (US), który poruszył dotąd niezbyt szeroko znaną tradycję gruzińskiej bitwy pod Digori z 1211 roku, w której starły się siły cara Dawida IV Budowniczego z dynastii Bagratydów z armią seldżucką. Przebiegający bez pomocy sił cesarstwa wschodniego bój, jak wspomniał profesor, zaangażował znaczną część Połowców, najemników z Abchazji oraz siły samego władcy. Swe badania autor przeprowadził na podstawie spisów podatkowych. W rozwinięciu pracy ujął tradycję tej bitwy jako istotnego elementu tożsamości gruzińskiej. Zalążek kultywowania tego wydarzenia dostrzegł już w latach 20- tych wieku poprzedniego, kiedy Gruzja znalazła się w orbicie wpływów sowieckich. Wówczas propaganda nakierowana była na hasła dążenia do konfrontacji z Turcją. Dopiero w latach pierestrojki oraz latach 90-tych, wspomnienie bitwy uzyskało status wydarzenia podkreślającego niezależność Gruzji i jej aspiracje do stworzenia zjednoczonego państwa oraz demokratyzacji. W tym celu autor zaprezentował zdjęcia wykonane z pola bitwy, na którym obecnie stoją ustawione w „megalityczny krąg” krzyże-miecze oraz kaplica poświęcona zwycięskiemu wodzowi gruzińskiemu.
Drugi ze wspomnianych odczytów przeniósł audytorium na Półwysep Iberyjski na pola kastylijskiej mesety pod Villalar. Tam w 1521 roku stoczyły walkę zastępy comuneros, czyli Związku Miast i Szlachty przeciw oddziałom Karola I Habsburga, wobec jego sukcesji hiszpańskiej po Królach Katolickich. Samo historyczne tło bitwy zeszło na plan dalszy kosztem ekspozycji tradycji, z jaką łączyło się to wydarzenie. Pamięć o niej, odrodzona po latach panowania Habsburgów w czasie liberalizacji życia za panowania Ferdynanda VII Burbona, przybrała charakter wezwania do obalenia monarchii. Fioletowy kolor symbolizujący sztandary comuneros oraz barwy Kastylii stał się znakiem rozpoznawczym I Republiki, a z czasem demokratyzacji życia politycznego. Przylgnął on jako „etykietka” do stronnictwa socjalistów, ale zdaniem autora odczytu, Jose M. Faraldo (Universidad Compultense de Madrid) miał o wiele szersze znaczenie, uosabiając powikłane dzieje Hiszpanii, tworzące się w ogniu permanentnej wojny domowej przez całe wieki na polu militarnym i politycznym. Tradycja comuneros miała swe uosobienie w oddziałach walczących podczas wojny domowej 1936 – 1939 z wojskami generała Franco. 1 Korpus Comuneros de Castilla, został jednak zniszczony a wraz z nim tradycja bitwy pod Villalar zniknęła aż do 1978 roku. W latach dyktatury pozostała częścią regionalnego dziedzictwa Starej Kastylii. Obecnie świętowane masowo rocznice, jak zaprezentował to autor na przykładzie filmów z 1978 roku i lat późniejszych, gromadzą działaczy ruchów ekologicznych, feministycznych, chcących walczyć o reformę prawa. W osobistej rozmowie z panem Jose Faraldo otrzymałem wielce interesujące odpowiedzi o element walki comuneros, o prawa Joanny Szalonej do korony, bo takie hasła niosły ze sobą oddziały Juana Bravo i Juana de Padilli oraz o przechowanie pamięci o wydarzeniu w zbiorowości w czasie panowania Habsburgów i pierwszych Burbonów. Szanowny gość zwrócił mi uwagę na fakt powszechnego w innych krajach stereotypowego ujmowania dziejów Hiszpanii, nie przystającego do obecnego wizerunku państwa. Autor wygłosił swój referat w języku polskim i mimo trudności w posługiwaniu się nim oddał w ten sposób niezwykły szacunek wobec obecnych słuchaczy.
Ostatnimi wystąpieniami tego panelu były referaty prof. Wojciecha Iwańczaka (UJK) i Jukki Korpela. Ten pierwszy poświęcony został wojnom husyckim w tożsamości narodowej Czechów. Pełen był szwejkowskiego humoru, ponieważ autor często odwoływał się do nieprawdopodobnych historii o bębnie žižkowym czy postaci przywódcy taborytów – Prokopie z Dalewic, lecz w wystąpieniu nie zabrakło też aspektu poważnej pracy naukowej. Docenić należy badania autora nad dziełami Františka Palackyego i próby poszukiwania reminiscencji ruchu husyckiego. Panel zakończył referat Jukki Korpela (Uniwersytet Joensuu) o bitwie na jeziorze Pejpus z 1242 roku.
Węzłowe problemy z dziejów dawnej Rzeczpospolitej w pamięci historycznej
Drugi panel tej samej sesji, Węzłowe problemy z dziejów dawnej Rzeczpospolitej w pamięci historycznej, odbył się dzień później, w sobotę 19 września. Nieco tylko spóźniony wbiegłem na referat Igora Kąkolewskiego (DHI Warszawa) pod tytułem Hołd pruski 1525 r. w kulturze pamięci Polaków. Składały się na niego prezentacje graficzne i przetrwałe w piśmiennictwie polskim zabytki upamiętniające wydarzenie. W dyskusji na zakończenie panelu doszło jednak do niepotrzebnego roztrząsywania subtelności łacińskiej paleografii w relacjach z wydarzenia, co moim zdaniem zakłóciło porządek obrad. Następne wystąpienie, przygotowane przez prof. Olega Łatyszonka (UwB), zmierzało do ukazania dzieła unii lubelskiej i jej rocznicy przez pryzmat doniesień krajowych i białoruskich. Autor podkreślił obecność w Lublinie Stanisława Szuszkiewicza oraz Valdasa Adamkusa jako wydarzenie jednoczące narody polski, białoruski i litewski. Nie sposób nie zgodzić się było z głosem prof. Andrzeja Rachuby (IH PAN), że mimo swej doniosłości wydarzenie to przez media krajowe zostało potraktowane po macoszemu, co można wpisać w szereg podobnych pominięć. Tak jak w przypadku pierwszego referatu nie brak było informacji o formach upamiętnienia unii polsko-litewskiej, petryfikowanej w pomnikach, nazwach ulic i placów. Mniej znane informacje o takowych we Lwowie i lubelskiej kaplicy św. Trójcy przytoczył dopiero prof. Marek Nagielski (UW) podczas otwartej dyskusji.
Znaczne poruszenie wywołały trzy ostatnie referaty, które myślę trafnie określił prof. Jerzy Dygdała (UMK), moderator panelu, jako błyskotliwe wystąpienia. Pierwsze z nich, prof. Jerzego Wijaczki (UMK), o świadomości historycznej Polaków w kontekście tradycji potopu szwedzkiego nie ograniczyło się do zrelacjonowania przeprowadzonych przez prelegenta wśród studentów historii i archiwistyki sondaży. Profesor postarał się bowiem zmierzyć z naszą mitologią narodową. Na pierwszy ogień poszła cudowna, jak odpowiadali respondenci, obrona Jasnej Góry. Profesor przybliżył stan liczebny obrońców, ich pochodzenie stanowe oraz wyposażenie fortyfikacji klasztoru. Przypomniał, że to Władysław IV Waza zlecił jego obwarowanie i przeznaczył niemałe sumy na dozbrojenie. Idąc za ciosem prelegent dokonał odbrązowienia postaci przeora paulinów ojca Augustyna Kordeckiego, bo jak wynika z korespondencji złożył on wiernopoddańczą przysięgę Karolowi X Gustawowi w zamian za zwolnienia podatkowe. Dopiero po walkach w „Nowej Gigantomachii” dokonał własnej autokreacji na mężnego wojownika przed szwedzkimi „lutrami”, a co później utwierdziła literatura Ludwika Kubali. Rozważając obecną wiedzę o wojnach polsko-szwedzkich referent wskazał, że to literatura piękna po 1945 roku zakorzeniła schematyczny ich obraz ograniczający się do partyzanckich walk, postaci Czarnieckiego i wojny z innowiercami jako „obcymi”, a tym samym wrogami.
Po krótkiej przerwie wystąpił prof. Kazimierz Maliszewski (UMK) z pracą poświęconą kultowi Jana III Sobieskiego i jego wiktorii wiedeńskiej. Muszę przyznać, że pośród wielu wystąpień ten nosił rysy wykładu starej szkoły historycznej. Wygłoszony nienaganną polszczyzną, potężnym tubalnym głosem profesora robił wrażenie wielce przekonującego do wychwalania Jana III. Ukazał on postać ostatniego króla-sarmaty jako bohatera „spiżowego” i „swojskiego” jednocześnie. Przypomniał na początku drogi, którymi rozchodziła się sława Jana III dzięki jego żołnierzom i dowódcom. Zostały wspomniane kolejno postać Jana Kazimierza Rubinkowskiego, autora panegiryku „Janina wielce sławetnych tryumfów pełna…”, a następnie wszystkim doskonale znane anegdoty o szlachcicu Zaleskim i kobyle u płota, ziemianinie Gomule i pochodzący z czasów stanisławowskich dwuwiersz: Dwa tysiące karuzel po stokroć bym łożył by Staś skamieniał a Jan trzeci ożył, mający rozpowszechniać obraz „dobrego króla Jana”. Chwilę zatrzymał się przy 200-leciu obchodów bitwy wiedeńskiej w 1883 roku, które odbyły się poza Krakowem w Paryżu, Berlinie a nawet Chicago czy Milwakee. Na koniec profesor niczym starożytny retor pytał kim dziś jest Jan III Sobieski dla Polaków: bohaterem spod Wiednia czy królem który zmarnował swe panowanie. Duży mój niesmak wzbudziło w dyskusji nad tą pracą zdanie Andrzeja Rachuby (IH PAN), przyrównujące otwarcie Jana III do obecnego Prezydenta Rzeczpospolitej Lecha Kaczyńskiego.
Ostanie wystąpienie należało do zagranicznego badacza pana Richarda Butterwicka z Londynu. Świetna znajomość literatury przedmiotu dotyczącej Konstytucji trzeciomajowej pozwoliła mu swobodnie poruszać się na polu polskiej tradycji. Przypomniał on nieco zapomnianą w kraju, ale aktualną tezę profesora Kamińskiego, że Konstytucja okazała się straconą szansą na rozwój w duchu republikańskim rozumianym jako wolność człowieka. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, iż w swej wypowiedzi dokonał on kilku nadużyć, twierdząc na przykład, że latach 70-tych i 80-tych rocznice ku czci „majowej jutrzenki” nie odbywały się, ponieważ spotykały się z krwawymi rozprawami ze strony ZOMO [sic!], a dziś nie świętuje się jej w kościele jako dziękczynienie Bogu. Replikował to zdanie uczestniczący w dyskusji ks. prof. Alojzy Szorc (UWM).
Na zakończenie tejże relacji chciałbym zwrócić uwagę, że mimo iż zjazd w tytule nosi miano imprezy historyków polskich, to duży udział w obradach wzięli goście z zagranicy – ze Szwecji, Niemiec, Litwy, Hiszpanii, Anglii oraz innych państw. Cieszy to, ponieważ oznacza, że ta największa impreza naukowa nie jest zamknięta a staje się forum wymiany zdań i poglądów z badaczami posiadającymi bardzo dużą wiedzę o Polsce i jej dziejach. Wniosek z tego taki, że nasz kraj przestaje być terra incognita i życzyć należy aby rodzimi naukowcy, którzy są jednocześnie naszymi mentorami, byli równie otwarci na merytoryczną polemikę.
Zobacz też
Zredagował: Kamil Janicki