Takashi Matsuoka — „Chmara wróbli” – recenzja i ocena
Opisując „Chmarę wróbli”, redaktor Wydawnictwa Albatros napisał:
Epicka opowieść samurajska z wątkiem niemożliwej miłości, nawiązująca klimatem do słynnego „Shoguna” Jamesa Clavella. Ukazuje XIX-wieczną Japonię, świat samurajów, gejsz, zabójców ninja i mistrzów zen.
Wszystko to prawda, poza Clavellem. Przy całym szacunku dla pana Matsuoki, jeżeli porównać go z Clavellem, widać od razu, kto jest tutaj majstrem, a kto czeladnikiem. Przy czym, żeby było jasne, nie oznacza to, że „Chmara wróbli” nie jest warta przeczytania. Wprost przeciwnie, choć właśnie clavellowskiego klimatu trochę mi w tej powieści zabrakło. Cóż to jest klimat? Słowo, bez wyjaśnienia o co chodzi, puste. Takashi Matsuoka niewątpliwie stworzył ciekawą powieść, wypełnioną akcją, interesującą pod względem opisowym. Jest to literat niewątpliwie zręczny, nie ma jednak, moim zdaniem, daru wciągania czytelnika w kreowany przez siebie świat w takim stopniu, jak Clavell. Tyle, że, cóż, Clavell wielkim pisarzem był, nie oznacza to jednak, że pisarza dobrego, jakim niewątpliwie jest Takashi Matsuoka, czytać nie warto.
Nie chciałbym, żeby taki ostrożny wstęp kogokolwiek zniechęcił, jednak z drugiej strony stanowi on ostrzeżenie dla czytelnika, który przygotuje się na ucztę literacką, a dostanie jedynie bardzo dobry obiad. Ponadto odnoszę wrażenie, że autor „Chmary wróbli” lepiej się czuje w literaturze bardziej intelektualnej niż Clavell. Zaletą powieści jest logika wydarzeń, której nic nie można zarzucić oraz budowa postaci, mniej wprawdzie barwnych niż te z „Shoguna”, ale także w pełni realnych, z krwi i kości. Nie czujemy tutaj sztuczności, nie możemy powiedzieć: pisarz koloryzował, zmyślał, takie postacie nie mogły istnieć. Nie stwierdzimy także, że ciąg wydarzeń jest zbyt przypadkowy oraz zbyt księżycowy, by mógł wydarzyć się rzeczywiście. Wszystko to jest poukładane, racjonalne, sensowne.
Misjonarze w Japonii
Mamy rok 1861. Zaledwie kilka lat temu czarne okręty komandora Perry przybiły do ziemi japońskiej. Kraj Kwitnącej Wiśni dopiero otwiera swoje podwoje przed cudzoziemcami i gaijin na ulicach stanowi rzadkość. Pojawiają się już przebłyski nowoczesności, choćby w postaci ognistej broni, a jednocześnie dawny świat epoki Edo, z jego podłożem ekonomicznym, politycznym i społecznym, nie chce się łatwo poddać. Powoli narasta konflikt. Taką sytuację zastaje trójka białych misjonarzy, którzy przybyli nawracać Japończyków na wiarę jednej z chrześcijańskopodobnych sekt, jakich pełno było wtedy w Stanach Zjednoczonych.
Najważniejszym spośród trójki misjonarzy jest ojciec Zephaniah Cromwell. Przybywa do Japonii ze swoją wychowanicą oraz narzeczoną Emily Gibson i z Johnem Starkiem, który, niespecjalnie zainteresowany nawracaniem, odwiedza Japonię z zupełnie innego powodu. Ich gospodarzem jest daimio Akaoki Genji z rodu Okumichi. Uznany za zniewieściałego bawidamka Genji posiada podobno dziedziczny dar proroctwa. Jedną z jego przepowiedni jest to, że ktoś z nowo poznanych cudzoziemców uratuje mu życie, na które nastają ludzie shoguna. Wśród nich jest Heiko, gejsza i ninja, należąca do siatki wywiadu Tokugawów. Heiko to niezwykle ważna postać w powieści, na równi z Genjim i Amerykanami. Zakochana i kochana przez księcia, jednocześnie zaś wrogi szpieg. Wątek miłosny Genjiego i Heiko nie jest jednak jedynym romansem „Chmary wróbli”. Jeżeli chcecie obserwować rozwój uczuć bohaterów, poznać ich dzieje, przygody, wędrówki, musicie sami sięgnąć po „Chmarę wróbli”, którą to opowieść polecam. Wprawdzie Clavell to to nie jest, jednakże coś wartego przeczytania – na pewno.