Tristram Stuart – „Bezkrwawa rewolucja. Historia wegetarianizmu” – recenzja i ocena
Rewolucja – wg słownika wyrazów obcych PWN to proces gwałtownych zmian, powodujący zasadnicze przekształcenie istniejącego stanu rzeczy i nagłe przejście z jednego stadium rozwoju do drugiego. Dlaczego podaję znaczenie tego słowa? Ponieważ próbuję dociec o co właściwie chodzi Tristramowi Stuartowi, autorowi recenzowanej książki. Niestety, mimo wysiłku, nie znalazłam w tej książce rewolucji, a tym bardziej rewolucji bezkrwawej. Ludzie jedli, jedzą i prawdopodobnie będą jeść mięso, a co za tym idzie mordują i będą masowo mordować zwierzęta. I ta książka niestety ich do tego nie zniechęci. Wręcz przeciwnie. Sądzę, że raczej umocni myślenie, że wegetarianie to zwariowane jednostki, których nie powinno traktować się poważnie.
Bo gdzie ta cała rewolucja? Gdzie te gwałtowne zmiany? Nagłe przekształcenia? I to jeszcze bezkrwawe? Z tego co wiem to wciąż znaczna większość ludności nie wyobraża sobie dnia bez przysłowiowego schabowego. W każdym większym mieście Polski średnio co pół kilometra rozstawione są budki z kebabami, hot-dogami i hamburgerami. A Pan Stuart próbuje mi wmówić, że historia wegetarianizmu to bezkrwawa (sic!) rewolucja (sic!). Nic się przecież od stuleci w kwestii jedzenia mięsa nie zmieniło. Ba, nawet nie drgnęło. Jest wręcz coraz gorzej: zabijanie zwierząt zostało umasowione, a ich hodowla nastawiona głównie na „produkcję”. Buduje się specjalne fabryki, w których w przyśpieszony sposób tuczy się bydło, trzymając je w skrajnie złych warunkach, a większość hodowlanych kurczaków, nafaszerowana antybiotykami, nigdy nie będzie miała szansy wyjść na świeże powietrze. Sam fakt, że w ciągu 500 lat pojawiło się kilku filozofów (Bacon, Kartezjusz) naukowców (Isaac Newton) oraz przywódców (a jakże, Stuart nie zapomina o… Hitlerze), którzy postanowili zrezygnować z jedzenia mięsa, nie oznacza jeszcze, że nastąpiła rewolucja.
W Polsce tematyka praw zwierząt oraz kwestia odczuwania przez nie bólu, cierpienia i głodu wciąż wywołuje śmiech i kpiny. Wegetarianie i weganie postrzegani są bardzo często jako dziwaki, sprzeciwiające się „naturalnemu prawu człowieka” do zabijania i zjadania podległych mu zwierząt. Jednym z dowodów na to było odwołanie w 2010 r. przez władze Uniwersytetu Warszawskiego konferencji z udziałem znanego australijskiego etyka Petera Singera. Autor m.in. „Wyzwolenia zwierząt” konsekwentnie sprzeciwia się umasowionemu zabijaniu zwierząt. W Polsce jego poglądy są uznawane za aż tak „kontrowersyjne”, że kilku prelegentów na wieść o wystąpieniu Singera manifestacyjnie wycofało się z udziału w imprezie. Miałam ogromną nadzieję, że książka Stuarta choć w minimalny sposób wpłynie na zmianę takiego utrwalonego sposobu myślenia. Byłam przekonana, że autor, tak jak wcześniej Coetzee i wspomniany Singer, zmusi mnie do myślenia, do spojrzenia na świat z innej perspektywy. A dostałam opowieść o kolejnych słynnych wegetarianach zaczynając od 1561 r.
„Bezkrwawa rewolucja. Historia wegetarianizmu” to książka opisująca niestety w dość nudny sposób historię idei. Niestety, poza całą masą informacji o tym kto i dlaczego nie jadł mięsa, moim zdaniem nie ma w tej książce żadnego ważnego przesłania. To, czego szukałam, znalazłam u Olgi Tokarczuk. I to właśnie jej najnowszą książkę, a szczególnie esej „Maski zwierząt”, bardzo polecam. Polecam wszystkim: tym wrażliwym, jak również tym opornym i wyśmiewającym się z idei praw zwierząt. Tristrama zaś mogę polecić... estetom. Jego książka naprawdę ładnie prezentuje się przede wszystkim na półce.
Redakcja: Michał Przeperski