Staropolska sztuka dobrego umierania
Sebastian Adamkiewicz: Zacznę naszą rozmowę od banalnej refleksji, że śmierć stanowi dla ludzi żyjących w każdej z epok głęboki problem emocjonalny i egzystencjalny. W jaki sposób radzono sobie z jej istnieniem w epoce staropolskiej?
Aleksandra Losik-Sidorska Śmierć była przede wszystkim wybawieniem z tego świata. Dla tych, którzy czuli się w jakiś sposób pokrzywdzeni w życiu doczesnym (a więc dla większości), była nadzieją na zadośćuczynienie. Nie zawsze była zatem postrzegano jako coś niepożądanego. Ważne było jednak, aby odejść z tego świata w odpowiedni sposób, który nie tylko zapewniłby szybkie zbawienie, ale też świadczył dobrze o życiu zmarłego. Do ostatniej drogi należało się odpowiednio przygotować, czemu służyły liczne i popularne „podręczniki” ars bene moriendi, czyli sztuki dobrego umierania. Nie było to możliwe, gdy śmierć była zaskoczeniem, dlatego gdy człowiek ówczesny modlił się o ochronę przed powietrzem (czyli zarazą), głodem, ogniem i wojną, to dodawał też zaraz prośbę: „od nagłej a niespodziewanej śmierci wybaw nas Panie”.
Do najgorszych rodzajów śmierci należała śmierć samobójcza, choć były wyjątki – kobieta, która zastrzeliła się, by uniknąć utraty swej cnoty, ginęła jako męczenniczka, a to zawsze było w cenie. Dotyczyło to zresztą również obrony innych wartości. Uważano, że dzieci zmarłe bez chrztu nie mogą być zbawione i chowano je poza cmentarzem, ale złą opinię miały do pewnego czasu również kobiety zmarłe w czasie porodu. Obawiano się też napaści i morderstwa w czasie podróży, bowiem zabity w ten sposób człowiek mógł nie zdążyć się wcześniej wyspowiadać. Brak też było przecież dowodów osobistych, więc ofiara rzezimieszka mogła pozostać nierozpoznana i pozbawiona tym samym właściwego pogrzebu.
Najlepiej, jeśli człowiek przeczuwał wcześniej nadchodzącą śmierć, w czym pomagały mu – jak czytamy w listach, pamiętnikach i innych prywatnych dokumentach – rozmaite prorocze sny, horoskopy czy po prostu pogarszający się stan zdrowia. Śmierć należało przyjąć nie tylko z pokorą, ale wręcz z radością, bez żalu z powodu porzucenia majątku czy żony – powinno się odbyć skuteczną walkę z szatanem, który próbował wywołać żal za doczesnymi dobrami. Konieczne było sporządzenie testamentu, który służył między innymi zadośćuczynieniu za wyrządzone innym krzywdy, stąd na przykład liczne zapisy drobnych przedmiotów na rzecz źle potraktowanej służby.
Oczywiście, należało przyjąć sakramenty: przystąpić do spowiedzi, przyjąć komunię i namaszczenie chorych, a potem spokojnie oczekiwać końca w towarzystwie rodziny i duchownego, słuchając czytanego Pisma Świętego. Częstą praktyką była również adoracja Najświętszego Sakramentu, aczkolwiek w niektórych podręcznikach bene moriendi odradzano stosowanie jej przez zbyt długi czas, mogło by to bowiem doprowadzić do uzdrowienia umierającego, co było wysoce niepożądane. Skoro już ktoś leżał na łożu śmierci, to jego zadaniem było umrzeć, szczególnie, że miał szanse zrobić to jak należy, a nie nagle i niespodziewanie. Ozdrowienia wprawiały w konsternację i były przyjmowane z mieszanymi uczuciami zarówno przez bliskich (zwłaszcza jeśli czekali na spadek), jak i samego chorego.
Mówi się często, że współczesna kultura ucieka od tematu śmierci, bądź go trywializuje (co jest formą obrony). Czy to specyfika wyłącznie współczesności, czy podobne zjawiska odnaleźć możemy również w dawnej Polsce?
Przede wszystkim trudno mówić o ucieczce przed tematem śmierci, była ona bowiem czymś na tyle powszechnym, że nie dawało się jej wyprzeć ze świadomości. Człowiek tego okresu spotykał się z przypomnieniami o nieuchronnej przemijalności życia nie tylko w kościele czy na cmentarzu, ale nawet spoglądając na malarskie pejzaże, gdzie często pojawiał się motyw trupiej czaszki. Na budynkach publicznych, przydrożnym słupie, a nawet nad progiem domu można było czasem przeczytać słowa memento mori. Temat ten podejmowały liczne utwory poetyckie, które spotykamy między innymi w bardzo popularnych wśród szlachty kalendarzach. Przeciętny szlachcic bywał na pogrzebach znacznie częściej, niż człowiek współczesny, a na dodatek wielokrotnie słuchał o śmierci w czasie kazań.
Jak starano się uśmierzyć ból spowodowany stratą bliskich?
Na to pytanie jest o tyle trudno odpowiedzieć, że żałoba jest rzeczą niezwykle intymną i niewiele mamy źródeł, które pozwoliłyby naprawdę głęboko wniknąć w emocje człowieka po śmierci bliskiej osoby. Te źródła, które powstały po to, by mówić o bólu wywołanym odejściem członka rodziny lub przyjaciela, takie jak panegiryki, księgi kondolencji, epitafia czy inskrypcje nagrobne, często uważane są przez historyków za sformalizowane, przerysowane, a nawet nieszczere – mówiąc krótko, niewiarygodne. Dlatego też nie rozpatruje się ich w celu badania emocji. Po lekturze setek napisów nagrobnych uważam, że jest to pogląd bardzo krzywdzący. Z wielu z nich, nawet powstałych według ustalonego formularza, przebijają prawdziwe emocje, które nadają tym tekstom cechy bardzo indywidualne, osobiste. Gdy czyta się wiersz napisany przez biskupa (późniejszego prymasa) Krzyckiego po śmierci Barbary Zapolyi, to nie sposób uznać, że wyrażony przez niego żal jest sztuczny. Oczywiście, inaczej jest w przypadku utworów pisanych przez obce osoby na zamówienie.
Istniał szereg zaleceń dotyczących żałoby, które pomagały radzić sobie ze stratą. Mogłoby się wydawać, że sztywne wytyczne sprzyjały zachowaniom nieautentycznym, ale jednocześnie bardzo pomagały w ułożeniu życia po śmierci bliskiego. Dziś tych norm zachowania trochę brakuje i współczesnemu człowiekowi trudno odnaleźć się w rzeczywistości powstającej po śmierci bliskiej osoby. Tymczasem dawne zwyczaje pozwalały uporządkować również emocje.
Warto jednak dodać, że długa i ostentacyjna żałoba obowiązywała przede wszystkim kobiety. Mężczyźni musieli szybko wracać do zwyczajnej aktywności – zawodowej, społecznej i tak dalej. Znacznie łatwiej wybaczano im też chociażby szybkie kolejne małżeństwo – szczególnie, jeśli mieli małe dzieci. Zadaniem kobiet było opłakiwanie zmarłego, a na mężczyzn spadała na przykład realizacja testamentu, postawienie nagrobka, zamówienie mszy za duszę nieboszczyka, a nieraz także zbrojna walka o jego dobra z konkurentami do spadku. <śmiech>
Czy pogrzeb miał w dawnej Polsce charakter wyłącznie sentymentalno-religijny, związany z chęcią pożegnania zmarłego członka rodziny, czy przyjmował także inne funkcje?
W epoce staropolskiej każda uroczystość miała wiele wymiarów. Nie bez powodu uroczystości pogrzebowe określano mianem pompa funebris, a opowiadać o nich można by całymi godzinami. Warto podkreślić, że uroczystość pogrzebowa była demonstracją pozycji rodziny zmarłego. W jej trakcie przedstawiano wywód genealogiczny rodu (sięgający nawet czasów starożytnych lub chociaż Kadłubkowych), podkreślano znaczenie zmarłego w państwie i namaszczano następców spośród potomków lub innych krewnych. Wystrój kościoła był świadectwem nie tylko majętności, ale też upodobań artystycznych czy świadomości nowych prądów w sztuce. Przy najokazalszych pogrzebach zużywano setki metrów adamaszku i mnóstwo świec, stawiano chorągwie nagrobne, portrety znamienitych przodków i tak dalej. W niektórych przypadkach odbywał się cały spektakl, ze słynnym kruszeniem kopii o posadzkę kościoła. Całości przyglądały się nawet setki żałobników.
Oczywiście, im rodzina mniej zamożna, tym przepych i rozmach był mniejszy, choć magnaci próbowali dorównać królom, średnia szlachta magnatom, a mieszczanie i chłopi chociaż drobniejszej szlachcie. Pogrzeb mógł kosztować od dwunastu groszy (jeden złoty to groszy trzydzieści) w przypadku chłopa, do wielu tysięcy złotych gdy chowano magnata. Czasem zmarły pisał w testamencie, że chciał bardzo skromnego pogrzebu, ale wówczas urządzano zazwyczaj dwie uroczystości: prostą i z pełnym przepychem – tak było na przykład po śmierci arcybiskupa Teodora Potockiego. Teatralność i pewna pokazowość dostrzegalna była jednak niezależnie od majętności zmarłego.
Historycy zajmujący się średniowieczem czy epoką wczesnonowożytną zadają sobie często pytanie o miejsce dziecka w życiu społecznym. Ze względu na ich dużą śmiertelność panuje opinia, że rodzice się do nich nie przywiązywali. Czy źródła takie jak nagrobki potwierdzają tę tezę?
Rzeczywiście, zachowało się relatywnie niewiele zabytków upamiętniających zmarłe dzieci. Jednak jeśli rodzic decydował się na ufundowanie nagrobka dziecku lub sobie samemu oraz dzieciom jednocześnie, to są one najczęściej opatrzone bardzo emocjonalnymi inskrypcjami. Ich symbolika również podkreśla niewinność i młody wiek zmarłego potomka, przedstawianego często jako aniołka. Taki nagrobek nie był rzeczą tanią, więc jeśli ktoś decydował się na jego ufundowanie, jest to już świadectwo silnej więzi emocjonalnej.
Dużo częściej spotyka się w kryptach kościelnych dziecięce sarkofagi, często mające charakter zbiorowy. Ponieważ większość krypt zostało ograbionych i inskrypcje na dołączonych do trumien blachach nie zachowały się, trudno powiedzieć, czy były to mogiły anonimowe, czy też zadbano o identyfikację szczątków i bardziej osobiste upamiętnienie. Trzeba pamiętać i o tym, że z powodu braku miejsca stare kości często wrzucano do zbiorczej trumny. Dlatego trudno określić stosunek ludzi dorosłych do śmierci potomka. Niewątpliwie bardzo wysoka śmiertelność musiała wpłynąć na kształt relacji między rodzicami i ich dziećmi, ale jest to tak złożone zagadnienie, że trudno mi tę kwestię rozstrzygnąć.
Interesujesz się nagrobkami z okresu średniowiecza i czasów nowożytnych. Co jest w nich szczególnie fascynującego?
To trochę tak, jak gdyby zapytać wiewiórkę, co ciekawego jest w orzechach. W nagrobkach szczególnie interesująca jest wielowymiarowość zawartego w nich przekazu. Przemawiają poprzez ikonografię i jej symbolikę, tekst inskrypcji, materiał, z którego zostały wykonane, rozmieszczenie tekstu w ramach całego obiektu czy nawet formę pisma. Także ich usytuowanie w przestrzeni kościoła lub cmentarza niesie ze sobą konkretną treść. Można powiedzieć, że nagrobki są jak ogry: mają warstwy.