Święto przerwanej historii

opublikowano: 2012-11-11, 09:42
wolna licencja
Ze Świętem Niepodległości jest pewien problem. Wspominamy tego dnia powstanie państwa, które już nie istnieje i rzeczywistości, której już odbudować się nie da. Każda próba powiązania współczesności z dziejami II RP zamienia się w karykaturę, pozostawiając nas w mocno fałszywym przekonaniu o istniejącej ciągłości.
reklama

Nie zaprzeczam, że 11 listopada jest świętem ważnym. W 1918 roku w pierwszych dniach tego miesiąca świat budził się do nowego życia. Umierały ostatnie pozostałości epoki nowożytnej, a jak feniks z popiołów powstawały zręby nowej rzeczywistości. Na trupach potęg, które dzieliły i rządziły Europą przez ponad 200 lat, odradzały się nie tylko nowe państwa, ale tożsamości narodów i społeczeństw stłamszonych przez wieki w strukturach wielkich imperiów.

Niepodległość odzyskała przecież nie tylko Polska. Na południu od granic naszego państwa, po blisko 300 latach zniewolenia, głowy podnieśli Czesi, którzy wespół ze Słowakami zaczęli kształtować swoją niezależną państwowość. Z chaosu pobitej i ogarniętej rewolucją Rosji powstały Estonia, Łotwa i Litwa, a ambicje państwowotwórcze zgłaszać zaczęli Białorusini i Ukraińcy. 11 listopada, choć w Polsce jest głównie świętem naszej niezależności, de facto może być symboliczną datą narodzin nowej Europy, której elementem na szczęście również się staliśmy.

Co zatem jest z tym dniem nie tak? Historycy zapewne kręcić będą nosem, że procesu odzyskiwania niepodległości nie da się zmieścić w jednej dacie, a co bardziej skrupulatni stwierdzą pewnie, że 11 listopada nadaje się do tego najmniej. Inni stwierdzą z kolei, że dzień ten jest zemstą dziejów na naszym narodzie, bo nawet największe święto państwowe trzeba czcić w aurze jesienno-zimowej pluchy. Będą i tacy, którzy podejdą do tego z zupełną obojętnością, z uśmiechem jedynie przyjmując fakt, że nie pójdą tego dnia do pracy (co nawet wówczas, gdy święto wypada w niedzielę, jest ukojeniem dla tysięcy ludzi zamkniętych w puszkach centrów handlowych).

Józef Piłsudski i elity II RP w hotelu Bristol (domena publiczna)

W moim przekonaniu Święto Niepodległości niesie za sobą pewną ułudę – fałszywe przekonanie, że istnieje jakiś niezwykły związek między Polską dzisiejszą i tą, która powstała 94 lata temu. Oczywiście w zakresie tradycji państwowych i historii taki związek istnieje, dużo trudniej odnaleźć go jednak w dzisiejszej strukturze sceny politycznej, ludzkich poglądach, sposobie bycia czy rozumienia otaczającej rzeczywistości. Oczywiście nie przeszkadza to wielu czynnym uczestnikom życia publicznego budować śmiałych nawiązań do tamtych czasów. W rezultacie przybierają one najczęściej wymiar karykaturalny, bądź mają charakter grubego nadużycia.

reklama

I tak przemaszeruje dzisiaj przez Warszawę pochód narodowców i nacjonalistów idący pod sztandarami Marszu Niepodległości. Choć jego organizatorzy pragną nawiązywać do tradycji radykalnego ruchu narodowego w II RP, to nie przeszkadza im celebrować święta, które powstało jako element kultu marszałka Piłsudskiego, tego samego, który ich ideowych przodków osadzał w Berezie Kartuskiej. W marszu tym pójdą też zapewne kibole warszawskiej Legii – klubu piłsudczykowskiego, którego „najwierniejsi fani” zapalać będą tryumfalne race pod pomnikiem Romana Dmowskiego, który Marszałka szczerze nie znosił, zresztą z wzajemnością.

To nie koniec absurdów dnia dzisiejszego. Niedaleko od maszerujących narodowców będzie spacerowało Porozumienie 11 Listopada, grupujące organizacje lewicowe. W tym roku będzie ono manifestowało swoje antyfaszystowskie poglądy, o świętowaniu niepodległości jednak nie wspominając. Inna sprawa, że współczesne nurty lewicowe zapominają, że przedwojenna lewica świętowała odzyskanie niepodległości 7 listopada, co dziś chyba młodym socjalistom nieco umyka. Co ciekawe, chęć celebrowania tego dnia zgłosił niedawno Leszek Miller, którego lewicowość luźno przecież nawiązuje do tradycji PPS.

Nasza przestrzeń publiczna pełna jest prób nawiązywania do dziejów II RP. Istnieje silna potrzeba odbudowania realnej ciągłości odbijającej się nie tylko w wymiarze tradycji, ale przede wszystkim idei. Zastanawiam się jednak, czy jest to możliwe. Okres II wojny światowej i komunizmu zmienił perspektywę patrzenia ludzi na rzeczywistość. Próba dostosowania ich poglądów do historycznych kontekstów prędzej czy później rodzi absurd i zaprzeczenia, które niechybnie prowadzą do bełkotu.

II Rzeczpospolita może być oczywiście źródłem inspiracji i wzorców, wsparciem dla dzisiejszej myśli i idei. Trzeba się jednak zgodzić z tym, że do tamtej rzeczywistości już nie wrócimy, lecz możemy ją wspominać, budując nową rzeczywistość z większą odpowiedzialnością i wyczuciem własnego miejsca w historii.

Zobacz też

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone