Stefan Themerson – „Przygody Pędrka Wyrzutka” – recenzja i ocena
Faktycznie, obie wędrówki bohaterów to pewna metafora ludzkiej egzystencji. Ale to by było na tyle, jeśli chodzi o wspólne punkty. Pędrek to pielgrzym jeszcze dziwniejszy niż Mały Książę, do tego bardzo, bardzo zakłopotany. Nie dość, że trudzi się szukaniem odpowiedzi na pytanie o swą tożsamość, to na dodatek wciąż towarzyszy mu nieustanna erupcja surrealizmu i lingwistycznego ekscesu!
Warto zaznaczyć od razu, że zachodzi tu pewna zgodność między autorem i jego dziełem. Sam Stefan Themerson (1910–1988) był awangardzistą i artystą „multimedialnym”, ale przede wszystkim był eksperymentatorem. Tworzył kino eksperymentalne i eksperymentalną fotografię, nie stronił od eksperymentalnej poezji, która zawiodła go w końcu do tzw. opery semantycznej, której eksperymentalizmu zupełnie nie da się przecenić. Muszę przyznać z pewnym zażenowaniem, że obecność Themersona w świadomości większości Polaków jest niewspółmierna do tego, jak bardzo zajmującym artystą i człowiekiem się okazuje już przy pierwszym kontakcie. Większość z nas w ogóle go nie zna. Można powiedzieć, że pod tym względem podzielił los wielu wybitnych polskich twórców, którzy po wojnie znaleźli się i tworzyli na emigracji. Na pewno Iskry robią wiele dobrego, oddając ponownie do ręki niniejszą powiastkę oraz następne jego autorstwa, bowiem proza Themersona domaga się uwagi i rzeczywiście powinna jej otrzymać od polskiego czytelnika jak najwięcej.
Także „Przygody Pędrka Wyrzutka”, (pierwszy raz wydane w 1951 roku) to spora dawka eksperymentu, w którym nagina się możliwości prozy. Rezultaty formalne są frapujące. Nic jednak nie zdradzę – za krótka to książeczka, by przed jej lekturą pozbawiać czytelnika smaczków. Może zdradzę jedynie to, o czym i tak już napomknąłem. Tytułowego Pędrka Wyrzutka dręczy kwestia określenia samego siebie. Dane odbierane od otoczenia prowadzą tylko do coraz większej konfuzji. Spotkanemu Wielbłądowi skarży się:
Ale ludzie, ilekroć ich spotykam na drodze, zawsze myślą, że we mnie jest coś psiego; psy myślą, że we mnie jest coś człowieczego; ryby piły myślą, że we mnie jest coś słowiczego; a koty myślą, ze we mnie jest coś z ryby, i pewien kot rzucił się na mnie niedawno i chciał mnie zjeść, i muszę przyznać, że mam tego dosyć i chciałbym wiedzieć, co ja jestem, Panie Profesorze.
Co na to nasi dzisiejsi genderyści? Czy za niniejszą komplikację odpowiada otoczenie? Czy Pędrek został ukształtowany przez społeczeństwo? Raczej przeciwnie: rozmyty. A może to w samym Pędrku jest coś nie tak? Zachowam w tajemnicy, czy i jak się ów problem rozwiązał. Ale gwarantuję zarazem, że narracja (osnuta wątkami XX wiecznej filozofii analitycznej), do której prowadzenia owe wątpliwości stanowią jedynie pretekst, jest mądra i zupełnie niebywała.
Do dziedziny eksperymentu należy też zagadnienie, czy czytać tę książkę dzieciom. Ja pokusiłem się o taki eksperyment na moim pięcioletnim synku. Z jakim rezultatem? Chyba pierwsza konsternacja w doświadczeniu kulturalnym młodego człowieka (bardzo ciekawa w obserwacji), ale przedzierzgnięta w końcu w zaciekawienie i dobrą zabawę. Niemniej jednak nie jest wcale dla mnie oczywiste, że adresatem tej książki są dzieci. Bez pewnych komentarzy wyjaśniających się nie obyło.
Na pewno wielkim atutem książki okazała się jej warstwa graficzna. Tak naprawdę niniejsza pozycja ma dwoje autorów: oprócz samego Stefana Themersona wielki udział w dziele ma jego żona, Franciszka Themerson. Ilustracje jej autorstwa są bardzo ładne i świetnie współgrają z tekstem. W ogóle należy zaznaczyć, że Wydawnictwo Iskry ponownie rozpieściło nas czarownie wydaną książką. Całość edycji jest pierwszorzędna i pod każdym względem stosowna. Polecam!
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska