Tomasz Ceran: Zbrodni na Polakach w 1939 r. dokonywał nie tylko Einsatzgruppen i Wehrmacht, ale także mniejszość niemiecka z Selbstschutzu
Natalia Pochroń: O ile w najnowszej historiografii dotyczącej pierwszych miesięcy okupacji niemieckiej w Polsce znajdują się kompleksowe dzieła odnoszące się do zbrodni Wehrmachtu czy Einsatzgruppen, o tyle Selbstschutz został praktycznie zapomniany. Co to była za organizacja?
Tomasz Ceran: Organizacja ta powstała na początku września 1939 r., już po wybuchu II wojny światowej. Jej członkami byli obywatele polscy niemieckiego pochodzenia, czyli członkowie niemieckiej mniejszości etnicznej w Polsce. W całym kraju mieszkało około miliona Niemców. Do Selbstschutzu wstąpiło ok. 120 tys. mężczyzn. Dla porównania, wszystkich członków Einsatzgruppen w okupowanej Polsce było mniej niż 3 tysiące. Heinrich Himmler postanowił ich wykorzystać i utworzyć z nich organizację paramilitarną. Formalnie miała ona za zadanie chronić niemiecką ludność żyjącą w Polsce, na co wskazuje sama jej nazwa - Selbstschutz, czyli z niemieckiego „Samoobrona”.
W rzeczywistości jednak zamiar był inny - postanowiono stworzyć z mniejszości niemieckiej plutony egzekucyjne, przeznaczone do eksterminacji polskiej inteligencji, a później wcielić ją do SS. Nie byli to żołnierze, a ludność cywilna. Jej wiedza na temat lokalnych struktur, władz, stosunków społecznych, okazała się jednak dla aparatu represji kluczowa. Pod tym względem członkowie Selbstschutzu odegrali niezwykle istotną rolę – dzięki ich wiedzy i znajomości miejscowych wspólnot, władzom III Rzeczy dużo łatwiej było namierzyć najważniejsze postaci w społecznościach oraz uderzyć w ich czułe punkty.
N.P.: Na ile możemy mówić tu o oddolnej inicjatywie miejscowych Niemców w działalności i zbrodniach Selbstschutzu, a na ile było to zaplanowane działanie władz III Rzeszy?
T.C.: Myślę, że możemy tu mówić i o tym, i o tym. Myśląc o działalności Selbstschutzu, należy wyróżnić dwa okresy. O ile w pierwszym rzeczywiście było to oddolne i samoistne organizowanie się Niemców, o tyle bardzo szybko inicjatywa została przejęta i wykorzystana przez państwo niemieckie. Skutecznie scaliło ono różne, powstające lokalnie formacje, w jednolitą dla całej Polski organizację, mającą jasny i ściśle określony cel. Dla jego realizacji do Polski sprowadzono oficerów SS, którym powierzono zadanie stworzenia struktur organizacji i rekrutacji mniejszości niemieckiej. Jej członkowie otrzymali karabiny, opaski i przyzwolenie na - w ich mniemaniu - wymierzanie sprawiedliwości, w rzeczywistości – eksterminację konkretnych grup społecznych.
Mamy tu więc już celowe, zaplanowane działanie państwa niemieckiego w stosunku do mniejszości niemieckiej, którą początkowo wykorzystano jako pretekst do rozpoczęcia wojny i rozbicia integralności terytorialnej Polski, a po 1939 r. zaś – jako pluton egzekucyjny i ważny element w polityce ludobójczej III Rzeszy. Gdyby nie utworzono Selbstschutzu, powstające lokalnie w różnych regionach Polski samoobrony działałyby dwa, może trzy tygodnie, a skala zbrodni na Polakach byłaby zdecydowanie mniejsza.
N.P.: W 1921 r. Adolf Hitler – jako mało znaczący jeszcze polityk - powiedział, że „utworzenie państwa polskiego było największą zbrodnią na narodzie niemieckim”, a rok później dodał, że II Rzeczpospolita „powstała z krwi niemieckiej”. Jak układały się relacje między Polakami a mniejszością niemiecką na ziemiach polskich w okresie międzywojennym?
T.C.: Stosunki między II Rzeczpospolitą a Republiką Weimarską, a później III Rzeszą, nigdy nie układały się dobrze. Niemcy podpisali co prawda Traktat Wersalski, ale nie zaakceptowali jego postanowień. Kwestią sporną były przede wszystkim tereny zachodnie włączone do Polski, w szczególności zaś Pomorze Gdańskie. W propagandzie niemieckiej funkcjonowało ono od początku jako tzw. korytarz pomorski, a więc coś enigmatycznego, chwilowego, co w dłuższej perspektywie powinno znaleźć się w granicach niemieckich.
Od 1772 r. w pruskiej, a później niemieckiej polityce, funkcjonował aksjomat, który mówił, że Prusy Zachodnie łączące teren państwa niemieckiego z Prusami Wschodnimi muszą być niemieckie. Strategiczne znaczenie tych ziem dostrzegali jednak również Polacy, traktujący je jako sine qua non polskiej niepodległości. Mamy tu więc zderzenie dwóch dogmatów i ewidentny konflikt o terytorium. O ile przy tym Gustav Stresemann, minister spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej, widział szanse na pokojową rewizję granic, o tyle Adolf Hitler dopuszczał już przeprowadzenie jej w wyniku walki zbrojnej. Nawet w latach odprężenia polsko-niemieckiego, w okresie 1934-1938, Niemcy nie wyrzekli się rewizjonizmu terytorialnego.
Tak było na poziomie państwowym. Oprócz tego mamy jednak również poziom lokalny. Tutaj sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Fakt odrodzenia niepodległego państwa polskiego i przyłączenia do niego Pomorza oraz innych ziem zamieszkiwanych w dużej mierze przez ludność niemiecką, Niemcy traktowali jako zniewolenie, stąd też wielu z nich opuściło Polskę i wyjechało do III Rzeszy. Z drugiej jednak strony, antagonizm państwowy nie zawsze przekładał się na stosunki międzyludzkie. W bardzo wielu miejscowościach układały się one pozytywnie – z zachowanych relacji wynika, że Polacy z Niemcami wspólnie świętowali dożynki czy zawierali mieszane małżeństwa. To byli mimo wszystko sąsiedzi, mieszkali obok siebie od kilkudziesięciu lat, stworzyli przez ten czas pewne wspólnoty.
N.P.: Co więc sprawiło, że sytuacja uległa tak diametralnej zmianie i Niemcy – polscy obywatele - zdecydowali się wystąpić przeciwko swoim sąsiadom?
T.C.: Ciężko wskazać tu jedną przyczynę. Po części były to konflikty sąsiedzkie i drobne zatargi, które w normalnej sytuacji rozwiązane samoistnie - w 1939 r. skończyły się zagładą Polaków. Do tego dochodził głębszy problem. Przez blisko dwadzieścia lat wielu Niemców czuło się niepełnowartościowymi obywatelami II Rzeczpospolitej. Z drugiej jednak strony nie czuli się też do końca związani z III Rzeszą – przez rodaków traktowani byli z pewną dozą nieufności, jako ci, którzy mieszkali wśród Polaków i nieco się spolonizowali. Bardzo wielu Niemców członkostwo w Selbstschutzu traktowało więc zarówno jako okazję do odpłacenia za krzywdy i upokorzenia, których ich zdaniem doświadczali z rąk Polaków, jak i szansę na potwierdzenie swojej „niemieckości”, dowód lojalności z państwem niemieckim i ideologią narodowosocjalistyczną, która również odegrała tu niebagatelną rolę. Do tego dochodziły też czynniki ekonomiczne.
Należy przy tym podkreślić jedną rzecz. Chociaż zbrodnie Selbstschutzu to w dużej mierze zbrodnie sąsiedzkie, nie należy zapominać o ogromnej roli państwa niemieckiego. Gdyby nie jego ambicje skutecznej germanizacji Pomorza i stosowane w tym celu ludobójcze metody, skala zbrodni byłaby zdecydowanie mniejsza i Selbstschutz prawdopodobnie nigdy by nie powstał. Oczywiście nie zdejmuje to w żaden sposób odpowiedzialności z konkretnych osób, niemniej pozwala inaczej spojrzeć na te wydarzenia i być może choć trochę zrozumieć przyczyny tej tragicznej sytuacji.
N.P.: Bezpośrednim impulsem do powołania Selbstschutzu były wydarzenia, które rozegrały się w Bydgoszczy 3 i 4 września 1939 r., określone przez niemiecką propagandę mianem krwawej niedzieli bydgoskiej. Co wydarzyło się wówczas w tym mieście?
T.C.: Mamy tu co najmniej dwie wersje wydarzeń. Jedna stworzona została przez propagandę niemiecką – w jej narracji uciekające przed Wehrmachtem oddziały Wojska Polskiego i miejscowa ludność Bydgoszczy otworzyły ogień do ludności cywilnej i dopuściły się masowych, a przy tym niezwykle okrutnych mordów na mniejszości niemieckiej. Do takich pogromów antyniemieckich miało przy tym dojść nie tylko w Bydgoszczy, ale i w innych regionach Polski, a ich ofiarą padło 5 tysięcy osób, przy czym później szacunki te wzrosły do aż do 58-62 tysięcy zamordowanych. Nakreślając w ten sposób narrację, Niemcy tłumaczyli, że jeśli do takich pogromów doszło w Bydgoszczy, to równie dobrze sytuacja ta może wystąpić również w innych regionach Polski, dlatego też ludność niemiecka musi zorganizować się w celu samoobrony.
To jednak wersja propagandowa, oprócz niej mamy również prawdziwą wersję zdarzeń. Z zachowanych relacji wynika, że początkiem września doszło w Bydgoszczy do dywersji - miejscowi Niemcy zaczęli ostrzeliwać wycofujące się Wojsko Polskie, wobec czego tak żołnierze, jak i miejscowa ludność, odpowiedzieli na ten atak ogniem. W wyniku tych wydarzeń zginęło prawie 400 osób, większość z nich rzeczywiście stanowili Niemcy - to trzeba jasno powiedzieć. Część z nich prawdopodobnie nie brała udziału w dywersji. Bazując na ziarenku prawdy, propaganda niemiecka stworzyła jednak mit, przedstawiający bardzo zniekształcony obraz wydarzeń. Wieść o krwawej niedzieli została szeroko nagłośniona i posłużyła jako uzasadnienie dla powołania Selbstschutzu. Okrutne zbrodnie na Polakach jego członkowie traktowali jako odwet i zemstę. Większość miała jednak przy tym pełną świadomość tego, że zabija niewinnych ludzi – tych, którzy z wydarzeniami z Bydgoszczy nie mieli nic wspólnego.
N.P.: Z jednej strony mamy szeroko nagłośnioną przez niemiecką propagandę krwawą niedzielę bydgoską, z drugiej jednak - zapomnianą Zbrodnię Pomorską 1939 roku. Co kryje się pod tym pojęciem?
T.C.: Zbrodnia Pomorska 1939 to zaplanowana eksterminacja polskich elit, ale także pomorskich Żydów i osób chorych psychicznie, która dokonana została jesienią 1939 r. na terenie przedwojennego województwa pomorskiego. Tak jak istnieją terminy „zbrodnia wołyńska 1943” czy „zbrodnia katyńska 1940”, tak my w 2017 r. stworzyliśmy termin Zbrodnia Pomorska 1939 roku. W jakim celu? Uważam, znajduje ono uzasadnienie z dwóch powodów. Przede wszystkim jest to skala zbrodni – na Pomorzu była ona wielokrotnie większa niż w każdym innym regionie Polski. Przyjmuje się, że jesienią 1939 r. na Pomorzu zginęło 20-30 tysięcy osób, podczas gdy w Wielkopolsce było to ok. 10 tysięcy, w Generalnym Gubernatorstwie 5 tysięcy, w Górnośląskim 1-1,5 tysiąca.
Drugim powodem uzasadniającym stworzenie tego pojęcia była właśnie działalność Selbstschutzu. W swojej książce staramy się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego działający na Pomorzu Volksdeutscher Selbstschutz był aż tak okrutny i odegrał tak istotną rolę w eksterminacji polskiej inteligencji – nieporównywalnie większą niż w innych regionach Polski. Oczywiście zbrodni w 1939 r. Niemcy dokonywali na całym obszarze ziem okupowanych i zbrodnie pomorską należy postrzegać także jak istotny element niemieckiej ludobójczej polityki okupacyjnej.
N.P.: Analizując historię Selbstschutzu można zauważyć, że wykształcił on własne metody zabijania, powstało w tym celu nawet specjalne pojęcie Selbstschutz-Methoden. Jak wyglądał sposób działania tej organizacji?
T.C.: Rzeczywiście, można tu wskazać pewien sposób działania. Składał się on z kilku etapów. Na początku były to aresztowania. Członkowie Selbstschutzu zatrzymywali swoich polskich sąsiadów i kierowali ich do różnego rodzaju aresztów, zlokalizowanych czy to na posterunkach policji, czy w szkołach. Następnie kierowali ich do więzień czy obozów ulokowanych w większych miastach i tam następowała selekcja. Niemcy, przynajmniej do pewnego momentu, mieli niemal całkowitą swobodę decydowania o tym, co stanie się z Polakami – czy zostaną wypuszczeni czy zgładzeni. Do tego drugiego wystarczyło zeznanie dwóch Volksdeutschy, potwierdzających, że zatrzymani prezentowali przed wojną postawę antyniemiecką, przy tym za taką można było uznać praktycznie wszystko – negatywną wypowiedź o Adolfie Hitlerze czy zwykły konflikt sąsiedzki – pole do interpretacji było niezwykle szerokie.
Gdy aresztowanym udowodniono negatywny stosunek do Niemców – ich los był w zasadzie przesądzony. Członkowie Selbstschutzu zabierali ich ciężarówkami w piaskownie lub lasy, gdzie znajdowały się wykopane wcześniej doły śmierci. Następnie ustawiali nad grobami i rozstrzeliwali, po czym zasypywali ich ciała piaskiem i maskowali miejsce zbrodni. Co przy tym istotne, bardzo wielu członków Selbstschutzu nie umiało strzelać. Często więc jedynie ranili swoje ofiary i jeszcze żyjące, przysypywali ziemią i grzebali żywcem.
N.P.: Prokurator Bogusław Czerwiński nadzorujący śledztwa dotyczące zbrodni popełnionych na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów OUN-UPA dostrzegł wiele analogii między zbrodnią wołyńską, a metodą działania niemieckich nacjonalistów z Selbstschutz. Na czym polegało to podobieństwo?
T.C.: Istotnie, można tu dostrzec duże podobieństwo. Przejawiało się ono przede wszystkim wyjątkowym okrucieństwem dokonywanych zbrodni. Badania wykazały, że w ok. 25-35% przypadków czaszki ofiar Selbstschutzu zostały roztrzaskane tępymi narzędziami, najczęściej kolbami karabinu lub łopatami. Śmierć zadawana była w bardzo okrutny sposób, momentami bardzo przypomina to zbrodnię wołyńską. To też jest charakterystyczne dla Pomorza, można tu mówić o ludobójstwie ze szczególnym okrucieństwem. Chociaż termin ten stworzono przez Ryszarda Szawłowskiego dla zbrodni wołyńskiej, w wielu przypadkach znajduje zastosowanie również dla zbrodni pomorskiej.
Podam tylko jeden przykład. Obóz w Karolewie – wśród 1781 ekshumowanych ciał, 265 korpusów znaleziono bez głów. Prokuratorzy prowadzący śledztwo, doszli do wniosku, że były one odcinane tępymi narzędziami, najpewniej łopatami lub szpadami. A to tylko jeden przykład, podobnych przypadków znęcania się nad Polakami przed rozstrzelaniem mamy znacznie więcej. Na tym jednak nie koniec. Fizycznie zbrodnie te trwały do końca 1939 r., a w przypadku osób chorych psychicznie – do 1940 r. Cztery lata później, w 1944 r., Niemcy wrócili jednak w miejsca egzekucji, po czym zaczęli wydobywać i palić zwłoki. Gdy w 1945 r. dokonano ekshumacji, badacze tylko w niektórych grobach znaleźli zwłoki zamordowanych - w pozostałych znajdowały się jedynie resztki spalonych ciał. To też główny powód, dla którego nie będziemy w stanie nigdy podać konkretnej liczby ofiar Selbstschutzu.
Warto jednak dodać, że tak jak na Wołyniu byli „sprawiedliwi Ukraińcy”, którzy ratowali swoich polskich sąsiadów, także na Pomorzy byli „inni Niemcy”, którzy starali się ratować Polaków. Niestety nie jesteśmy w stanie oszacować skali tego zjawiska, ale w każdym powiecie znajdziemy takie przykłady.
N.P.: A jak wyglądają szacunki?
T.C.: Są one bardzo różne – wahają się od 20 do nawet 60 tysięcy zamordowanych. Oczywiście wiele wyliczeń jest przeszacowanych. Jeśli chodzi o Pomorze, z imienia i nazwiska jesteśmy w stanie wymienić obecnie około 10 tysięcy ofiar. To znacznie więcej niż w każdym innym regionie Polski, przy czym jak wspomniałem - nie była to tylko polska inteligencja, ale także Żydzi czy pacjenci polskich i niemieckiej szpitali psychiatrycznych jak np. w Piaśnicy. Prowadzimy obecnie badania, które pozwolą nam podać liczbę ofiar z poszczególnych powiatów województwa pomorskiego. Mam więc nadzieję, że uda się chociaż trochę uściślić te szacunki.
N.P.: Niedawno ukazała się książka doktora Macieja Mazurkiewicza, analizująca zbrodnie niemieckie na narodzie polskim w kategoriach ludobójstwa. Czy pojęcie to znajduje zastosowanie także do działalności Selbstschutzu?
T.C.: Tak, termin ludobójstwa jest tu jak najbardziej adekwatny i to zarówno jeśli rozważamy go w kontekście prawnym, jak i historycznym. Musimy tu bowiem rozróżnić dwie rzeczy – możemy mówić o zbrodni ludobójstwa oraz o ludobójstwie. Zanim pojęcie to zyskało klasyfikację prawną, funkcjonowało w kategoriach historycznych. Twórca tego terminu – Rafał Lemkin - napisał w 1944 r. książkę, w której ludobójstwo zdefiniował jako nową technikę okupacyjną. Stwierdził bowiem, że inne terminy, jak np. wynarodowienie, są nieadekwatne w odniesieniu do skali zbrodni, które dokonały się na ziemiach polskich. Dla niego ludobójstwo to proces, nowa technika okupacyjna, która składa się z siedmiu technik ludobójczych. Zbrodnia Selbstschutzu jest idealnym przykładem jednej z nich – ludobójstwa fizycznego.
Jeśli jednak spojrzymy od strony prawnej, definicja ludobójstwa również jest jak najbardziej adekwatna – w Konwencji ONZ jest ono bowiem zdefiniowane jako „czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych...”. Trudno nie zgodzić się z faktem, że część ludności polskiej została fizycznie zlikwidowana dlatego, że przynależała do polskiej grupy narodowościowej. Ja jeszcze dla odróżnienia polityki niemieckiej w stosunku do Polaków i Żydów, która była jednak różna, posługuję się terminem stworzonym w 1992 r. przez Roberta Melsona - ludobójstwa częściowego (partial genocide). Jako przykład takiego Melson podaje między innymi właśnie ludobójstwo dokonane na Polakach, Rosjanach czy innych Słowianach.
N.P.: Mimo brutalnych zbrodni i eksterminacji polskiego narodu, Międzynarodowy Trybunał Wojskowy nie uznał Selbstschutzu za organizację zbrodniczą, jak przykładowo SS czy Gestapo. Dlaczego?
T.C.: Myślę, że głównym powodem była tu bardzo mała wiedza na temat Selbstschutzu, co zresztą do tej pory istotnie się nie zmieniło. Najczęściej traktuje się go jako część SS, sami sprawcy też zwykle przyznawali się do działalności w SS, SA czy Gestapo, o Selbstschutzu nie wspominali. Co więcej, sama wiedza o zbrodniach na Pomorzu przez długi czas była znikoma - czytając akta z procesu norymberskiego można zauważyć, że praktycznie nie ma tam żadnych wzmianek na ten temat, ta wiedza pojawiła się dopiero później. Istotnym powodem, dla którego zapomniano o Selbstschutzu, był również krótki okres jego istnienia i zróżnicowana działalność w różnych regionach Polski. W efekcie do dziś okupację niemiecką postrzegamy głównie przez pryzmat Generalnego Gubernatorstwa, jeżeli mówimy już o ziemiach wcielonych to skupiamy się zazwyczaj na Wielkopolsce. O Pomorzu często się zapomina. Mam nadzieję, że nasza publikacja uzupełni tę wiedzę i pokaże ogromną rolę, jaką odegrał Selbstschutz obok Einsatzgruppen w polityce ludobójczej Niemców w okupowanej Polsce.
N.P.: Czy członkowie Selbstschutzu ponieśli jakąś odpowiedzialność za popełnione przez siebie zbrodnie?
T.C.: Co do zasady nie. Możemy mówić o jednostkowych przypadkach. Najlepiej pokazuje to przykład szefa Selbstschutzu na Pomorzu - Ludolfa von Alvenslebena, który nota bene objął później dowództwo nad tą organizacją w dystrykcie lubelskim w Generalnym Gubernatorstwie. Po wojnie uciekł on do Argentyny, nigdy nie udało się dokonać jego ekstradycji. Zapytany w późniejszym okresie przez konsula niemieckiego o to, co robił w Polsce w 1939 r., powiedział: „meine Papiere habe ich verbrannt, Adolf Hitler habe ich nicht gekannt” – „moje dokumenty spaliłem, Adolfa Hitlera nie znałem”. Nigdy nie stanął przed żadnym sądem.
Podobnie odpowiedzialności karnej uniknęła większość członków Selbstschutzu. Odbywało się to w różny sposób. Bardzo często było to działanie sądów, wydających kuriozalne wyroki. Przykładowo zachowały się dokumenty, z których wynika, że z podczas procesu jeden z członków Selbstschutzu przyznał, że działał w plutonie egzekucyjnym, strzelał do Polaków, ale celowo do nich nie trafiał. Na tej podstawie został uniewinniony.
Do tego sięgano często po kruczki prawne. Przykładowo morderstwa uznawano za zabójstwa. Dlaczego? Zabójstwo się przedawnia, morderstwo nie. Bardzo często na świadków powoływano także Niemców, którzy byli kolegami oskarżonych z plutonów egzekucyjnych. Podobnych przypadków można wskazać znacznie więcej. W latach powojennych nie było woli politycznej ścigania tego typu zbrodni. Z tego też powodu większość członków Selbstschutzu do dziś nie odpowiedziała za zbrodnie popełnione w okupowanej Polsce.
Redakcja: Magdalena Mikrut Majeranek