Święty ateistów, rzecz o Łyszczyńskim

opublikowano: 2014-03-28, 11:05
wolna licencja
Każda religia musi mieć swoich świętych, najlepiej takich, którzy na swój status zasłużyli nie tylko swoim życiem, ale też i męczeńską śmiercią. Nie inaczej jest w przypadku ateizmu, który – jak pokazuje jutrzejsze wydarzenie – również swoich świętych ma. A raczej usiłuje tworzyć.
reklama
Kaźń Jana Husa (mal. Janíček Zmilelý z Písku, domena publiczny)

Ze szczerym rozbawieniem przeczytałem kilka dni temu informację, że profesor Jan Hartman wcieli się w rolę Kazimierza Łyszczyńskiego w spektaklu przedstawiającym kaźń XVII-wiecznego polskiego ateusza. Jeszcze bardziej uśmiałem się, gdy posłanka PiS-u Krystyna Pawłowicz zarzuciła organizatorom przedstawienia bluźnierstwo, bezprzykładne chamstwo oraz obrazę polskości. Najwyraźniej zdaniem posłanki można Polskę obrazić poprzez rekonstrukcje jej historii, a na to nawet redakcja z Czerskiej by chyba nie wpadła.

Idee mają spore zapotrzebowanie na świętych i męczenników. Ateizm nie jest tu wyjątkiem, również potrzebuje swoich kapłanów i ikony. Potrzebuje symboli, które będzie wznosić na dowód, jak to „katolicka hołota ciemnogrodzka” ciemiężyła światłych i postępowych myślicieli.

Jak na złość niestety, na dwustuletnią historię Rzeczpospolitej Obojga Narodów przypada tylko jeden, dosłownie jeden nieszczęsny ateista, który za swoje poglądy został zabity. Ale że na bezrybiu i rak ryba, Łyszczyński musi stać się symbolem. Jeśli nie zrobi się z niego męczennika, wsteczniacy i ciemnogród będą mogli twierdzić, że nasza historia ma świetlane karty, z którymi możemy być dumni. Trzeba więc koniecznie przekuć Łyszczyńskiego w świętego.

Kazimierz Łyszczyński na białoruskim znaczku pocztowym (fot. Белпошта)

No dobrze, ale kim właściwie jest ten Łyszczyński? Przyjrzyjmy się, w zarysie, osobie skazanego na śmierć ateisty. Kazimierz Łyszczyński urodził się w roku 1634 i przez pewien czas służył w chorągwi Jana Sapiehy. Nim został pierwszy polskim męczennikiem za niewiarę, przez lat osiem lat był jezuitą, aż do czasu, kiedy – z bliżej nieznanych powodów – w 1666 roku zrzucił sutannę i poślubił Jadwigę Żelichowską. W trakcie swojej kariery zakonnej odbył studia w Krakowie, obejmujące retorykę, logikę, filozofię i fizykę, był więc człowiekiem wykształconym.

Porzucenie stanu kapłańskiego przez Łyszczyńskiego nie spowodowało ostracyzmu społecznego. Katolicka i ciemnogrodzka szlachta przymknęła oko na zrzucenie sutanny i nie miała nic przeciwko, aby ten został najpierw podstolim mielnickim, a potem podsędkiem brzeskim.

Aż w końcu! W 1686 roku naraził się biskupowi łuskiemu i został ekskomunikowany! Jakiż to czyn wolnomyślicielski i postępowy ściągnął na jego głowę gniew kleru? Wydał swoją córkę za jednego ze swoich, bardzo bliskich, kuzynów. Genetyka i religia w tym konkretnym aspekcie mówią z zasady jednym głosem, więc raczej nikt z ateistów podsędka bronić nie będzie.

Przejdźmy do samych okoliczności oskarżenia go o ateizm. Wszyscy znajomi Łyszczyńskiego wiedzieli o jego dziele De non existentia Dei (O nieistnieniu Boga). Musiał też wiedzieć skłócony z nim sąsiad Jan Kazimierz Brzoska, skoro je wykradł. Jak wyglądała sama kradzież, nie wiadomo. Mamy pewność jedynie, że doszło do niej tuż przed terminem spłaty długu, który Brzoska zaciągnął u Łyszczyńskiego. Z traktatem pod pachą udał się dłużnik do biskupa, by szybciutko pozbyć się kłopotów finansowych bez uszczuplania sakiewki.

Jan Hartman, odtwórca roli Łyszczyńskiego i publicysta (fot. Franciszek Vetulani , udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Łyszyńskiego aresztowano i faktycznie, mimo protestów szlachty (katolickiej), został on na postawiony przed sądem. Wśród argumentów wytaczanych przez jego obrońców był miedzy innymi taki, że dzieło swoje napisał 15 lat przed wysunięciem aktu oskarżenia, a zatem sprawa powinna ulec zapomnieniu. Sejm (w czym dopomógł mu król Jan III Sobieski) nie przyjął tych tłumaczeń i sąd skazał go na śmierć. Nie spalono go jednak na stosie (cóż za strata dla dzisiejszych twórców mitu Łyszczyńskiego, proszę sobie wyobrazić: „nie dość że ateista-męczennik, to go jeszcze na stosie spalili”). 30 marca 1689 roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie obcięto mu głowę i dopiero potem ciało spalono.

reklama

Co dokładnie głosił traktat Łyszczyńskiego, nie wiadomo. Z 256 stron zachowało się jedynie pięć fragmentów, z których ostatni kończył się frazą: „A więc Bóg nie istnieje”. Wśród zachowanych fragmentów jednoznacznie widać tendencję do przedstawiania religii jako oszustwa do mamienia mas. W tej sytuacji przypisywanie mu roli pierwszego wolnomyśliciela i traktowanie De non existentia Dei jako manifestu postępu jest działaniem nieco na wyrost. Chyba że potraktujemy to metaforycznie: księga o nieznanej treści jako symbol nieznanego, które ma przynieść postęp. Ale wątpię, by koryfeusze Pierwszego Ateisty Rzeczypospolitej w ten sposób strzelali sobie w stopę.

Dlaczego Łyszczyński musiał spłonąć? Bo na własną prośbę wykluczył się z grona istot moralnych i postawił się poza nawiasem porządku świata. Proszę pamiętać, że mamy wiek XVII. Człowiek XXI wieku ma tendencję do aroganckiego oceniania minionych stuleci z własnej perspektywy i popełnia w ten sposób wielki błąd, nie widzi bowiem wtedy prawdziwego obrazu epoki, lecz swoje o niej wyobrażenie. Pamiętajmy, że cały XVII-wieczny system etyczny nawet w stosunkowo postępowej Rzeczypospolitej opierał się na nakazach i zakazach boskich. Cała moralność była podporządkowana wierze w Boga, który był jej gwarantem, i dekalogowi. Zbudowana na etyce i moralności struktura społeczna leży u podstaw porządku świata. Ten, kto neguje podstawy tego, dąży do zniszczenia zastanego porządku i zbudowania nowego, jest więc anarchistą i burzycielem, dążącym do obalenia zasad moralności i etyki. Zauważył to zresztą oskarżyciel Szymon Kurowicz Zabistowski, który widział w Łyszczyńskim przede wszystkim człowieka chcącego zburzyć porządek świata.

Targ fetyszy voodoo, innego przykładu zapożyczeń z katolicyzmu (fot. Dominik Schwarz , udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Wróćmy do wieku XXI. Filozof Jan Hartman, który jest już raczej inteligenckim celebrytą niż naukowcem, będzie w sobotę odgrywał rolę Kazimierza Łyszczyńskiego podczas przedstawienia jego męki. Aż trudno mi uwierzyć, że profesor nie zdaje sobie sprawy z podobieństw do wszelkiego rodzaju wystąpień religijnych, które niesie ze sobą to przedstawienie. Oznacza to, że będziemy mieli do czynienia ze świeckim misterium upamiętniającym świętego ateizmu.

Czy jest to bluźniercze? Moim zdaniem, a jestem katolikiem, zupełnie nie. Jest raczej próbą małpowania obrzędów religijnych na potrzeby ideologii ateistycznej, być może nawet w jakimś stopniu sprzeczną z samą ideą niewiary i odrzucenia wszelkiego sacrum. Być może niedługo doczekamy się świątyni nauki pod wezwaniem męczennika za niewiarę Kazimierza Łyszczyńskiego. Wzbudza to we mnie swą nieporadnością i sztucznością jedynie szczere rozbawienie. Co zaś się tyczy protestów posłanki Pawłowicz, to tylko rozgłośnią one całe akcję. Za co wszyscy organizatorzy i uczestnicy widowiska powinni jej serdecznie podziękować i już przystąpić do drukowania nieświętych obrazków z Łyszczyńskim, wybijania medalików z jego podobizną i szykowania relikwiarzy ze strzępkami De non existentia Dei. Dzięki działaniom posłanki Pawłowicz mogą pójść jak świeże bułeczki.

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

Redakcja: Przemysław Mrówka

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Rzewuski
Absolwent filozofii i historii Uniwersytetu Warszawskiego, doktorant na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Publikował w „Uważam Rze Historia”, „Newsweek Historia”, „Pamięć.pl”, „Rzeczpospolitej”, „Teologii Politycznej co Miesiąc”, „Filozofuj”, „Do Rzeczy” oraz „Plus Minus”. Tajny współpracownik kwartalnika „F. Lux” i portalu Rebelya.pl. Wielki fan twórczości Bacha oraz wielbiciel Jacka Kaczmarskiego i Iron Maiden.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone