Tomasz Jarmoła – „Saint–Nazaire–Dieppe 1942” – recenzja i ocena
Tomasz Jarmoła – „Saint–Nazaire–Dieppe 1942” – recenzja i ocena
Saint-Nazaire – Dieppe 1942 nie jest wyczerpującą monografią na temat pierwszych prób alianckich odbicia z rąk niemieckich okupowanej Francji. Autor zresztą nie miał chyba nawet takiego celu. Nie oznacza to jednak, że należy koło niej przejść obojętnie – wprost przeciwnie, lektura tej książki powinna zachęcić do poszukiwania innych opracowań na ten temat.
Nie ukrywajmy, autor opiera się głównie na wydawnictwach źródłowych i opracowaniach. Nie obniża to jednak wartości książki. HaBeki to przede wszystkim książki popularyzatorskie, mające zainteresować konfliktem, skłonić do dalszego pogłębiania wiedzy. To zadanie Tomasz Jarmoła wykonał w moim odczuciu zgodnie z planem. Zresztą stali czytelnicy, którzy pamiętają jego Kretę 1941 z pewnością się ze mną zgodzą. Lekkie pióro, przystępny a nawet przyjemny język w połączeniu z ciekawostkami zapewnia dobrą lekturę.
Tytułowe bitwy w HaBekach to zazwyczaj powód to przedstawienia innych kwestii. W moim odczuciu autor chciał przybliżyć, zainteresować czytelnika kwestią powstawania w siłach alianckich oddziałów komandosów. Sama nazwa kojarzy się z elitarnością, świetnym wyszkoleniem oraz wykonywaniem niemożliwego. Jarmoła wykorzystał więc okazję i zgrabnie opisał na pierwszych kartach książki w jaki sposób, już od Kampanii Norweskiej 1940 roku narodziła się idea małych elitarnych oddziałów mających szarpać nieprzyjaciela, uderzać w jego wrażliwe miejsca i siać terror.
Przedstawiając pierwsze kroki komandosów, autor ukazuje nie tylko – oczywiście ogólnie, ale z podstawowymi informacjami – jak powstawały takie oddziały. Przedstawia również ich uzbrojenie, umundurowanie oraz sposób selekcji. W Wielkiej Brytanii niezwykle czułym punktem był dobór dowódców takich pododdziałów. Ponieważ system wyznaczania na takie stanowiska teoretycznie zakładał zachowanie starszeństwa stopnia i – nie oszukujmy się – wzięcie pod uwagę koneksji. Sytuacja wydawała się trudna. Jednak wsparcie przyszło ze strony dość niespodziewanej, a mianowicie od samego premiera Winstona Churchilla. Z tekstu wynika, że on sam był zwolennikiem „niegentelmeńskich” wypadów na kontynent, tak aby Niemcy nie czuli się zbyt pewnie. Prócz tego takie uderzenia poprawiały morale.
Jarmoła przedstawił również bohaterów uderzenia na Dieppe czyli jednostki kanadyjskie. Z tekstu można się dowiedzieć o ciekawych rzeczy o okolicznościach powstawania kanadyjskich sił ekspedycyjnych, ja sam byłem zaskoczony faktem, że składały się one w głównej mierze z ochotników (choć później i tak wprowadzono pobór). Kanadyjczycy, choć generalnie pokojowo nastawieni, w godzinie próby twardo stawali do boju, co mieli pokazać pod Dieppe.
Sam opis obu desantów zajmuje ok. ¼ objętości pozycji. Przedstawiając pierwszą próbę ukłucia Niemców we Francji w Saint-Nazaire, autor doszedł do wniosku, że pomimo strat i chaosu (w końcu była to pierwsza tego typu operacja aliantów), spełniła ona swoje zadanie (utrudnienie korzystania z infrastruktury portowej oraz zdobycie informacji o sile przeciwnika). Ponieważ alianckie jednostki działały oddzielnie (miały wyznaczone różne cele) w ramach jednego zgrupowania, poniosły straty, ale według Jarmoły operacja ta zakończyła się sukcesem.
Trudno się nie zgodzić z autorem, że stało się to zarzewiem wyniku uderzenia na Dieppe większymi siłami. Sceptycy zniknęli z brytyjskiego sztabu, pojawił się lekki optymizm, który starali się tonować przedstawiciele Sił Specjalnych – jakby nie patrzeć ci, którym zależało na podtrzymaniu dotychczasowej taktyki. Jednak ten dziwny „hura-optymizm” zagłuszył zdrowy rozsądek, z tego też powodu zaplanowano uderzenie na większą skalę. Drogę mieli otworzyć komandosi, a uderzenie wykonać zgrupowanie kanadyjskie.
Dieppe, jak wiadomo, zakończyło się taktyczną klęską aliantów. Autor opisując poszczególne uderzenia, nie ukrywa podziwu dla determinacji i pomysłowości Brytyjczyków i Kanadyjczyków. Jednak z kart książki wynika, że bez elementu zaskoczenia nawet drugo- czy trzeciorzutowe jednostki niemieckie są w stanie odeprzeć taki atak. Na nic się zdało bohaterstwo aliantów na plażach Dieppe. Operacja zakończyła się niepowodzeniem.
Autor nie przekreśla jednak efektów tych uderzeń. Sprawnie argumentuje, że to, w gruncie rzeczy „rozpoznanie bojem” (bo tak można odczytywać uderzenie na Dieppe) miało dalekosiężne skutki. Alianci przeanalizowały swoje operacje, wyciągnęli wnioski odnośnie zabezpieczenia uderzeń na kontynent. Błędów z 1942 roku generalnie uniknięto dwa lata później. Ważnym też była inna informacja – desant najkrótszą drogą z wielkiej Brytanii mija się z celem, bo Niemcy są na to w sumie przygotowani. Stąd też pewnie pojawiła się koncepcja uderzenia na normandzkie plaże, czego nieprzyjaciel niekoniecznie mógł się spodziewać. Choć ta część książki byłaby moim zdaniem najciekawsza (pod względem analitycznym), jest to jednak ogólne podsumowanie. Brakowało mi w nim też większej ilości informacji jak na całą sprawę zapatrywała się strona niemiecka. To są moje jedyne poważne uwagi do recenzowanej pozycji.
Ale zajrzeć do niej naprawdę warto i jest to lektura nie tylko dla miłośnika historii II wojny światowej.