Sztuka konserwacji
Bycie konserwatorem to wyróżnienie i odpowiedzialność – no i wielka przygoda. Ta praca nie wiąże się z wyprawami, ale zwiedziłam już cały świat konserwując globus z 1832 roku i dziesiątki map – i tych miedziorytniczych kolorowanych ręcznie, gdzie morza zamieszkują potwory, i tych nowszych, ale jakże ważnych dla polskiej historii, konserwowanych po to, by następne pokolenia widziały, jaką byliśmy potęgą. A także tych współczesnych – map, planów, często rękopiśmiennych z wieloma inskrypcjami, dopiskami, które czasem pomagają w ustaleniu praw własności, lub pomagają zapoznać się ze zmianami układu ulic w rodzinnym mieście.
Każdy z obiektów jest niepowtarzalny, mimo tego, że można gdzieś kupić drugi egzemplarz, zrobić kopię – ale to nie to samo. Każdy przedmiot ma swoją historię. Fascynujące jest przyglądanie się każdemu zniszczeniu, plamce i zagnieceniu. Wiele można z nich wyczytać.
Nad szesnastowiecznym śpiewnikiem siedział kiedyś stary mnich i naprawiał zniszczenia, używając do tego fragmentów rękopisu z zakupami klasztornymi.
Dokumenty nadające lub potwierdzające tytuły szlacheckie, potwierdzające uczestnictwo w powstaniach śląskich – często są w bardzo złym stanie. Zaplamione, zalane, z wykwitami mikroorganizmów, wieloma ubytkami. To wszystko dlatego, że ich właściciele lub spadkobiercy chcieli je chronić, umieszczając w skrytkach na strychach, w piwnicach, często zakopując. Warunki przechowywania i mikroorganizmy zrobiły swoje. Trzeba pozwolić konserwatorowi działać, aby następne pokolenia miały co oglądać. Jeśli tego zaniechamy może zobaczą tylko ksero, albo fotografię, bo dokument po prostu rozpadnie się.
Trafiła do mnie mała puszeczka nadgryziona zębem czasu. Znaleziono ją w trumnie zamożnej kobiety podczas remontu jednego z kościołów. Element po elemencie zaczęła się żmudna praca. Wszystkie materiały użyte do wykonania tego cudeńka były przerdzewiałe, sklejone, sztywne. Najpierw mosiężno-żelazna puszka, kawałki tkanin, papieru, szklanych koralików, ozdób z mosiądzu, maleńkie szarfy z pergaminu i w końcu maleńka figurka kobiety. Papier złożony w kwadracik wielkości pudełka zapałek z wieloma dziurami, to fragment z kalendarza z datą 1755 – może wtedy odbył się pogrzeb, teksty na pergaminowych karteczkach starły się. Figurka kobiety to zapewne miniaturka zmarłej – całość zaś stanowi jakiś ołtarzyk, pamiątkę.
Drzeworyty czy inne grafiki świadczą o geniuszu ich twórców. Praca nad grafiką Albrechta Durera przyniosła mi wielką satysfakcję. Trafiła do mojej pracowni piękna grafika – w bardzo złym stanie. Poszarpana, zabrudzona, przedarta na połowę. Właściciel nabył ją, bo była to ładna kopia jednej z grafik z cyklu „Żywot Marii”. Dokładne obejrzenie grafiki – staranne cięcia dłutem, charakterystyczne zabrudzenia na tyle grafiki, jedyna w swoim rodzaju kreska, no i co najważniejsze – papier. W silnym świetle przechodzącym widniał charakterystyczny znak wodny – tzw. wysoka korona zwieńczona krzyżem. Taki sam papier ma grafika „Święta rodzina z dwoma aniołami” Albrechta Durera, będąca w zbiorach Galerii Narodowej Stanu Wiktoria w Australii.
Konserwowałam kiedyś kolekcję Pawła Stellera, w czasach międzywojennych nazwanego polskim Durerem. Dzięki pracy nad dorobkiem jego życia, dokumentami jego rodziny, wszystkim, co po sobie pozostawił dowiedziałam się, jakim był człowiekiem: dokładnym, skrupulatnym, dbającym o każdy detal swojej pracy. Przeprowadzał dziesiątki korekt i poprawek, robił wiele wersji jednej grafiki, każdy drzeworyt poprzedzał perfekcyjnym studium portretowym modela. Był gruntownie wykształcony, ciągle ćwiczył rysunek szkicując wszystko, co go otaczało, i tak jak przystało na ucznia, kopiował grafiki starych mistrzów. Podczas pierwszej wojny światowej, będąc szeregowym żołnierzem, wykorzystywał małe skrawki papieru, aby notować to, co dzieje się na froncie i poza nim. Rysował wybuchy bomb i ludność cywilną. Kochał folklor. Podczas swoich podróży szkicował ozdoby ze skrzyń ludowych, domów, okien, wycinanek strojów, mebli. Wykorzystywał je później projektując polichromia do kościołów.
Wzruszyła mnie współpraca z dwójką starszych ludzi, emerytowanym profesorem i jego żoną. Zgromadzili obszerną bibliotekę, ale że nie mieli spadkobierców, chcieli przekazać swój dorobek jednej z bibliotek publicznych. A że nie wypada pozostawiać po sobie, ani tym bardziej dawać w prezencie, zniszczonych książek, część z nich trafiła do mojej pracowni. Niestety nie miała tyle szczęścia biblioteka pewnego zacnego lekarza, gdy po jego śmierci opiekowali się nią jacyś przypadkowi ludzie. I tak książki, także dziewiętnastowieczne, o niebywałej wartości, trafiły do kontenera na śmieci. Dopiero po interwencji mojej, znajomych archiwistów i dziennikarzy, część z nich udało się uratować.
Konserwacja banknotów to wielkie wyzwanie. Praca nad nimi musi być wykonana na najwyższym poziomie. Ciekawe są także same banknoty. Nigdy się nie dowiem czy konserwowałam angielski banknot pięciofuntowy ten oryginalny, czy ten sfałszowany w Saschenhausen, gdyż były one nie do odróżnienia nawet przez ówczesnych bankierów.
Kogo przedstawia szkic kobiety autorstwa Jana Matejki?– maleńkiej akwarelki, która trafiła w moje ręce bardzo zabrudzona. Typowe dla mistrza Jana szkice, notatki, rysuneczki pokrywające lico i odwrocie obrazka niewiele wyjaśniają. W tradycji rodzinnej właścicieli, przedstawia królową Bonę, choć nie przypomina tej przedstawionej w „Hołdzie Pruskim” ani w „Otruciu królowej Bony”. Może to szkic do zaginionego obrazu olejnego?
Cenne publikacje i gazety pochodzące z początku XX wieku, też są poddawane konserwacji. W ich przypadku, a także wielu dokumentów wykonanych na tzw. kwaśnym papierze, działania konserwatorskie skupiają się na odkwaszeniu, czyli zniwelowaniu czynnika szkodliwego dla papieru, tak by nie rozpadał się i nie zażółcał dalej.
Pergamin to niezwykły materiał pisarski znany od II w. p.n.e. Miękki i wytrzymały, stał się podłożem ważnych dokumentów. Nawet wówczas, kiedy papier stał się powszechny i bardzo dobrej jakości, niezmiennie używano pergaminu do sporządzania dokumentów o dużej randze. Akty nadania ziem, piękne dokumenty herbowe, w których miniatury – jeśli były przechowywane we właściwych warunkach – do dziś cieszą oko intensywnością kolorów i blaskiem złota płatkowego.
Konserwacja dokumentów i map wykonanych ręcznie to wielka odpowiedzialność. Każdy znak ma swoje znaczenie, może przecież zaświadczać o czyimś prawie własności czy dacie ważnego wydarzenia. Ważny jest każdy fragment takiego dokumentu, a więc pracujemy nad nim z największą uwagą, gdyż wiemy, że jest niepowtarzalny. Każdy.
Ale szczególnym przeżyciem jest praca z dokumentami królewskim, zarówno tymi sporządzonymi na pergaminie z przywieszonymi pieczęciami wielkimi koronnymi z czerwonego wosku, czy tymi wykonanymi na papierze z pieczęciami opłatkowymi.
Niezwykłej urody był portret przedstawiający Beatrice Cenci (1577-1599), młodą rzymską patrycjuszkę, zwaną „piękną ojcobójczynią”. Jej despotyczny ojciec Francesco okrutnie tyranizował własną rodzinę, a młodziutką córkę usiłował zmusić do kazirodztwa. Gdy zawiodły wszelkie próby rozwiązania tej dramatycznej sytuacji, przerażeni i zrozpaczeni – Beatrice, jej brat Giacomo i macocha Lukrecja Petroni – powzięli decyzję zabicia dręczyciela. Choć zbrodni dokonali najemni mordercy, jej inicjatorzy wkrótce zostali wykryci, osądzeni, skazani na śmierć i straceni. Tę poruszającą tragedię osnuła wkrótce romantyczna legenda, a postać nieszczęśliwej Beatrice stała się natchnieniem artystów. Wedle tradycji, portret Beatrice z ostatnich dni jej życia miał namalować Guido Reni. Do mnie trafiła dziewiętnastowieczne kopia tego obrazu. Wykonano ją zgodnie z kanonem i w technologii malarstwa siedemnastowiecznego – cieniutkie warstwy laserunków tworzące niezwykłą głębie położone na zielonej podmalówce w partii twarzy, głębokie cienie, z których nieśmiało wyłania się postać. Obraz przed konserwacją wyglądał jak oglądany w nocy, kiedy cała kolorystyka była ograniczona do gamy szarości, albo zasnuta ciemnym filtrem. Dopiero w miarę oczyszczania okazało się, jaki kolor mają oczy pięknej Beatrice, i że na jej policzkach gości rumieniec.
Dzięki mojej pracy dowiedziałam się, że Giuseppe Garibaldi – bojownik o wyzwolenie narodowe i zjednoczenie Włoch – miał piękny charakter pisma i nosił długą brodę. Przeprowadzałam konserwację listu spisanego jego ręką, jego własnoręcznie podpisanej fotografii i ręcznie kolorowanej mapy miedziorytniczej okolic Neapolu.
Praca nad obiektami, które mają ponad 500 lat to wyjątkowe spotkanie z przeszłością. Konserwacja ich jest wielką przyjemnością – dobrej jakości papier wykonany ze szmat, dobry druk, no i ten oddech historii. Tak było w przypadku drzeworytu z „Kroniki Świata” Hartmana Schedla przedstawiającego widok Nysy. Niewielka grafika o wielkiej wartości.
Zobacz też
Publikacje Aleksandry Ciesielczyk:
- Kulisty świat, “Spotkania z Zabytkami” 10/1999.
- Kulisty świat, “Gazeta Antykwaryczna” 01.06.1999.
- Budowa globusów i ich technologia produkcji, “Gazeta Antykwaryczna” 01.09.1999.
- Najsławniejsi globografowie, “Gazeta Antykwaryczna” 01.07.1999.
- Zbiory globusów w Polsce, “Gazeta Antykwaryczna” 01.10.1999.
- Bractwo dla mapy. Ratujmy pomnikowe dzieło kartografii śląskiej, zabytkową mapę gospodarczą Andreasa Hindenberga z 1636 roku, Pszczyna 2000. (współautor).
- Warsztat twórczy Pawła Stellera, w: Paweł Steller – życie i twórczość (1895-1974), Muzeum Historii Katowic 2006 (współautor).
Zredagował: Kamil Janicki