„Sniper Elite 4: Italia” – recenzja i ocena gry komputerowej
Seria Sniper Elite sięga swymi korzeniami roku 2005, jednak dopiero jej trzecia i czwarta część sprawiają wrażenie pewnej ciągłości. Biorąc po uwagę renesans popularności tematyki historycznej u dwóch czołowych gigantów, czyli znakomitych wyników Battlefield 1 i zapowiedzianego Call of Duty: WWII, można się spodziewać, że Rebellion będzie kontynuował serię. Co zaproponował nam tym razem i czy warto w to zagrać?
Dawno, dawno temu, w faszystowskiej Italii…
O ile poprzednia odsłona serii zabierała nas do Afryki, tym razem przeniesiemy się nieco bardziej na północ. W wyniku operacji Retribution rozbita została Panzerarmee Afrika, feldmarszałek Rommel wrócił do Niemiec, a władza Mussoliniego została mocno zachwiana. Alianci szykują się do operacji Husky, inwazji na Sycylię. Nim jednak ona nastąpi, do akcji wkraczają siły specjalne, przed którymi postawiono zadanie przeprowadzenia rozpoznania i nawiązania kontaktu z włoskim ruchem oporu. Tymi siłami specjalnymi jest oczywiście nasz protagonista, Karl Fairburne. Przed nim, a więc i przed nami, osiem misji szykujących grunt pod inwazję Aliantów na Włochy kontynentalne. Jak się jednak szybko okaże, Niemcy przygotowali naprawdę paskudną niespodziankę…
Fabuła jest wprawdzie dalej płaska jak deska, ale w porównaniu do poprzedniczki możemy mówić o milowym kroku naprzód. Prócz okraszanych monologami Fairburne’a filmików wprowadzających do kolejnych misji prowadzimy też rozmowy. Nie dość zresztą na tym,że dzięki nim otrzymujemy misje dodatkowe, to również nieco popychają one do przodu fabułę. Wprowadzono tym samym postacie poboczne i choć nie biorą one udziału w akcji, to miło jest czasem usłyszeć czyjś głos. Miło też, że nazistowska Wunderwaffe tym razem jest bez porównania bardziej realistyczna, niż znany z „trójki” Landkreuzer P.1000 „Ratte”.
Trzeba mieć fantazję i karabin
Arsenał został znacznie rozbudowany względem poprzedniej części i dotyczy to zarówno karabinów wyborowych, jak i pistoletów maszynowych. Spotykamy samych starych znajomych: Lee-Enfielda, Springfielda, Mauzera 98k, Thompsona, Sturmgewehr i wielu innych. Zmodyfikowano także broń krótką, jednak dalej używanie czegokolwiek innego poza Welrodem jest pozbawione sensu. Sprzętu jest zresztą sporo, dostajemy bowiem do dyspozycji także granaty, miny kilku rodzajów, środki opatrunkowe i tak dalej, wszystko w dwóch wersjach, mamy zatem mnogość opcji w kwestii doboru ekwipunku. O ile jednak widać sporą różnicę między typami pistoletów maszynowych, o tyle broń wyborowa jest do siebie bardzo podobna. Różnice widać dopiero na najwyższych poziomach trudności, choć nawet wtedy nie są one przesadnie wielkie. Tym samym mamy sporą szansę przejść grę na jednym zestawie broni.
Nie całość broni dostajemy od razu do rąk. Część musimy dopiero odblokować lub… kupić. Rebellion dołączył bowiem do listy deweloperów usiłujących wyciągnąć pieniądze z portfela gracza przez wypuszczanie płatnych DLC. Praktyka ta, przyprawiająca mnie za każdym razem o spazmy, tym razem po prostu psuje rozgrywkę, bowiem jedną z oferowanych broni jest wyciszony karabinek wyborowy DeLisle. Biorąc pod uwagę mechanizm rozgrywki, posiadanie broni snajperskiej nie wydającej hałasu zamienia całą grę w zwykłą rzeź.
Pół dnia w bezruchu
Skoro już o mechanizmie rozgrywki mowa, mamy tu znowu powtórkę z „trójki”, choć nieco poprawioną. I tym razem najwięcej satysfakcji płynie z gry na wyższych poziomach trudności, niższe bowiem to tylko metodyczna eksterminacja przeciwników. Zdecydowanie poprawiono mechanizm działania broni maszynowej: w końcu da się nią celować, pociski zaś zaczęły zadawać jakieś obrażenia, dalej jednak walka nią to ostateczność i lepiej wczytać poprzedni punkt kontrolny. Po prostu tym razem nie jest to konieczność. Znowu będziemy robić częsty użytek z min celem zabezpieczenia naszych tyłów, lub zastawiania pułapek minowych na przeciwnika, tzw. booby traps.
Rzeczony przeciwnik zaś jest całkiem niebezpieczny. Oczywiście dalej zdarzają się głupie błędy AI, zaś na byle gwizdnięcie czy rzucony kamień nieprzyjaciel gna ile sił w nogach prosto na minę lub pod lufę, jednak w ogólnym rozrachunku nie jest źle. Żołnierze kryją się ogniem, zachodzą przeciwnika z flanek a i podczas poszukiwań naprawdę się przykładają. Jeden strzał za dużo ze spalonej lokacji ściągnie nam na głowę lawinę ognia, a nawet ostrzał artyleryjski. My zaś nie jesteśmy kuloodporni i bywa, że po dwóch celnych strzałach musimy wczytywać ostatni zapis.
Dodano też pewien nowy element: przyglądając się wrogom przez lornetkę nie tylko ich oznaczamy, ale także odblokowujemy małe dossier, składające się, między innymi z personaliów i krótkiego, zazwyczaj jednozdaniowego opisu. Ten prosty zabieg dodał kupkom pikseli sporo wyrazu i indywidualności, posłużył też twórcom za niezły sposób przemycenia paru żartów. Sam uśmiechnąłem się do monitora, gdy jeden ze strażników, przetykając kanalizację, znalazł, ku swemu zdumieniu, harmonijkę, pół godziny później zaś znalazłem innego, którego irytowała gra kolegi na takim instrumencie i „podjął kroki zaradcze”. Dodać należy do tego także często spotykane fragmenty listów żołnierzy, które również dokładają się do wrażenia walki z żywym przeciwnikiem.
Zdecydowanie przyłożono się do planów lokacji. Są zróżnicowane i rozległe, zapewniając zdecydowanie więcej swobody. Dalej jednak zdarzy nam się trafić na niewidzialne lub niemożliwe do przeskoczenia murki, wielokroć zaś przekonamy się, że miejsca, które nam wyda się świetnym gniazdem, deweloper za takowe nie uznał i – w związku z powyższym – nie damy rady tam wleźć.
Zróbmy parę zdjęć
Grafika nie powala. Widać, że silnik graficzny ma już swoje lata i deweloper wyciska z niego ostatnie soki. Dodano, względem „trójki”, sporo efektów świetlnych, dzięki czemu w dzień nawet udaje się gracza trochę oszukać, w nocy jednak wszystko staje się płaskie, mniej jest także kolorów. Na plus należy tutaj policzyć wnętrza budynków, są bowiem bardzo dopracowane, mnogość różnych detali wzmaga zaś wrażenie realizmu, jednak spotykamy je zdecydowanie zbyt rzadko. Nawet wypełniając misję w miasteczku wejdziemy do raptem kilku domów na krzyż. Kolejnym pozytywem są gęsto porozklejane plakaty propagandowe z epoki.
Utrzymano znak rozpoznawczy serii czyli „animację szkieletową”: po trafionym strzale kamera zmienia tryb i obserwujemy spustoszenia, jakich nasza kula dokonuje w przeciwniku odwzorowanym za pomocą trójwymiarowego modelu anatomicznego. Osobiście w pewnym momencie go wyłączyłem, zaczął mnie bowiem po prostu irytować: zwalniał rozgrywkę, sama zaś animacja bezlitośnie się powtarzała. Fakt, że trafiam niemal wyłącznie w głowy, jednak nie usprawiedliwia to koszmarnej monotonii.
Co tam macie, szeregowy?
W testowanej przeze mnie wersji dodany był także DLC „Cel Führer”. Dodaje on trochę skórek na bronie i jedną misję spoza kampanii. Nie obrażę inteligencji czytelników pisząc, o co w niej chodzi, z żalem nadmienię jednak, że rozczarowuje.
Ocena końcowa nastręcza pewnych problemów. Otrzymujemy w istocie poprawioną pod względem rozgrywki Sniper Elite 3: Afrika. W mojej opinii każdy poprawiony element, a jest ich, podkreślmy, naprawdę sporo, znosi się z prostym faktem sprzedania nam po raz drugi niemal tej samej gry. Dlatego też myślę, że gra zasługuje tylko na podtrzymanie oceny swej poprzedniczki.