Tośmy sobie wybrali prezydenta
Zgodnie z wolą 54,04% głosujących najważniejszy urząd w państwie polskim przez najbliższe pięć lat pełnić będzie Lech Aleksander Kaczyński, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość. Przyglądając się jednak reakcjom internautów ciężko było nie zadać sobie pytania – kto w końcu na tego Kaczyńskiego głosował? Modnym stało się przeciwstawianie młodych, wykształconych i bogatych mieszkańców miast (głosujących na Tuska) staremu, niewyedukowanemu, biednemu i głównie wiejskiemu elektoratowi zwycięzcy wyborów. Na pewno jest w tym jakaś część prawdy, czy jednak cała? Śmiem wątpić.
Jak pokazuje wykres przedstawiony w artykule „IV prezydent pospolitej” opublikowanym we „Wprost” wśród wyborców z wyższym wykształceniem prawie 40% głosowało na Kaczyńskiego, wśród ludzi ze średnim wykształceniem prezydent-elekt już wygrał. Nie ma tutaj więc aż tak miażdżącej przewagi Tuska, jak chcieliby jego zwolennicy. Źródłem wygranej Prezydenta Warszawy był nie tyle Rydzyk czy Lepper, a zdobycie poparcia we wszystkich grupach społecznych – do części trafił jego konserwatyzm obyczajowy oraz zapowiedź skończenia z patologiami III RP, do części zaś obiecywanie gruszek na wierzbie oraz straszenie państwem liberalnym. Na ile uczciwa była taka taktyka wyborcza – można dyskutować, trzeba jednak powiedzieć, że była skuteczna. Błędem Donalda Tuska było całkowite odcięcie się od elektoratu Leppera oraz „wchodzenie w buty Kwaśniewskiego” – czyli nawoływanie do zgody, umiarkowania i spokoju – dziwne, że rasowy polityk popełnił taki błąd – po wynikach kolejnych wcieleń Unii Demokratycznej widać, że Polacy nie chcą umiarkowania i spokoju – chcą radykalnych i szybkich zmian.
Należy też wspomnieć o wątpliwych „pomocnikach”, którzy popierając jednego z kandydatów czynili tym więcej złego niż dobrego. Najjaskrawszy przykład to członek sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego – Jacek Kurski. Jego głównym „popisem” było „odkopanie” dziadka Donalda Tuska, który podczas II Wojny Światowej służył w Wehrmachcie. Nie był to jednak przemyślany atak – kandydat PO tylko na nim zyskał kilka punktów procentowych poparcia. Podobnie (tylko w drugą stronę) zadziałała konferencja prasowa, jaką Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) urządziła w hospicjum atakując tam Kaczyńskiego za, jej zdaniem, zbyt małą pomoc potrzebującym. Wydarzenia te rzucają cień na całą kampanię, która była, moim zdaniem, bardzo spokojna – spowodowane to było w sumie małymi różnicami między konkurentami – różniły ich drobiazgi, rozdmuchane przez niektóre media do ogromnych rozmiarów. Przy okazji Kurskiego i Gronkiewicz-Waltz wspomnieć też trzeba o bardziej pożytecznych „pomocnikach” – konserwatyzm w kwestii obyczajów oraz „prospołeczne” poglądy gospodarcze prezydenta Warszawy pozwoliły mu zdobyć poparcie Andrzeja Leppera oraz o. Rydzyka – o ile wielu krytykowało za to Kaczyńskiego, o tyle nie da się ukryć, że głosy elektoratu Samoobrony i partii narodowo-konserwatywnych bardzo pomogły w zwycięstwie. Pytanie brzmi tylko – czy gdyby Rydzyk i Lepper nie zadeklarowali się tak głośno ze swoimi preferencjami, to ten elektorat zagłosowałby inaczej?
Najbardziej podczas tegorocznych wyborów skompromitowały się firmy przeprowadzające sondaże badające poparcie dla kandydatów. Wielu komentatorów zastanawiało się, na ile był to efekt niekompetencji, a na ile świadoma manipulacja – nie mnie oceniać, ale błędy rzędu 25% powinny dyskredytować firmę przeprowadzającą tak niereprezentatywne sondaże. Ciekawe, jak na to zareagują zleceniodawcy, czyli media. Mam obawy, że nie wyciągną z tego żadnych wniosków.
Od momentu, kiedy z wyścigu prezydenckiego wycofał się Włodzimierz Cimoszewicz (a właściwie już trochę wcześniej, kiedy wyszły na jaw wątpliwości z nim związane), kandydaci inni niż Lech Kaczyński i Donald Tusk nie liczyli się. Wspomnieć o nich należy więc z czystej formalności. Trzecie miejsce w I turze zajął Andrzej Lepper (trochę ponad 15% głosów) – nie miał on jednak większych szans na pozyskanie liczniejszego elektoratu – spowodowane jest to dużą liczbą ludzi nastawionych do niego negatywnie – niewielu więcej niż te 15% byłoby w stanie zagłosować na nowego wicemarszałka Sejmu. Na czwartym miejscu wylądował Marek Borowski z poparciem niewiele ponad 10% - nie udało mu się zdobyć całego elektoratu opuszczonego przez Włodzimierza Cimoszewicza, który w części poparł Tuska, stąd też jedyny poważny kandydat lewicy osiągnął niezbyt satysfakcjonujący wynik. Pozostali startujący nie przekroczyli nawet progu 2% poparcia, co daje świadectwo ich marginalnej roli. Stawkę zamykał Adam Słomka, popierany przez zapomniany już KPN. Ciekawe, czy mniej popularni kandydaci mają rację twierdząc, że ich słaby wynik spowodowany jest niesprawiedliwym traktowaniem ze strony mediów.
Jaka będzie rozpoczynająca się już wkrótce kadencja – nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie, apeluję tylko, byśmy poczekali na rozwój wypadków i nie krytykowali tak Kaczyńskiego, jak i PiS-u, zanim cokolwiek zrobią – dajmy im szansę wykazania się, a ocenimy ich za kilka lat – przy okazji kolejnych wyborów.