Trzecia terapia
PROLOG
Fläming, lipiec 2015
Dzień był upalny, lecz kiedy dotarli do celu podróży, słońce powoli opadało już z sił i jego promienie złagodniały. Grzegorz wyłączył silnik i przez kilkanaście sekund delektował się ciszą niezakłócaną jego nieustannym szumem. Kamila także się nie ruszała. Przedrzemała ostatnią godzinę, a teraz niechętnie, z widocznym wysiłkiem próbowała unieść ociężałe, klejące się powieki. – Hello – wymamrotała po angielsku, gdy wreszcie wygramolili się z samochodu i weszli do małej kempingowej recepcji. Grzegorz ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął. Dziewczyna miała w liceum lekcje niemieckiego, lecz nie lubiła tego przedmiotu i nie przykładała się do nauki języka. Być może jemu na przekór. Był przecież germanistą. Mężczyzna bez słowa skinął głową recepcjonistce na powitanie, zauważywszy, że kobieta prowadzi rozmowę przez telefon. Uśmiechnęła się przepraszająco, lecz nie odsunęła komórki od ucha. Ściszyła tylko głos i odwróciła się lekko, jakby nie chciała, by podsłuchiwał. Prawdopodobnie sądziła zresztą, że przybysz nie zna niemieckiego. – Brigitte, od jutra nie dodzwonisz się pod ten numer. Wyjmuję kartę SIM i wkładam nową. On jest zdolny do wszystkiego, wierzę, że znalazłby sposób, jak mnie namierzyć. Poza tym nie chcę czytać tych jego SMS-ów. Po ostatnim nie mogłam się pozbierać… Żałuję, że od razu o tym nie pomyślałam – mówiła właśnie kobieta. Lewą ręką odsuwała za ucho proste jak druty, sięgające do ramion jasne włosy. Miała germańską urodę. Raczej nie była kobietą w jego typie. Przez chwilę słuchała swojej rozmówczyni, niespokojnie zerkając w stronę przybyłych. – Brigitte, nie mogę ci teraz niczego wyjaśniać, mam klientów. Zadzwonię z nowego numeru – rzuciła do słuchawki. A jednak dalej trzymała komórkę przy uchu. – Zdziwisz się, gdzie jestem. Później ci wszystko opowiem… Kamila przysunęła się do Grzegorza. – Co za bezczelność! Powinna zająć się nami, a tymczasem plotkuje przez telefon – syknęła. Już na dobre się obudziła. – Rozmawia z klientem – odparł szeptem.
Wiedział, że Kamila z pewnością nie rozumie prowadzonej przez recepcjonistkę rozmowy. Nie zależało mu, co prawda, na usprawiedliwianiu nieznajomej, lecz irytowała go niecierpliwość córki. Niemka odłożyła wreszcie komórkę. Kiedy odwracała się do gości, na jej twarzy malowało się napięcie, zaraz jednak wysiliła się na profesjonalny uśmiech i lekki ton. – Welcome to Fläming. Przyjechaliście państwo z Polski, prawda? Mam tu zapisaną rezerwację na dzisiejszy dzień. – Możemy rozmawiać po niemiecku – zaproponował Grzegorz. – Będzie to dla mnie łatwiejsze. W pracy codziennie używam niemieckiego. – Naprawdę? Bardzo mi miło. I przepraszam, że musieliście państwo czekać. Wyglądała na nieco zmieszaną, kiedy dotarło do niej, że najprawdopodobniej rozumiał treść zasłyszanej rozmowy telefonicznej. Wyciągnęła z szuflady druk i podała go Grzegorzowi do wypełnienia. – Przyjechał pan z… córką? – spytała, przy czym zawahała się na sekundę przed ostatnim słowem. Badawczo przyjrzała się Kamili. Dobrze wiedział, że zastanawia się, czy dziewczyna nie jest przypadkiem jego kochanką. Nie wyglądał na czterdziestolatka i podobne sytuacje nieraz mu się zdarzały. Tym częściej, im bardziej sylwetka dziewczyny nabierała dojrzałych kształtów.
Fläming-Skate to był spóźniony prezent dla Kamili. W maju obchodziła siedemnaste urodziny. Latem najczęściej wysyłał córkę nad morze – czasem nad Bałtyk, innym razem gdzieś na południe. Zawsze i niezmiennie z babcią. Sam odmawiał udziału w tych wyjazdach. Nie odważyłby się powiedzieć tego głośno, ale cieszył się, że przez te dziesięć dni ma mieszkanie tylko dla siebie. Był zadowolony, że choć przez dziesięć dni w roku w domu nie ma w domu matki. Grzegorz nie potrzebował morza, by wypocząć. Musiał tylko choć na chwilę uwolnić się od obecności kobiety, która przed piętnastu laty, a dokładnie w styczniu dwutysięcznego roku, orzekła, że jej syn nie jest w stanie samodzielnie wychować swojego dziecka. Był pewien, że nie zmieniła zdania aż do dziś, choć od dawna nie wracali do tego tematu, bo tak było bezpieczniej. W tym roku postanowił, że spędzą urlop inaczej. Wyjadą z Kamilą do Niemiec – na najlepsze w Europie trasy dla rolkarzy. Oboje lubili rolki, lecz w mieście rzadko jeździli razem. Kamila wolała towarzystwo rówieśników, Grzegorz samotne wieczorne przejażdżki po asfaltowych ścieżkach nad rzeką. Miał nadzieję, że Fläming-Skate zbliży ich do siebie.
Teraz dziewczyna całkiem ochoczo pomagała mu w rozbijaniu namiotu. Przed wejściem rozstawiła kempingowe krzesła i stolik, które specjalnie kupił przed wyjazdem. Nigdy przedtem nie biwakowali, nie posiadał więc odpowiedniego sprzętu. – Ładnie tu. – Kamila uśmiechnęła się. Z przyjemnością rozglądała się naokoło. Kemping był czysty, zadbany, trawnik świeżo skoszony, żywopłot oddzielający poszczególne części kompleksu starannie przystrzyżony. Grzegorz odwzajemnił uśmiech dziewczyny. Poczuł ulgę. Jeszcze parę dni przed wyjazdem córka marudziła, że nie mogą przecież jechać bez babci, natomiast w czasie kilkugodzinnej podróży do Niemiec była raczej mało rozmowna. – Pójdziemy na rolki dzisiaj wieczorem? – spytała teraz niecierpliwie. Już nie była zaspana. – Dochodzi dopiero siódma. Widać było, że nie może się doczekać, kiedy wypróbują słynne flämingowskie „czarne szkło”, czyli specjalną nawierzchnię dla rolkarzy, z której słynęły tutejsze szlaki. – Oczywiście! – zgodził się chętnie. – Po kolacji czy wcześniej? W tym momencie komórka Grzegorza upomniała się o uwagę. Dzwoniła matka. Cholera! Zapomniał o niej. – Dobry wieczór, mamo. Już się rozpakowaliśmy. Wszystko u nas w porządku – rozpoczął rozmowę lekkim tonem. To nie uchroniło go przed pretensjami matki. – Całe szczęście! Nie mogłeś wcześniej zadzwonić lub wysłać SMS-a? Według moich obliczeń powinniście byli dotrzeć na miejsce przed trzema godzinami! Domyślasz się chyba, że cała jestem w nerwach?! – Uspokój się, mamo. Najpierw chcieliśmy się zameldować, potem…
– Mogę porozmawiać z Kamilką? – przerwała mu. Zacisnął usta ze złością i bez słowa przekazał telefon córce. – Babciu, najmocniej cię przepraszamy. – Kamila starała się załagodzić sytuację. – Wiesz, podróż się przeciągnęła, bo postanowiliśmy zjechać z autostrady i zatrzymać się w Legnicy. Chociaż na chwilę… Nie zdziwił się, kiedy z dalszego ciągu rozmowy wywnioskował, że wzmianka o Legnicy udobruchała matkę. Sam by jej zresztą o tym powiedział, gdyby dała mu szansę. Westchnął. – Pójdziemy na rolki po kolacji czy od razu? – próbował nawiązać do przerwanej rozmowy z córką, kiedy oddała mu komórkę. Dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby zaproponował jej przejażdżkę tuż po otrzymaniu wiadomości o śmierci kogoś bliskiego. – Chyba w ogóle nie mam ochoty. Zostawimy to na jutro – powiedziała chłodno. – Przed chwilą miałaś ochotę – przypomniał jej. Wzruszyła ramionami. – Rozmyśliłam się. – Wolno zapytać dlaczego? – Żal mi babci. Nie dość, że została w domu sama… – Jutro ma przecież jechać na kilka dni do tej swojej przyjaciółki. Do Łomnej. – No tak, ale… Nie, tato, dziś już nigdzie nie idę. – Jak uważasz. W takim razie pojeżdżę sobie sam. Tymczasem możesz przygotować posiłek. Kuchnia jest w tamtym budynku. – Wskazał ręką w prawo. Nie sprawdził nawet, jaką dziewczyna zrobiła minę. Wziął kask i rolki, po czym oddalił się w stronę stojącej przed recepcją ławki, by tam je włożyć.
Nie chciał, by Kamila widziała, że kotłuje się w nim złość pomieszana z goryczą. Obawiał się, że emocje aż nazbyt wyraźnie malują się na jego twarzy.
Ten tekst jest fragmentem książki Danuty Chlupowej „Trzecia terapia”:
Recepcjonistka stała przed budynkiem i zaciągała się papierosem. Och – jak nie lubił palących kobiet! – Na przejażdżkę? – zagadnęła go z lekkim, płochliwym uśmiechem. – Tak – odparł lakonicznie. – Córka nie dała się skusić? – Postanowiła w międzyczasie przygotować kolację – przedstawił Niemce lekko zmienioną wersję wydarzeń. – Ładnie z jej strony – stwierdziła i zgasiła papierosa. Przyjrzał jej się ukradkiem. Była średniego wzrostu, miała szczupłą, lekko chłopięcą sylwetkę, trochę patykowate nogi wbite w granatowe dżinsy i zbyt małe piersi schowane pod zwykłym białym podkoszulkiem. Za to jej jasne włosy pięknie lśniły teraz w blasku chylącego się ku zachodowi słońca. – Nie idzie pani do domu? Na drzwiach jest napisane, że recepcja czynna jest do osiemnastej – zauważył. – Mieszkam tutaj – rzuciła w odpowiedzi. Nie pytał o nic więcej. Wyruszył na trasę, która zaczynała się zaraz za bramą. Idealnie gładki asfalt, spokój i otoczenie pełne zieleni sprawiły, że przestał myśleć o kolejnym zgrzycie w napiętym, trójkątnym współżyciu z matką i córką. Problemy obcej Niemki jeszcze mniej go obchodziły.
Następnego dnia Grzegorza obudziło słońce wdzierające się do namiotu. Kamila też powoli się budziła, wierciła się w swoim śpiworze, jednak nie otwierała jeszcze oczu, jakby na znak, że za wcześnie na wstawanie. Wyszedł na zewnątrz. Zmrużył oczy przed oślepiającym blaskiem. Trawa była obficie pokryta rosą, w powietrzu unosiła się lekka mgiełka. Zapowiadał się pogodny dzień. Kiedy zbliżał się do budynku, w którym znajdowały się łazienki i kuchnia, zauważył dziewczynę z recepcji. Stała bez ruchu na miniaturowym tarasie jednego z domków campingowych i patrzyła gdzieś przed siebie. Znów zaciągała się dymem. Ubrana była w dresy, nieuczesane jeszcze włosy byle jak zwisały koło jej twarzy. Grzegorz ze zdziwieniem odnotował, że wygląda całkiem sympatycznie w tym nieładzie. Tylko ten papieros psuł ogólnie dobre wrażenie. Zatrzymał się i zastanowił, czy podejść do kobiety. Było w niej coś, co go intrygowało. Nim zdążył się zdecydować, ona uniosła rękę, na chwilę zawahała się, a potem, trochę niepewnie, pomachała do niego. – Guten Morgen! – zawołał. – Wyspana? – Powiedzmy. Nie potrafię latem długo spać. I ogólnie źle sypiam. A pan? – Nie narzekam. Chociaż budziłem się kilkakrotnie, bo nie jestem przyzwyczajony do nocowania w namiocie. – Myślałam, że to pana styl spędzania urlopu. – Nie. Wyjątek. Zamilkli. Przyglądali się sobie nawzajem. – Jeździ pani na rolkach? – zainteresował się. – Nie. Na rowerze też nie jeżdżę. Rozumiem, że próbuje pan dociec, dlaczego wylądowałam właśnie w tym miejscu? Wzruszył ramionami.
– Jak mi pani będzie chciała powiedzieć, to powie, a jak nie – to też w porządku. Przygryzła wargę. – Tak. Ma pan rację. Zresztą… Nie powiedziałabym panu prawdy. Musiałabym zmyślać.
[…]
O powłokę namiotu bębnił deszcz. To był pierwszy dźwięk, który tego ranka wdarł się w jego świadomość. Kamila nie spała już, siedziała w śpiworze i rozczesywała włosy. Obudziła się wcześniej od niego? To niechybnie oznaczało, że spał bardzo długo. Sięgnął po komórkę – wskazywała dziewiątą trzydzieści. – Ooo, tatuś się obudził! – W głosie dziewczyny słyszał rozbawienie. – A co, nie wolno mi pospać na urlopie? Z rolek dzisiaj chyba nic nie będzie – leje jak z cebra. – Wolno, oczywiście. Rozumiem, że nocna randka się przeciągnęła… Wiedziała, że nocą nie było go w namiocie? Poczuł się jak przyłapany na gorącym uczynku, choć tak naprawdę nie miał nic do ukrycia. – Nie spałaś, kiedy wychodziłem? Spacerowałem trochę, bo nie mogłem zasnąć – powiedział zgodnie z prawdą. Celowo nie odniósł się do „randki”. – I przypadkowo spotkałeś na nocnym spacerze akurat panią z recepcji?
Aha, więc obserwowała ich, kiedy wracali. Podniósł się z posłania i spojrzał Kamili w oczy. – Słuchaj, dziewczyno, możesz sobie myśleć, co chcesz, ale naprawdę spotkałem ją przypadkowo. Przeszliśmy się kawałek razem, porozmawialiśmy i na tym się skończyło. Nie bredź mi tu o jakichś randkach, bardzo cię proszę! Kamila wzruszyła ramionami. – Okay. Oczywiście nie musisz mi się tłumaczyć. Nie ukrywam, że nie wyobrażam jej sobie w roli swojej macochy – ostatnie słowo wymówiła z despektem – ale w gruncie rzeczy jestem spokojna. Nie sądzę, byś miał zamiar sprowadzić ją do Polski. – Możesz być pewna, że nie mam takiego zamiaru. – No to fajnie. A poflirtować sobie możesz, oczywiście… Zacisnął zęby, bał się, że wybuchnie. Smarkula będzie mu dyktowała, co wolno mu robić, a czego nie? – Idę umyć zęby. Śniadanie zjemy w altanie – poinformował rzeczowo i wyszedł na deszcz. Z bagażnika w samochodzie wyciągnął nieprzemakalną kurtkę. Narzucił ją na ramiona i szybkim krokiem udał się do umywalni. Kotłowała się w nim złość. Smarkula zawsze dyktowała ci warunki, czyżbyś nie pamiętał? – wyśmiewał się w duchu sam z siebie. – A twoja mama – jakże mogłoby być inaczej? – za każdym razem stawała po jej stronie. Nie mogła przecież dopuścić, by jakaś inna kobieta zastępowała Kamili matkę. Była święcie przekonana, że ta rola należy do niej. Wypluł pastę do umywalki i wypłukał usta. Spojrzał w lustro. Włosy miał zmierzwione, lecz nie mógł ich uczesać, ponieważ grzebień zostawił w namiocie. Przygładził kosmyki ręką i skrzywił się, niezadowolony ze swojego wyglądu.
Kiedy wychodził, zahaczył wzrokiem o duży zegar wiszący na korytarzu. Wskazywał dziesiątą. Mathilda powinna być już w recepcji. Przypomniał sobie, że mówiła mu o nocnych koszmarach. Miał nadzieję, że po spacerze zasnęła spokojnie, tak jak on. Postanowił to sprawdzić. Wyszedł z budynku i obszedł go z drugiej strony, ponieważ do recepcji prowadziło osobne wejście. Zastukał, lecz nikt nie odpowiedział. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. W biurze nie było nikogo. Czyżby Mathilda poprzedniego wieczoru przez pomyłkę nie zamknęła recepcji, a dzisiaj spóźniła się do pracy? Nachylił się przez ladę, by móc dojrzeć na ekran komputera, stojący tyłem do gości. Chciał sprawdzić, czy jest włączony – to byłby znak, że Mathilda jest gdzieś w pobliżu. Może wyszła tylko na chwilę… W tym momencie zaskrzypiały drzwi. Odskoczył od lady jak oparzony i cofnął się o dwa kroki. To była Mathilda. Najpierw przestraszyła się na widok nieoczekiwanego gościa, lecz zaraz na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Hallo, Greg, co tu robisz? – spytała lekko speszona. – Czekam na ciebie. Zostawiasz otwarte biuro, kiedy wychodzisz? – Nie powinnam, wiem – przyznała ze skruchą. – Wyskoczyłam tylko do toalety. A ty… Co cię do mnie sprowadza? Masz jakąś prośbę? Może skargę? Zaznaczam z góry, że za pogodę nie ponoszę odpowiedzialności! Uśmiechnął się do dziewczyny. – Nie mam skarg ani zażaleń. Chciałem tylko zapytać, czy po wczorajszym nocnym spacerze spałaś wreszcie spokojnie? Bo ja owszem. Obudziłem się o dziewiątej trzydzieści. – Ja też, o dziwo, dobrze się wyspałam, choć nie mogłam wylegiwać się tak długo jak ty. Dzięki za ten spacer.
Znów tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Przez chwilę milcząco mierzyli się wzrokiem, aż oboje, w tym samym momencie, poczuli zażenowanie. – Miłego dnia – bąknął Grzegorz. Odwrócił oczy i wyszedł z recepcji.
Po południu deszcz ustał. Kolejne cztery dni, które zostały Grzegorzowi i Kamili do końca urlopu, były ciepłe i pogodne. W sam raz na wypady na rolkach. Codziennie zaliczali po kilkadziesiąt kilometrów, cieszyli się niekończącymi się szlakami. Czasem robili przerwę w jakimś atrakcyjnym miejscu, zdejmowali rolki, wyciągali z plecaków sandały i przechadzali się po miasteczku czy malowniczej wiosce. Grzegorz zawsze lubił zwiedzać kościoły. W tej części Brandenburgii, gdzie rozciągają się szlaki Fläming-Skate, ich nie brakowało. Szybko jednak przekonali się z Kamilą, że ze świecą trzeba by szukać katolickiej świątyni. To był zdecydowanie protestancki kraj. Kilkanaście kilometrów od ich kempingu leżała zresztą Wittenberga – miasto, w którym Marcin Luter ogłosił swoje słynne tezy. Na wyraźne ślady historii protestantyzmu natknęli się w Jüterbogu. Przez miasteczko to prowadziła jedna z tras. W centrum stało kilka starych, zabytkowych kościołów – wszystkie były obecnie ewangelickie. Jedynego katolickiego kościoła, z niewysoką wieżą, schowanego za kamienicami, w ogóle nie było widać z oddali.
Podczas zwiedzania miasteczka, któremu dodawały uroku ryglowe domy, przekonali się, że główną miejscową atrakcją turystyczną był żyjący w czasach Lutra mnich Tetzel, który słynął z jarmarcznej sprzedaży odpustów. Wizerunek Tetzela, swoistego symbolu miasta, pojawiał się w najróżniejszych miejscach. Grzegorz był przyjemnie zaskoczony faktem, że dni, które spędzali z córką we dwoje, płynęły spokojnie i – jeśli nie liczyć drobnych, nieistotnych zadrażnień – bezkonfliktowo. Codziennie bez trudu dogadywali się co do programu, Kamila z własnej inicjatywy uczestniczyła w przygotowaniu wspólnych posiłków. Nie miała żadnych dalszych uwag na temat jego rzekomego flirtowania z Mathildą, bo też od tamtego poranka w recepcji w ogóle nie spotkał tej kobiety. W Oświęcimiu jego współżycie z Kamilą nie było takie łatwe. Często toczyli o coś walkę. Teraz, kiedy przebywali kilkaset kilometrów od domu, Grzegorz mógł z większej perspektywy przyjrzeć się swojej rodzinnej sytuacji. Nie był zachwycony nasuwającymi się wnioskami. Widział rodzinę, której głową była babcia, w każdym sporze wnuczki z jej ojcem stająca po stronie dziewczyny. Jemu okazywała najczęściej lekceważenie.