Spowiedź ojca Władysława Klonowiejskiego
To była najdziwniejsza spowiedź w życiu ojca Władysława. Mimo listopadowego chłodu ksiądz Guéuelle nalegał, żeby zamiast w konfesjonale porozmawiali w klasztornym ogrodzie przylegającym do Zakładu Sióstr Miłosierdzia na skarpie wiślanej. Usiedli na ławce, skąd roztaczał się malowniczy widok. Francuski kapłan założył stułę i słuchał w skupieniu wyznań dominikanina, przerywając mu niekiedy pytaniem uściślającym jakiś szczegół. Jego inteligentne szare oczy mierzyły penitenta przenikliwie, gdy ten opowiadał o okolicznościach swojej ucieczki. Kiedy Klonowiejski poprosił o duchową poradę, pokutę i rozgrzeszenie, ksiądz Philippe zadumał się.
– Tak, grzechem ciężkim jest oczywiście wykroczenie przeciwko siódmemu przykazaniu – zaczął po dłuższej chwili. – Ale kradzież czapki to niepokojący rezultat, przyczyną jest stan ojca duszy. Nie sądzę, żeby ucieczka była złamaniem ślubu posłuszeństwa, bo znaleźliście się pod przymusem. Nie porzuca ojciec habitu, a posługę może pełnić gdziekolwiek. Dominikanie są zakonem wędrownych kaznodziejów, wasi profesi nie ślubują stałości miejsca jak benedyktyni. Bardziej mnie martwią dalsze plany ojca, rwie się ojciec do walki, a to może prowadzić do kolejnych grzechów.
– Czy bierne poddanie się woli ciemiężycieli, którzy podnoszą rękę na Kościół Święty, nie jest grzechem zaniechania?
– Dzieje Kościoła od początku przeniknięte są cierpieniem – podjął Guéuelle. – Analogie historyczne można mnożyć w nieskończoność. Nie chcę cofać się aż do prześladowań pierwszych chrześcijan, ale przykłady grabieży i zamykania klasztorów z okresu reformacji protestanckiej, wojujący antyklerykalizm doby tak zwanego oświecenia czy świątynie zburzone w czasie rewolucji francuskiej są aż nadto wymowne. Wtedy też jednym pociągnięciem pióra likwidowano zakony i odbierano ich majątki. Pierwszy klasztor w Paryżu podpalono jeszcze przed zburzeniem Bastylii, a katedry Notre Dame nie zrównano z ziemią tylko dlatego, żeby nie uszkodzić sąsiadujących budynków, wiedział ojciec o tym?
Klonowiejski nie odpowiedział, więc ksiądz Philippe kontynuował swój wywód.
– Mówię to ojcu, aby przypomnieć obietnicę Pana Jezusa złożoną Świętemu Piotrowi, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła… – Francuz wymownie zawiesił głos – niezależnie od tego, czy da się ojciec teraz zabić, czy nie. I kwestia zasadnicza: za co chcesz ponieść ofiarę, ojcze? Za Polskę czy za Chrystusa?
Władysław westchnął ciężko. Zrozumiał teraz, dlaczego Marianna nalegała, aby spotkał się z tym kapłanem. Guéuelle bezbłędnie zdiagnozował jego rozterki i wypowiedział na głos to, czego on sam nie odważyłby się nazwać po imieniu. Pytanie przypomniało mu młodzieńczy hamletyzm i burzliwe dylematy z okresu przed wstąpieniem do zakonu.
Pochodził ze zubożałego ziemiaństwa. Jego ojciec Józef, weteran powstania listopadowego, odbywszy karę zsyłki, powrócił z Syberii rozczarowany ideą insurekcujną. Ożenił się i osiadł w podupadłych nieco włościach, zajmując się pracą organiczną i mozolnie odbudowując rodową posiadłość. Władysław był jedynakiem, jego matka umarła przy porodzie. Józef Klonowiejski wychowywał syna w duchu pobożności i patriotyzmu, dbając o jego wszechstronne wykształcenie. Przyszły zakonnik od wczesnego dzieciństwa zdradzał nieprzeciętny talent do języków. Łacinę i niemiecki przyswoił sobie dzięki nauczycielowi katechizmu. Rosyjskiego uczył się od ekonoma w folwarku. Guwerner zatrudniony przez rodzica dawał mu lekcje angielskiego, francuskiego i włoskiego. Władek edukację uzupełniał lekturami z obszernej biblioteki ojcowskiej, resztę czasu spędzając w siodle, polując i w tajemnicy ucząc się fechtunku od jednego ze stajennych, dawnego towarzysza broni pana Józefa.
Konflikt z ojcem pojawił się, kiedy chłopak, naczytawszy się romantycznej literatury, zapragnął zapisać się do korpusu kadetów, żeby potem walczyć o wolność ojczyzny. Marzył o pójściu w ślady narodowych bohaterów z Podchorążówki. Rodzic stanowczo się temu sprzeciwił. Próbował wybić synowi z głowy wojaczkę, jego troską było, aby ród nie wyginął, Władek był bowiem ostatnim potomkiem Klonowiejskich. Jego dziad, walczący w Armii Księstwa Warszawskiego, zginął pod Moskwą w 1812, natomiast stryj poległ pod Olszynką Grochowską w 1831. Józef Klonowiejski, straciwszy ojca i brata, chciał, by Władysław się wzbogacił i ożenił. Niczego nie pragnął bardziej niż widoku wnuków dorastających w rodzinnej posiadłości.
– Spotkałem w Paryżu Polaków szafujących hasłami mesjanistycznymi – głos księdza Guéuelle wyrwał go z rozmyślań – ale zgodzi się ze mną ojciec, że ta idea jest skażona grzechem pychy? Choć te organizacje chętnie używają imienia Bożego, to głoszą w istocie koncepcję kolejnej rewolucji, której jedną z ofiar, jak zwykle, będzie Kościół. I nie chodzi tylko o sektę Towiańskiego. Coś ojcu pokażę.
Francuz wyjął z kieszeni mały obrazek i podał Władysławowi. Wizerunek przedstawiał Giuseppe Garibaldiego ucharakteryzowanego na Chrystusa, z uniesioną do błogosławieństwa dłonią z widocznym stygmatem. Na odwrocie znajdował się tekst po włosku, rozpoczynający się od słów: „W imię Ojca Narodu, Syna Ludu i Ducha Wolności”. Poniżej widniała lista stylizowana na dekalog, między innymi: „Pamiętaj, abyś czcił narodowe święta”, „Nie będziesz zabijał nikogo prócz tych, którzy podniosą broń przeciw Italii”, „Nie będziesz kradł niczego oprócz świętopietrza, które chcesz przeznaczyć na ratowanie Rzymu i Wenecji”, „Nie będziesz dawał fałszywego świadectwa, jak czynią to księża, by zachować doczesną władzę” itd. Całość kończyła się przeróbką Modlitwy Pańskiej, zawierającej takie stwierdzenia, jak „daj nam dzisiaj nasze powszednie naboje”.
Władysław pokręcił głową z niedowierzaniem. Guéuelle schował obrazek i podjął wątek.
– Wśród waszych powstańców ten pan w czerwonej koszuli przedstawiany jest jako bohater, prawda? Czy jego syn, Menotti, nie był przypadkiem mianowany dowódcą jakiegoś polskiego oddziału? Może zainteresuje ojca fakt, że monsieur Garibaldi w swojej posiadłości na wyspie Caprera ma trzy osły – jednego nazwał Napoleon, drugiego Pius Dziewiąty, a trzeciego Niepokalane Poczęcie… Inny przykład: nie dalej jak kilka miesięcy temu w Londynie na bazie spotkań dla uczczenia waszego zrywu powstańczego utworzyło się Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników, tak zwana Międzynarodówka, która ma realizować założenia Manifestu komunistycznego. Autor tego dokumentu, Karol Marks, chętnie fotografuje się ze swoją córką Jenny ubraną jak polska patriotka, z takim samym krzyżem na piersi, jaki noszą wasze pobożne niewiasty jako żałobę po powstaniu… Im oczywiście nic nie grozi za takie propagandowe poparcie dla waszej sprawy, natomiast wypływa z tego korzyść polityczna, że na Polaków będzie można liczyć, jak przyjdzie do kolejnej rewolucji. Ten sam pan Marks, zakładając córeczce krzyżyk na szyję, głosi tezę, że religia to opium dla ludu. Oni też chcą walczyć z caratem. Rozumie ojciec, dlaczego trzeba być ostrożnym w doborze sojuszników?
Dominikanin pokiwał głową. Choć nie znał faktów, o których opowiadał ksiądz Philippe, to słyszał już podobne argumenty w młodzieńczych sporach z ojcem, który próbował zniechęcić go do zbrojnej walki z zaborcą. Stając się z wiekiem coraz zagorzalszym konserwatystą, Józef Klonowiejski przestrzegał syna przed konspiratorami, którzy wykorzystując bojowy zapał młodzieży, dążą do obalenia systemu wartości, na jakich zbudowana była łacińska cywilizacja. Władysław wspominał, jak bardzo był wówczas rozdarty. Zaczął wtedy zaglądać do kieliszka, planował ucieczkę z domu. Pewnego razu, jako zbuntowany nastolatek, poszedł do kościoła nawymyślać Panu Bogu, jednak traf chciał, że spotkał tam sędziwego kapłana, z którym rozmowa bardzo mu pomogła. Ksiądz słuchał cierpliwie i udzielał Władkowi mądrych rad. Młodzieniec ostatecznie wybrał posłuszeństwo wobec ojca. Pod wpływem starego księdza zaczęła kiełkować w nim myśl o wstąpieniu w stan duchowny, ale bał się przyznać do nowego pomysłu, znając oczekiwania rodzica.
Choroba i śmierć pana Józefa kilka lat później ostatecznie skłoniły Władysława do pójścia za głosem powołania. Usłyszawszy na pogrzebie ojca przypowieść o bogatym młodzieńcu, pod wpływem uniesienia podjął decyzję o sprzedaży rodowego majątku. Przekazał całość uzyskanej kwoty na Kościół i cele charytatywne. Chciał znaleźć się w jakimś zakonie żebraczym. Przyjechał do Warszawy i prosto z dworca poszedł do kościoła Świętego Jacka. Po wysłuchaniu mszy zapukał do furty przy Freta i rozpoczął nowicjat. Nagle z całą mocą wróciły wspomnienia nocy, kiedy opuszczał mury klasztorne, i ponownie zalała go fala oburzenia.
– Ale car też wyciąga rękę po kościelne mienie, dokładnie tak, jak nawołuje Garibaldi w tej ulotce! – Władysław uświadomił sobie, że jego ojcowizna, którą w najczystszych intencjach przekazał na zbożne cele, została także zagrabiona przez Rosjan.
– A zastanawiał się ojciec dlaczego? – Guéuelle zdawał się czekać na taki argument. – Nie zamierzam bronić cara, chcę tylko zwrócić ojca uwagę, że rząd potrzebuje dóbr zakonnych na realizację tego, co obiecywali polskim chłopom wasi powstańcy, a czego nie byli w stanie osiągnąć.
– Uwłaszczenie? – Nagły błysk zrozumienia przeciął czoło Klonowiejskiego głęboką bruzdą. – Chodzi o klasztorne grunty dla bezrolnych, temu ma służyć reforma…
Ten tekst jest fragmentem książki Karola Kowala „Agent jego Świątobliwości”:
Guéuelle przytaknął, a w sercu ojca Władysława rozgrywał się ostatni akt dramatu. I tak źle, i tak niedobrze, myślał, gorączkowo próbując uciszyć rozbuchane emocje. Ksiądz Philippe milczał, widząc, w jakim stanie znajduje się zakonnik. Przez parę minut słychać było tylko szum wiatru. Klonowiejski przypomniał sobie raptem słowa ojca Feliksa, że Boża Obecność jest jak doskonała cisza, znajdująca się pod wszystkimi odgłosami, które słyszymy. To jak czysta i gładka powierzchnia stołu, która przecież cały czas jest pod spodem, nawet jeśli blat przykryjemy czy zastawimy. Czasem nie widać ni skrawka wolnego miejsca, nie słychać nic oprócz hałasu, co nie zmienia faktu istnienia tej płaszczyzny, tego milczącego wymiaru nieskończoności… Młody polski dominikanin i starszy francuski kapłan niezależnie od siebie próbowali uchwycić tę ciszę, teraz sporadycznie zakłócaną jedynie szelestem liści.
– Co mi ksiądz radzi? – zapytał wreszcie Władysław.
– Myślę, że jest sposób, w jaki mógłby ojciec nadal służyć Kościołowi, pozostając zarazem wiernym temu głosowi sumienia, który natchnął ojca do sprzeciwu i ucieczki. – Francuz zawiesił głos. – Zadam pokutę, ale przyznaję, że dość niecodzienną. Chciałbym, aby pomógł mi ojciec rozwikłać pewną sprawę. Nie mogę wyjawić wszystkich szczegółów, ale proszę mi wierzyć, że chodzi o dobro Kościoła. To zadanie odbiega od typowej posługi kapłańskiej. Potrzebuję zaufanego człowieka zorientowanego w tutejszych realiach.
Władysław słuchał zaintrygowany. Dopadło go przeczucie, że właśnie dokonuje się jakiś przełom w jego życiu. Chciał przecież działać i oto otwierała się przed nim szansa. Szybko pokiwał głową na znak, że się zgadza.
– Jestem tu z polecenia najwyższych władz kościelnych – kontynuował Guéuelle. – Przyglądam się postępowaniu caratu w stosunku do duchowieństwa na terenie Królestwa Polskiego. Współpracuję z pewnym jezuitą, działamy niezależnie, ale informujemy się o efektach naszych obserwacji. Można powiedzieć, że się nawzajem ubezpieczamy, co jest szczególnie istotne z uwagi na delikatny charakter naszej misji. Od jakiegoś czasu nie mogę się z nim skontaktować, nie stawił się na umówione spotkanie. Otrzymałem za to zaszyfrowaną wiadomość, przekazaną przez posłańca. Mój współpracownik jest bardzo wyczulony na kwestie bezpieczeństwa, w sytuacji alarmowej mieliśmy korzystać z zaszyfrowanych listów zostawianych w miejscach publicznych. Jeśli wysłał kuriera, to prawdopodobnie stało się coś nadzwyczajnego. Czy ojcu to coś mówi?
Ksiądz wyjął z kieszeni sutanny złożoną kartkę i pokazał Władysławowi. Niewyraźne litery, skreślone jakby w wielkim pośpiechu, układały się w napis: Fratres lapideus, CCCIII.
– Kamienni bracia, trzysta trzy – przeczytał na głos Klonowiejski.
– Domyślam się, że nie jest to adres. Nie ma w Warszawie takiej ulicy, prawda?
Władysław pokręcił głową w zamyśleniu. Czyżby chodziło o braci mnichów? Ale dlaczego kamiennych? Kamień, skała, kościół zbudowany na skale? Przebiegł pamięcią usytuowanie warszawskich świątyń i męskich zgromadzeń zakonnych. Nie, to zły trop. A numer 303, zapisany rzymskimi cyframi, może to data? Usilnie starał się przypomnieć sobie, co takiego miało miejsce na początku IV wieku. Czyżby coś związanego z Ojcami Pustyni, braćmi zakonnymi z kamienistych eremów? Przypominały mu się echa rozmów z ojcem Feliksem. Tylko żadne znane mu miejsce w Warszawie nie miało związku z początkami monastycyzmu w Egipcie. A może rzecz dotyczy panowania cesarza Dioklecjana? Umysł Klonowiejskiego pracował intensywnie, próbując skojarzyć fakty. Prześladowania chrześcijan, męczennicy ginący na rzymskich arenach? Naraz coś mu zaświtało.
– Powiedział ksiądz, że jego współpracownik to jezuita?
– Tak, nazywa się ojciec Matteo Virleone.
– To chyba znalazłem rozwiązanie zagadki. Myślę, że może chodzić o pojezuicki kościół przy Świętojańskiej, tuż obok archikatedry. Był zbudowany z inicjatywy księdza Piotra Skargi. Jezuitów nie ma w nim już dawno, od trzydziestu lat opiekują się nim ojcowie z zakonu pijarów. Przenieśli się tam, kiedy ich świątynię Moskale przekazali Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. I tu dochodzimy do sedna. Poprzedni kościół pijarów był pod wezwaniem Świętych Pryma i Felicjana, znajdowały się tam ich relikwie. Były tam też rzeźby lwa i niedźwiedzia, jako atrybuty świętych patronów, którzy zginęli rozszarpani przez dzikie zwierzęta w czasie prześladowań Dioklecjana w roku trzysta trzecim. A rzeźby pijarzy zabrali ze sobą, dziś stoją w kruchcie pojezuickiego kościoła. No i najważniejsze: tradycja mówi, że Prym i Felicjan byli braćmi. Kamienni bracia.
– No tak, jak mogłem sam się tego nie domyślić! – zawołał ksiądz Philippe. – Ojciec Matteo interesuje się przecież obrazem Madonny, który znajduje się w tym samym kościele!
– Matką Bożą Łaskawą? Ten wizerunek też został przeniesiony przez pijarów z ich poprzedniej siedziby. Myślę, że dalszych wskazówek powinniśmy szukać przy kamiennych figurach lwa i niedźwiedzia.
– Dobrze, jeśli zatem przyjmuje ojciec pokutę, którą będzie udział w mojej misji w służbie Kościołowi i Ojcu Świętemu, to mogę udzielić rozgrzeszenia. Żałuj za grzechy.
Duchowni dokończyli sakramentalne obrzędy, kiedy nadbiegła siostra Marianna, która szukała ich w ogrodzie.
– Księże Philippie, przyszedł posłaniec do księdza. Z kancelarii arcybiskupa, mówi, że to pilne! – krzyknęła.
Pospieszyli do rozmównicy, gdzie czekał młody wikary z zalakowaną kopertą i kilkoma pakunkami. Ksiądz Guéuelle złamał pieczęć i szybko przebiegł wzrokiem treść listu.
– Bóg zapłać, nie będzie pisemnej odpowiedzi – powiedział po łacinie do posłańca, który skłonił się i wyszedł, zostawiając tobołki.
Zwrócił się do czekających w drzwiach Władysława i Marianny. Jego twarz była blada jak opłatek.
– Ojciec Virleone został zamordowany. Requiem aeternam dona ei, Domine…