Teresa Siedlar–Kołyszko — „Byli, Są. Czy będą...?” – recenzja i ocena
Dziś, po kilkudziesięciu latach życia poza granicami kraju, ta kondycja jest bardzo różna. W niektórych z odwiedzanych przez autorkę miejsc polszczyzna jest już w zaniku, przetrwała tylko w umysłach starych ludzi i zupełnie zaniknie wraz z ich śmiercią. W innych współegzystuje z Ukraińcami, Białorusinami, Rosjanami, itd. Są jednak i takie miejsca, na przykład Słobódka Raszkowska, sąsiadująca ze znanym z „Pana Wołodyjowskiego” Raszkowem, w której Polacy stanowią zdecydowaną większość mieszkańców. Dlaczego tak jest, że w niektórych miasteczkach polskość zanika, a w niektórych wręcz przeciwnie, rozkwita? Od czego to zależy? Wszak warunki do zachowania i pielęgnowania polskości były w obu wypadkach równie niesprzyjające.
Książka udziela odpowiedzi także na to pytanie. Te miejscowości, których społeczeństwo miało swojego zdecydowanego lidera, osobę cieszącą się niekwestionowanym autorytetem, zdolnego zadbać o polskość, oparły się stopniowemu wynaradawianiu i wyszły z tej konfrontacji zwycięsko, te gdzie takiego lidera brakło, biernie poddawały się zarządzeniom władz i w efekcie traciły swoją polskość. Najczęściej tym liderem był ksiądz miejscowej parafii, którego działalność nie ograniczała się tylko do spraw kościelnych. Dbał on także o zachowanie polskiej kultury wśród swojej społeczności.
Nie znaczy to jednak wcale, że walka o polskość na Kresach została już zakończona. Wręcz przeciwnie, upadek Związku Radzieckiego i powstanie na jego ruinach nowych państw sprowadziło tę walkę na zupełnie inny poziom. Wtedy każdego katolika utożsamiano z Polakiem, więc siłą rzeczy ostoją polskości był właśnie kościół katolicki, w którym msze święte odprawiano niemal wyłącznie po polsku. Teraz, gdy powstały narodowe kościoły katolickie, msza bywa odprawiana właśnie w tych narodowych językach. Tak więc to, co kiedyś było ostoją polskości, teraz już nie zawsze nią jest.
Jednak społeczeństwo, które przeżyło ciężkie czasy sowietyzacji poradzi sobie i z tym. Polacy radzą sobie z nowymi zagrożeniami poprzez zacieśnianie więzi z ojczystym krajem, wycieczki oraz pielgrzymki do Polski, coraz częstsze kształcenie młodego pokolenia na polskich uniwersytetach oraz pielęgnację polskiej kultury, w czym mogą liczyć na współpracę polskiej kurii katolickiej przysyłającej tu polskich księży.
Sama Teresa Siedlar–Kołyszko jest osobą szeroko znaną w środowisku Kresowiaków, z książki można odnieść wrażenie, że albo wszystkich zna, albo przynajmniej ma z nimi wspólnych znajomych. Rzeczywiście tak jest, gdyż to nie pierwsza jej publikacja na ten temat. Jednak książka ta ma jeden poważny mankament. Jest nim jej język. Treść książki stanowią niemal dosłownie przytaczane wypowiedzi rozmówców autorki, co przy liczbie kilkuset postaci powoduje niepotrzebne powtórzenia i dłużyzny. Powodują one, że po przeczytaniu kilku rozdziałów książki, czytelnik zmusza się wręcz, aby przeczytać ją do końca. Mimo tej niedogodności, z przyjemnością przeczytają ją ludzie zainteresowani Kresami, niektórzy może nawet będą chcieli odbyć podróż śladami autorki i na własne oczy zobaczyć, jak to jest z tą polskością kresów wschodnich.
Zredagował: Kamil Janicki
Korekta: Małgorzata Misiurek