Tajemnicza śmierć w cieniu Gustloffa
Ten tekst jest fragmentem książki Krzysztofa Piersy „Gustloff. Tajemnica bursztynowej komnaty”.
Jak na dziewięćdziesięcioletniego staruszka z przestrzeloną wątrobą zaskakująco długo trzymał się przy życiu.
Siła postrzału rzuciła go na podłogę, łamiąc mu przy tym biodro i dwa żebra. Plama karmazynowej krwi sączyła się przez wyświechtany, zszarzały sweter, powoli obejmując podłogę wyłożoną równie zszarzałym dywanem. Szok obezwładniającego bólu ustępował posępnej świadomości krwawego końca.
A mimo to spoglądał na swojego zabójcę, uśmiechając się złośliwie.
Gdy tylko zobaczył pistolet… nie, znacznie wcześniej… gdy dostrzegł w oczach tego człowieka chęć zabijania… już wtedy wiedział, kim jest jego oprawca i czego szuka. Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. To nie był jakiś tam włamywacz, plądrujący mieszkanie losowego staruszka w poszukiwaniu emerytury. Przyszedł pod bardzo konkretny adres w bardzo konkretnym celu.
– A teraz w końcu będziesz współpracować? – Postać w długim płaszczu powoli schowała dymiący pistolet do kabury. Wiedziała, że ten jeden strzał w zupełności wystarczył. – Odwiedziłem już pozostałe szczury i każdy bez wyjątku wyjawił swój sekret.
Starzec się uśmiechnął.
– Gdyby inni cokolwiek wyjawili, w ogóle byś do mnie nie przychodził – wychrypiał, z trudem wycierając strużkę krwi spływającą kącikiem ust. – Nigdy nie zdradziliby tajemnicy. Ode mnie też nic nie dostaniesz.
– To było prawie osiemdziesiąt lat temu. Nie chcesz, żeby w końcu sprawiedliwości stało się zadość? Nie gryzie cię sumienie?
– Sprawiedliwość? – Emeryt splunął krwią na stary dywan. Próbował podciągnąć się na łokcie, by lepiej widzieć swojego oprawcę, ale każde drgnięcie mięśni zapewniało zupełnie nowy atak bólu. – Tam nie znajdziesz sprawiedliwości. Pakt zdrajców i morderców przeciw innym zdrajcom i mordercom. Nie chodzi ci zresztą o sprawiedliwość. Pragniesz skarbu, jak wszyscy przed tobą. Skarbu, który nie ma znaczenia wobec tego, co zrobiliśmy. – Wziął głęboki oddech. – Pytasz, czy gryzie mnie sumienie? Nie. Ono już dawno pożarło resztkę mej duszy, którą śmiałem nazywać ludzką. Jestem już tylko powłoką ze skór i kości, jak porcelanowy imbryczek. Jednak mściwy Bóg nie pozwolił mi zapomnieć ich twarzy. Nie pamiętam, jak miała na imię moja żona, ile miałem dzieci, kim właściwie jestem… ale nie pozwolił mi zapomnieć o nich.
Mężczyzna w płaszczu stanął tuż nad nim. Ciężki odór papierosów i taniej wody kolońskiej drapał w gardło.
– I tak znajdę wszystko, czego szukam – przekonywał. – Przetrząsnę całe mieszkanie. Wywrócę je do góry nogami. Nic się przede mną nie ukryje. Co się zaś tyczy ciebie… myślisz, że tak po prostu sobie skonasz? Myślisz, że ból, który teraz czujesz, to wszystko, na co mnie stać? To mogą być długie i wyjątkowo bolesne ostatnie godziny twojego życia.
Starzec uniósł się na łokciach. Spojrzał w oczy swojego zabójcy i uśmiechnął się lekko. Nie obawiał się ani bólu, ani śmierci. Z radością witał ich towarzystwo. Jego warta wreszcie dobiegła końca. Żałował tylko, że nie zadzwonił wcześniej do Ryśka. Miał to zrobić przedwczoraj. Teraz jednak było to już nieistotne. Domyśli się, tak czy inaczej.
Oprawca warknął zawiedziony i usiadł na kanapie przykrytej starym welurowym kocem. Odpalił papierosa. Gęsty dym objął pokój, a zapach tytoniu i prochu doskonale uzupełniały się z odorem krwi. Tak pachniała śmierć.
Na liście miał jeszcze jedno najważniejsze nazwisko. Ryszard Ginlet.
***
Myślał wyłącznie o śmierci. Nieważne, czy robił sobie herbatę, spacerował po osiedlu, czy tak jak teraz oglądał wiadomości, czekając na wnuka z zakupami. Bez ustanku myślał o tym, jak długo jeszcze będzie czekał na śmierć.
Gdy skończył siedemdziesiąt lat, uznał to za wyjątkowe szczęście. Wielu jego znajomych popełniło samobójstwo niedługo po wojnie. Gdy dobił do osiemdziesiątki, poczuł, że wystarczająco długo chodził po świecie. Widział, jak Polska popada w niewolę i podnosi się z kolan komunistycznej okupacji. Obserwował, jak zmienia się świat, jak dorasta jego syn, jak pojawia się wnuk. Odwiedził to, co miał odwiedzić. Spisał każde przemyślenie. Pozostało mu wyłącznie czekać. W zeszłym roku skończył jednak dziewięćdziesiąt lat i życie wciąż złośliwie tliło się w jego sercu. Każda czynność sprawiała mu już trudność. Proste przygotowanie herbaty było zajęciem na prawie pół godziny. Rzadko wychodził z domu, obawiając się schodów. Życie stało się dla niego smutną wegetacją.
Pochował nawet własnego syna, który umarł w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Zwyczajnie, ze starości. Większość jego znajomych już dawno tulił piasek, no, może z wyjątkiem „szczurów”. Tak… szczury nie zamierzały tak łatwo sczeznąć. Mają rację ci, którzy mówią, że złego diabli nie biorą. Po co im konkurencja w piekle?
Ale największą karą było to, że jego umysł wciąż pozostawał ostry. Wielu staruszków zapominało o przeszłości i teraźniejszości. Z uśmiechem na ustach witali kolejny dzień, racząc się budyniem z tapioki. Niestety nie on. On pamiętał wszystko. Każdą osobę odwożoną pociągiem w stronę obozów koncentracyjnych. Każde dziecko, któremu z uśmiechem na ustach kłamał, że wszystko będzie dobrze. Każdą rodzinę, której dom wywłaszczał, i wszystkich wdzięcznych oficerów dziękujących za oddanie. Zawsze, gdy o tym myślał, tatuaż pod nadgarstkiem palił niczym blizna przypominająca o grzechach przeszłości.
A jednak wiedza o tym wszystkim musiała przetrwać. Zwłaszcza dotycząca Gustloffa. Nie zdążył przekazać tego synowi. Za bardzo się bał. Teraz będzie musiał porozmawiać z Tomkiem, gdy tylko przyjedzie. Tak, wszystko mu dzisiaj opowie, modląc się, by zrozumiał.
Pukanie do drzwi.
Już jest? Szybciej skończył pracę? Może zapomniał zrobić zakupy? To nic, najważniejsze, że był tu na miejscu.
Otworzył drzwi.
To nie Tomek. Mężczyzna był wyższy i dużo szerszy. Ubrany w długi płaszcz. Spojrzał mu w oczy. Wystarczyła jedna sekunda, by staruszek zrozumiał, kim jest ten człowiek, czego oczekuje i co się za chwilę stanie. Nie zawahał się ani nie przestraszył. Z uśmiechem akceptacji otworzył szerzej drzwi.
– A więc to dzisiaj… – westchnął, gestem zapraszając gościa. – No cóż… mówi się trudno… nie może być inaczej… jednak się doczekałem… prawda?
Mężczyzna wszedł do środka, powoli zamykając za sobą drzwi.