Tadeusz Kopyś – „Polityka zagraniczna Węgier w latach 1867-1945” – recenzja i ocena
Tadeusz Kopyś – „Polityka zagraniczna Węgier w latach 1867-1945” – recenzja i ocena
W ostatnich miesiącach ukazało się kilka książek, które powinny znaleźć się w biblioteczce hungarofila. Warto wspomnieć o publikacjach Paula Lendvaia (w tłumaczeniu Bartosza Nowackiego i Adama Krzemińskiego), Ignáca Romsics (tłum. Agnieszka Barszczewska, Szymona Brzeziński i Macieja Sagata) czy wspomnieniach Andrása Hory’ego (tłum. Ákos Engelmayer i Krystyna Golińska-Engelmayer) opracowanych przez Marka Kornata. Wśród krajowych specjalistów od spraw węgierskich uznaną pozycję ma Tadeusz Kopyś. Tym razem badacz z Krakowa przedstawia czytelnikom opracowanie poświęcone węgierskiej polityce zagranicznej w latach 1867-1945.
„Polityka zagraniczna Węgier” prezentuje się skromnie, licząc niewiele ponad 150 stron tekstu. Nie mamy zatem co liczyć na całościowe, wyczerpujące prześledzenie meandrów dyplomacji. Trudno uciec od myśli, że książka ta stanowi efekt uboczny wieloletnich kwerend prowadzonych przy okazji innych badań. Widać to może jeszcze lepiej w samej narracji. Rzecz nie jest obszerna i choćby z tego powodu można było oczekiwać, że nie będzie w niej fragmentów zbędnych, lecz np. we fragmentach poświęconych dwudziestoleciu międzywojennemu poszczególne podrozdziały nachodzą na siebie tematycznie. Z kolei inne – by wspomnieć wątek przyłączenia do Królestwa Węgierskiego Wojwodiny w 1941 r. – ewidentnie potraktowane zostały po macoszemu. W efekcie, praca stanowi raczej zbiór studiów, choć połączonych co jedną myślą przewodnią.
Na archiwalia autor powołuje się oględnie, ograniczając się zresztą właściwie tylko do dokumentów budapeszteńskiego MSZ, a i powoływane publikacje w przeważającej mierze są węgierskojęzyczne. To ostatnie zresztą może być bardzo przydatne dla tych, którzy pragnęliby podjąć bliższe studia nad dyplomacją bratanków, a nie mają jeszcze szerszego rozeznania w literaturze. Biorąc pod uwagę źródła i wykorzystane opracowania książka bazuje na węgierskim punkcie widzenia – co można uznać tak za słabość, jak i za walor tej publikacji. W ostatecznym rozrachunku, bliżej mi do tego drugiego. Ostatnie poważniejsze studia poruszające problem dyplomacji węgierskiej zawdzięczamy wszak Maciejowi Koźmińskiemu, a są to publikacje nienowe, liczące sobie blisko pół wieku.
Dzięki Kopysiowi możemy prześledzić organizację dyplomacji węgierskiej i zmieniające się personalia, ale przede wszystkim priorytety polityczne jakie stawiały przed sobą węgierskie elity. Zmienny był węgierski los na przełomie XIX i XX wieku. Kiegyzes, czyli historyczny kompromis z Austriakami, pozwolił Węgrom na pół wieku bezprecedensowego rozwoju gospodarczego i kulturalnego. W pogoni za nowoczesnością zbudowali oni w Budapeszcie imponujący gmach parlamentu i pierwsze na kontynencie metro. Daje to pewne wyobrażenie o rozsadzających ich ambicjach. W polityce zagranicznej należało jednak nieustannie konsultować się z Wiedniem. W Budapeszcie dominował pogląd o konieczności współpracy z Niemcami. Tylko trwały sojusz z Berlinem uważano bowiem za skuteczne remedium na rozpad Korony św. Stefana, coraz silniej podminowanej przez napięcia etniczne.
Taka postawa przyczyniła się do wybuchu I wojny światowej, chociaż walk na Bałkanach ani wojny z Rosją wcale Węgrzy nie pragnęli. Zwyciężył jednak strach. Wcześniej skłaniał on Madziarów do dyskryminacyjnej polityki wobec mniejszości narodowych: Serbowie, Rumuni czy Słowacy mogli się czuć jak obywatele drugiej kategorii. Ten strach konsekwentnie trzymał ich także po stronie państw centralnych i wprowadził na kurs kolizyjny z państwami sukcesyjnymi monarchii habsburskiej. Gdy 11 listopada 1918 r. na frontach I wojny światowej zapadła cisza, Węgrzy mieli bardzo słono zapłacić za porażkę.
Symbolem klęski był przez całe dwudziestolecie międzywojenne – a właściwie jest nim po dziś dzień – traktat pokojowy w Trianon narzucony przez Ententę. Tracąc ponad sześćdziesiąt procent swojego historycznego terytorium, Węgry stały się jednym z małych państw Europy. Monarchia Habsburgów przestała być stabilizatorem tej części kontynentu, a zadanie to spadło – w wizji naszkicowanej przez paryskich dyplomatów – na koalicję Czechosłowacji, Rumunii i Jugosławii. Tzw. Mała Ententa miała też szachować Budapeszt i stanowić zaporę przeciwko próbom zmiany granic.
Było jednak tylko kwestią czasu, kiedy w państwach upokorzonych pokojami po I wojnie światowej resentymenty wezmą górę. Na Węgrzech o odwojowaniu Seklerszczyzny, Wojwodiny czy Słowacji (zwanej Górnymi Węgrami), myślano przez cały czas. Istniała grupa polityków, którzy politykę zmian terytorialnych próbowali prowadzić pokojowo. W świecie raczkujących systemów bezpieczeństwa zbiorowego zastosowanie zasady samostanowienia narodów musiałoby rzeczywiście prowadzić do przesunięć terytorialnych na korzyść Budapesztu. Ale okazało się to ślepą uliczką. Alternatywą okazał się – po raz kolejny – sojusz z Berlinem.
Hitler pragnący rozerwać w strzępy porządek wersalski był naturalnym sprzymierzeńcem dla regenta Węgier Miklósa Horthy’ego. Nie oznacza to wcale, żeby relacje między III Rzeszą a Królestwem Węgierskim układały się bezkonfliktowo. Horthy był konserwatystą, na którym agresywny populizm kanclerza III Rzeszy robił fatalne wrażenie. Z kolei ten ostatni wyśmiewał węgierskie ambicje, krytycznie wypowiadając się m.in. na temat wojskowych możliwości madziarskiej armii. W ostatecznym rozrachunku wszystkie karty były w rękach Berlina. Doprowadziwszy do rozbioru Czechosłowacji, Hitler łaskawie przyznał Węgrom tereny południowej Słowacji. Kilka miesięcy później, w marcu 1939 r. honwedzi wkroczyli na Zakarpacie, ustanawiając granicę z II Rzeczpospolitą. Oś Warszawa-Budapeszt nie mogła jednak stanowić żadnej alternatywy dla agresywnych planów niemieckich: ani wtedy, ani kiedykolwiek wcześniej w okresie dwudziestolecia.
II wojna światowa, przez Polaków uznawana – słusznie przecież – za wojnę obronną, sprawiedliwą, dla Węgrów była wojną napastniczą. Paradoksalnie jednak, też uważaną ją za sprawiedliwą. Choć Horthy nie chciał początkowo sprzymierzyć się z III Rzeszą i pragnął zrewidować granice na własnych zasadach, był na to zbyt słaby. Nie znalazłszy poparcia dla swych planów ani na Zachodzie, ani na Wschodzie, zdecydował się na szukanie oparcia w Berlinie. Uzyskał je, ale przecież niebezinteresownie. Dla Hitlera Węgry były tylko jednym z pionków na środkowoeuropejskiej szachownicy. Sami Węgrzy zaś, z pewnością nie byli narodem faszystów, jak z upodobaniem mawiał Mátyás Rákosi, choć postawy proniemieckie nie należały do rzadkości.
Na krótką metę Horthy odniósł sukces. W przeddzień inwazji niemieckiej na ZSRR Węgry liczyły ponad 170 tys. kilometrów kwadratowych, czyli prawie dwa razy więcej niż przed kryzysem sudeckim. Ale te zdobycze okazały się nietrwałe. Niecałe cztery lata później, po ciężkich walkach padł Budapeszt, broniony fanatycznie przez Niemców i sprzymierzonych z nimi Strzałokrzyżowców. Granic z 1941 r. nie uznało żadne z mocarstw ustalających ład powojennego świata – Węgrzy znów znaleźli się na łasce zwycięzców.
Skomplikowane były losy węgierskie w pierwszej połowie XX wieku. Niełatwo oceniać kluczowych węgierskich polityków. Horthy, István Bethlen, Pál Teleki – każdy z nich na swój sposób pragnął ocalić Węgry od klęski. Żadnemu się to nie udało. Książka Tadeusza Kopysia przynosi zresztą gorzką refleksję na temat możliwości prowadzenia polityki w naszej części Europy. Niezależnie bowiem od decyzji dyplomatycznych – tak w pierwszej, jak i w drugiej wojnie światowej – Węgrom pisana była klęska z powodu decyzji podjętych przez innych, możniejszych. To ważna, choć niepokojąca pointa tego studium.