Tomasz Soroka - „Rola Kanady w transformacji Imperium Brytyjskiego” - recenzja i ocena
Zacznijmy od początku. Tomasz Soroka jest pracownikiem Katedry Amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w tematyce kanadyjskiej. Fascynację tą widać zresztą na wielu stronach recenzowanej monografii. Styl jest dobry, a całość czyta się z przyjemnością. Niewątpliwą zaletą Roli Kanady… jest to, iż Autor nie ograniczył się w swej narracji do okresu międzywojennego, ale zarysował specyfikę sytuacji kanadyjskiej w ramach Imperium Brytyjskiego od końca XVIII w. po wybuch I wojny światowej. Na pochwałę zasługuje również fakt, iż udało mu się sięgnąć do archiwaliów kanadyjskich (dokumentacja Departamentu Spraw Zewnętrznych oraz dzienniki W. L. M. Kinga). Czyni to jego pracę ważnym uzupełnieniem dziejów Kanady na tle polskiej nauki historycznej i politologii.
Lektura książki Tomasza Soroki nastręcza jednak wielu wątpliwości. Część z nich ma charakter metodologiczny, a niektóre merytoryczny. Autor postawił sobie za cel ukazanie relacji kanadyjsko-brytyjskich ze szczególnym uwzględnieniem czynnika amerykańskiego. O ile zrozumiałe jest, iż dotarcie do wielu brytyjskich czy amerykańskich materiałów archiwalnych było dlań niemożliwe to zastanawia, czemu całkowicie zignorował on materiały publikowane. Seria Documents on British Foreign Policy jest w Polsce powszechnie dostępna. Z kolei Foreign Relations of the United States można znaleźć w Internecie w zasobach cyfrowych University of Wisconsin. Nie wykorzystano również stenogramów z posiedzeń brytyjskiego parlamentu. Zastanawiam się także czy nie dałoby się wykrzesać czegoś ze spuścizny archiwalnej Thomasa Woodrowa Wilsona lub publikowanych mów i korespondencji poszczególnych prezydentów USA. Braki te czynią Rolę Kanady… jednostronną, zwłaszcza, iż gros wykorzystanej przez Sorokę literatury jest kanadyjski. Zaskakuje oszczędne wykorzystanie czasopism naukowych (w tym ukazujących się powyżej 49 równoleżnika).
Szczerze zdumiewa też twierdzenie Autora, iż nie przeprowadził on kwerendy w prasie amerykańskiej, gdyż zajęłaby ona za dużo czasu. Biorąc pod uwagę, że najważniejsze tytuły prasowe tamtego okresu są zdigitalizowane i dostępne w sieci, w większości za darmo – podobnie jak prasa nowozelandzka, której wykorzystanie mogłoby rzucić więcej światła na temat rozprawy zawarty w tytule – trudno mi zgodzić się z tą opinią. Tym bardziej, że powoduje to, iż praca w znikomym tylko stopniu ukazuje realia międzynarodowe. Czasem może to nie przeszkadzać, ale w tym przypadku niewiele dowiadujemy się na temat procesu decyzyjnego i motywacji rządów w Londynie i Waszyngtonie. Ottawa zatem nie jest tu najważniejszym punktem odniesienia, ale wręcz jedynym. Oznacza to, że w rzeczywistości Autor nie analizuje „roli Kanady”, gdyż brak mu materiałów pozwalających na jej zdefiniowanie. Zamiast tego przygląda się polityce poszczególnych premierów Dominium.
Teza, którą postawił sobie Soroka potrafi go ponieść. Stąd np. Autor jest zdania, że utworzenie Departamentu Spraw Zewnętrznych Kanady w 1909 r. było ewidentną odpowiedzią na niezadowolenie z tego jak sześć lat wcześniej Brytyjczycy uporali się z kwestią granicy Alaski. Stanowiłoby to zatem ważną manifestację polityczną. Kłóci się to jednak z ustaleniami np. Jamesa Eayrsa, według którego powody powstania resortu miały charakter czysto administracyjny. Podobnie w kwestii spraw amerykańskich, pierwszy podsekretarz Departamentu uważał, że mogą one w zupełności podlegać ambasadorowi brytyjskiemu w Waszyngtonie, któremu jedynie od czasu do czasu należało doradzać Nie podważa to zupełnie tezy Soroki, ale wymaga od niego przedstawienia bardziej przekonywających argumentów.
Warto zwrócić uwagę, że Autor błędnie stawia znak równości między procesem decyzyjnym w kanadyjskim resorcie spraw zagranicznych i w brytyjskim ministerstwie kolonii. W omawianym okresie, na czele Departamentu stał premier i depesze nadawane przez sekretarza stanu spraw zewnętrznych należy utożsamiać z samym szefem rządu, który tę funkcję pełnił. Natomiast w przypadku Wielkiej Brytanii sprawa wygląda inaczej. Na czele Colonial Office nie stał premier i odpowiedzialność za jego działalność spoczywała na ministrze ds. kolonii. Zakres swobody zależał od tego, jak dużo minister otrzymał jej od szefa rządu. I tak Churchill w gabinecie Lloyda George’a nie był pozbawiony inicjatywy. Co ciekawe, pomimo błędnie sprecyzowanego założenia, w dalszej części pracy Autor zdaje się rozumować poprawnie, obarczając odpowiedzialnością szefów resortów.
Zdziwienie budzą też konsekwentnie popełniane błędy, które nie powinny znaleźć się w tego rodzaju pracy. Pierwszy z nich to określanie konferencji paryskiej z 1919 r. mianem „wersalskiej”. Jest to błąd rażący, gdyż obradujący wówczas nie znajdowali się w Wersalu. W pałacu tym podpisano jedynie traktat pokojowy. Obrady toczyły się w Sali Zegarowej francuskiego MSZ przy Quai d’Orsay. Stąd mówimy o „konferencji paryskiej”, ale „traktacie wersalskim”. Soroka upiera się również, że autorem terminu splendid isolation był kanadyjski premier Wilfrid Laurier. Tymczasem przypisuje się go George’owi Eulasowi Fosterowi, kanadyjskiemu ministrowi finansów.
Błędem warsztatowym z kolei jest nazywanie spuścizny wspomnieniowej W.L.M. Kinga mianem „pamiętników”. Kanadyjski polityk spisywał swoje przemyślenia na bieżąco. Po angielsku noszą one nazwę Diaries czyli „dzienniki/diariusze”. Nie powielajmy zatem telewizyjnego bubla. Pamiętniki to „memories” (czasem zapisywane z francuska “mémoires”) ewentualnie „recollections”. Różnica jest zasadnicza, gdyż rodzaj materiału źródłowego określa metodę jego krytycznej analizy.
Wspomniałem już, że dobór literatury jest nieco jednostronny. Przyznam jednak, że najbardziej dziwi mnie oparcie dużej części fragmentów dotyczących organizacji Imperium jedynie na dwóch książkach. Pierwsza to Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat Nialla Fergusona, a druga Wyspy Normana Daviesa. O ile pierwszy historyk, choć kontrowersyjny, stworzył sugestywną wizję dziejów Imperium, to drugi jest w tej materii raczej nowicjuszem i nazbyt często bywa wykorzystywany, jako wytrych w polskim dyskursie publicystycznym w tematyce innej niż historia Polski. Książka Fergusona ma natomiast wady, o których już pisałem:https://histmag.org/Niall-Ferguson-Imperium.-Jak-Wielka-Brytania-zbudowala-nowoczesny-swiat-8791]. Szkoda zatem, że Autor tak oszczędnie korzysta z pracy Michała Leśniewskiego, Miejsce Południowej Afryki w kształtowaniu koncepcji polityki imperialnej Wielkiej Brytanii, 1899-1914, gdzie problem ten znalazł lepsze odzwierciedlenie, niż w dwóch przywoływanych wyżej książkach.
Wpadki zdarzają się też redakcji, np. „kampania” zamiast „kompania”, „samorządowe” zamiast „samorządne”.
Pomimo wielu uwag będę się upierał, że książkę Tomasza Soroki warto przeczytać. Każda osoba zainteresowana dziejami Kanady, Imperium Brytyjskiego czy USA powinna mieć ją w swoich zbiorach. Dlaczego? Autor przedstawił klarowną wizję polityki zagranicznej Kanady z uwzględnieniem czynników wewnętrznych determinujących akcje kolejnych rządów. Za pozytywny aspekt należy uznać również spersonalizowanie dziejów Dominium, ukazanie ich z perspektywy osób, które kształtowały jego relacje zagraniczne. Poza tym wskazana przeze mnie jednostronność Soroki nie oznacza, że jest on nieobiektywny. Widać to zwłaszcza na przykładzie jego stosunku do W.L.M. Kinga, postaci, która go fascynuje, ale wobec której potrafi zachować badawczy dystans i którą niejednokrotnie ocenia krytycznie. Badaczom stosunków międzynarodowych, w tym historykom, niejednokrotnie umykają bohaterowie wydarzeń, ich sympatie, antypatie i kompetencje, a państwa, którymi politycy i dyplomaci kierują zaczynają odgrywać rolę pierwszorzędną.
Na przyszłość można zasugerować Autorowi, aby przy kolejnym wydaniu książki zastanowił się nad zmianą tytuły swojej pracy na Polityka wenątrzimperialna premiera W.L. Mackenzie Kinga oraz jej wewnątrzkanadyjskie uwarunkowania. Z pewnością lepiej będzie on oddawał treść książki, którą – pomimo mankamentów – warto przeczytać.
Redakcja: Michał Przeperski