Śmierć Uniwersytetu?
) Dr Tomasz Słupik jest adiunktem w Zakładzie Historii Myśli Społecznej i Politycznej Uniwersytetu Śląskiego. % Idea greckiej „paideia” – wychowania – w historii cywilizacji jest rozpięta między niedostępnym ideałem doskonałego kształcenia a instytucjonalną rutyną. Tak naprawdę dzisiejszy Uniwersytet jest nieodrodnym dzieckiem Oświecenia i ukształtowanego przez nie projektu nowoczesności. Miejsce, w którym ludzie wykształceni będą zawodowo zajmować się nauką z jednej strony, z drugiej zaś wyniki swoich badań i przemyśleń przekazywać będą młodym ludziom zdobywającym wykształcenie to pomysł, którego ojcem był Wilhelm von Humboldt. Takie połączenie w jednym miejscu badań naukowych, intelektualnych dociekań i kształcenia, wychowywania na poziomie uniwersyteckim pełniło jednocześnie kilka funkcji. Po pierwsze, dostarczało wykwalifikowanych elit, które dopiero co powstałemu państwu narodowemu zapewniły stabilność i umożliwiały rozwój. Po drugie, sformułowano intelektualne uzasadnienie dla kształtującej się w porewolucyjnej Europie ideologii państwa narodowego. Po trzecie wreszcie, Uniwersytet realizował swoją właściwą misję, to znaczy rozwijał i koncentrował się na tzw. wiedzy czystej. Ten model w ciągu ostatnich 150 lat z grubsza się sprawdził, zaś w późniejszych latach stracił nieco ze swojej pierwotnej, rewolucyjnej spontaniczności. Można powiedzieć więcej: po rewolcie studenckiej 1968 roku i wraz z postępującą globalizacją oraz kształtowaniem się w obrębie Zachodu zarówno nowego paradygmatu naukowego, jak i nowego modelu ponowożytnej demokracji obywatelskiej, Uniwersytet przeżywa poważny kryzys. Oto moim zdaniem najważniejsze przejawy owego kryzysu.
Stan błogosławiony i bezproduktywne lenistwo
Schematyzm działania wiąże się przede wszystkim ze zjawiskiem kawałkowania wiedzy, zapoczątkowanym poprzez instytucjonalizację nauczania filozofii i powolnego wyłaniania się z jej łona nauk szczegółowych takich jak: socjologia, psychologia, politologia czy też ekonomia. Na domiar wszystkiego wymienione przeze mnie nauki szczegółowe zaczęły się dzielić na liczne subdyscypliny, subsubdyscypliny itp. Każda ze swoim duchowym ojcem, rzeszą akolitów i wierną grupą nieprzejednanych wyznawców. Poprzez to cel, jaki wyznaczyły sobie nauki społeczne (bo o nich tu przede wszystkim będę mówił): badanie człowieka w jego wymiarze politycznym, społecznym czy też etycznym, moim zdaniem w dużej mierze został zapomniany. Zamiast wielkich myśli i wielkich mistrzów mamy rzesze „naukowych urzędników” czy też „naukowych rzemieślników”, którzy w ramach „pseudoracjonalnego” systemu państwowej nauki zajmują się produkowaniem nikomu niepotrzebnych badań, tez, obserwacji. Uczestniczą w konferencjach, które bardziej polegają na wymianie uprzejmości niż na rzetelnej debacie. Ścieżka awansu naukowego oparta formalnie na jasnych kryteriach opiera się częstokroć na kreowaniu fikcji, tudzież odgrzewaniu dawno już przebrzmiałych idei, które jak zwykle przychodzą do nas z opóźnieniem z Zachodu. Średniowieczne „artes liberales”, czy też greckie bezinteresowne poszukiwanie prawdy dla niej samej, przetrwały w formie szczątkowej, dzięki nielicznej grupce entuzjastów, którzy podjęli się heroicznego dzieła zachowania tradycji. Wraz z umasowieniem studiów zniknęła, lub jest na wyczerpaniu, kształtująca się od kilku tysiącleci relacja mistrz-uczeń, pozwalająca młodym wchodzącym dopiero w życie ludziom na poznanie najważniejszych prawd i wartości naszej cywilizacji.
Umożliwiająca spotkanie największych jej bohaterów kształtujących sferę ducha: Sokratesa, Platona, Arystotelesa, św. Augustyna, św. Tomasza, Kartezjusza, Hobbesa, Locke'a, Rousseau, Tocqueville'a, Nietzschego i wielu innych, których nie sposób tu wymienić oraz katalogu podstawowych idei i wartości: prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, bez których życie społeczeństw byłoby krótkie, niebezpieczne i bez znaczenia.
Tłumaczy się to najczęściej rolą usługową, jaką powinien pełnić Uniwersytet wobec społeczeństwa i tym, że działa w otoczeniu rynkowym, gdzie potrzebne są nieprzebrane rzesze wykwalifikowanych specjalistów, którym do niczego nie jest potrzebny humanistyczny skansen. Absolutnie nie zgadzam się z taką konstatacją i uważam, że to społeczeństwo powinno być dla Uniwersytetu, ponieważ błogosławiony jest stan, w którym pewna grupa ludzi może się oddawać „bezproduktywnemu lenistwu” i rozwijaniu wiedzy czystej, która dla przeciętnego zjadacza chleba jest nikomu niepotrzebnym sybarytyzmem. Nic bardziej mylnego, bowiem w demokracji mamy – jak zauważył Tocqueville – do czynienia z nieustającym postępem równości, a co za tym idzie spłaszczeniem ducha. Zanika wszelka wielkość tak charakterystyczna dla społeczeństw arystokratycznych, cnoty takie jak: szlachetność, heroizm, bezinteresowność są już tylko pustymi słowami. Zastąpiona zostaje powszechnym kultem przeciętności, będącym pochodną demokratycznej opinii publicznej, w której poglądy jaskrawo odbiegające od opinii większości – przede wszystkim w materii powszechnego dobrobytu i bogacenia się – są rzadkością. Żeby stać się kapłanem opinii w społeczeństwie masowym trzeba udawać nonkonformistę w teatrze dla konformistów. Stylizować siebie na kogoś, kto tylko w niewielkim stopniu wyrasta ponad przeciętność, i przez to potwierdza wszelkie intuicje, mniemania czy też lęki zwykłego człowieka.
Osobowość narcystyczna i aksamitna klatka samorealizacji
W naszych czasach dominuje osobowość narcystyczna będąca produktem kreacji mediów. Jest to człowiek niemający silnych poglądów, kształtowany przez zmieniające się w szaleńczym tempie mody, które jednego dnia każą człowiekowi wyglądać, mówić, wypoczywać czy nawet jeść tak, drugiego już zupełnie inaczej. Eksperci od marketingu i specjaliści od public relations oraz wspaniale rozwinięty sektor literatury poradnikowej przekonują nas, że można w ciągu jednego dnia zarobić milion dolarów, nieustannie przeżywać rozkosze seksualne i w krótkim czasie zrobić błyskotliwą karierę. Nie ma ani słowa o ciężkiej pracy, żmudnym ćwiczeniu charakteru, duchowym i fizycznym wysiłku, bez których jakikolwiek sukces jest niemożliwy. Wrażliwość naukowa, etyczna, estetyczna czy też artystyczna, nawet tych największych, okupiona częstokroć była nadludzkim wysiłkiem w tym kosmicznym dramacie ludzkiego istnienia, życie przeżywane było naprawdę. Dziś przeżywane jest w wykreowanym przez specjalistów od reality show świecie, dyskusje zaś z uniwersyteckich katedr przeniosły się na internetowe fora. Akademia też nie jest wolna od tych wad. W końcu i ona uległa rytmowi współczesności. Zamiast rzetelnej dyskusji – kilka obiegowych i wyświechtanych prawd. Zamiast wymiany argumentów – konkurs piękności, kto będzie autorem lepszego bon mota i czy to w ogóle zostanie zauważone. Zamiast kreowania idei – ich nietwórcze odtwarzanie i gorączkowe poszukiwanie na wzór fizyków teorii wszystkiego, będącej mieszanką marksizmu, psychoanalizy, psychologii ewolucyjnej i modnego w ostatnich latach postmodernizmu.
Macluhanowskie ukąszenie
Macluhanowskie ukąszenie wydaje się być śmiertelne dla miejsca, w którym refleksja nie może być uzależniona od tempa, w jakim produkuje się publicystyczne widowiska telewizyjne i rytmu, w jakim wydaje się codzienne gazety. Nasza cywilizacja dlatego zachowała swą witalność, ponieważ dyskusja o takich ideach, jak: wolność, równość, sprawiedliwość, państwo, społeczeństwo toczy się poprzez tysiąclecia i na domiar wszystkiego rzadko osiąga stan ostatecznej prawdy. Kultura debaty wymaga wymiany rzeczowych argumentów, potrzebuje spokoju, wewnętrznego wyciszenia, głębokiego namysłu nad tym czym jest nauka i jakie są jej cele, czym jest polityka i co za jej pośrednictwem jest w stanie osiągnąć pojedynczy człowiek czy też całe społeczeństwo. Debata nad treścią pojęcia wolności nie może odbywać się w stylistyce gazetowego cover story, które po dotarciu do rąk czytelników traci na aktualności, o sprawiedliwości czy też sprawiedliwym podziale nie możemy rozmawiać językiem telewizyjnych programów interwencyjnych typu Uwaga, zaś „równość” to nie pojęcie, które nabierze znaczenia kiedy będziemy je rozpatrywać w konwencji talk show.
Koniec ery Gutenberga
Co zatem stało się z nami, co stało się z Uniwersytetem pisanym z dużej litery, czyżbyśmy stali się ostatnimi Mohikanami kończącej się na naszych oczach ery Gutenberga? Odpowiem przewrotnie: i tak, i nie. Można by powiedzieć, że wszystkie epoki przejściowe w historii naszej cywilizacji kończyły się wypracowaniem nowej jakości. Nie chciałbym, aby potraktowano mnie niczym luddystę epoki elektronicznej, który nawołuje do zniszczenia współczesnych technologii informacyjnych i gdzieś w bliższej, czy też nieco odleglejszej przeszłości, poszukuje arkadyjskiego mitu bezinteresownego poszukiwania i krzewienia wiedzy, który ma lec u podstaw współczesnego Uniwersytetu. Jednak myślę, że idea tworzenia, zdobywania i przekazywania wiedzy a przy okazji kształtowania osobowości, czy – powiedzielibyśmy, używając nieco staroświeckiego języka – doskonalenia charakterów, ma się nie najgorzej.
Kilkanaście lat temu, kiedy jako młody człowiek znalazłem się w murach Uniwersytetu, dręczyło mnie wiele pytań i wątpliwości, jednak w trakcie studiów i później udało mi się spotkać mistrzów intelektualnych i duchowych, którzy przynajmniej wskazali mi, gdzie mogę szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Większość tych odpowiedzi nie ma charakteru ostatecznego, jednak sam wysiłek podjęty dla ich sformułowania jest czymś
) Profesor Tadeusz Sławek - literaturoznawca z UŚ. % niezwykle wartościowym. Ta swoista sztuka dla sztuki pokazuje wyraźnie, że nić tradycji, bezinteresownego poszukiwania odpowiedzi na przeklęte pytania ludzkości – jak mawiał Dostojewski – wcale moim zdaniem nie została zerwana. Wprost przeciwnie – nadal jest misternie tkana przez wszystkich tych, którzy zastanawiają się nad Parmenidesem, Pitagorasem, Platonem, Machiavellim, Tocqueville'em, Szekspirem, Markiem Aureliuszem, Eisteinem i wieloma innymi. Uniwersytet jako miejsce refleksji, i zarazem pewnego dystansu do otaczającej rzeczywistości, znakomicie nadaje się do stworzenia warunków, w których tworzyła się będzie namiastka tej wielkości, która społeczeństwom arystokratycznym umożliwiła przetrwanie. Chodzi o takie przede wszystkim cechy, jak niezależność w głoszeniu swoich opinii względem ogółu, duch krytycyzmu i zdrowego sceptycyzmu wobec wydawałoby się prawd uświęconych, wreszcie odnowienie ducha wspólnoty akademickiej zarówno studentów, jak i nauczycieli, którzy oprócz wymiaru praktycznego studiów, dostrzegą w nich także ważny etap w życiu każdego szczególnie młodego człowieka, kiedy to kształtują się zręby jego światopoglądu.
„Nowy elitaryzm”?
Zjawisko, które opisałem, nazwę ironicznie „nowym elitaryzmem”, bo tylko jasne sformułowanie kryteriów i określenie celów, jakie ma realizować Akademia, zapewni jej sukces (nie w znaczeniu rynkowym), ale w wymiarze w miarę bezkonfliktowego pogodzenia wielkiej tradycji z rodzącą się na naszych oczach epoką ponowoczesną. Jeśli ktoś zapytałby mnie o możliwość zrealizowania się takiego modelu w nieodległej przyszłości, to szczerze odpowiem: jest to kwestia bardziej wiary niż wiedzy. Jednak doskonale wiadomo, że w naszej historii wielkie rzeczy powstawały z inspiracji właśnie wiary, wystarczy przypomnieć św. Pawła, św. Augustyna, św. Tomasza, Marcina Lutra, Pascala.
Zygmunt Bauman w swojej niedawno wydanej książce „Społeczeństwo w stanie oblężenia” sportretował współczesnego człowieka i w myśleniu utopijnym, w sięganiu po to co niemożliwe dostrzegł ratunek przed dzisiejszą fragmentaryzacją, nieprzejrzystością, nieokreślonością. Parafrazując Baumana, Uniwersytet przeżywa również swój stan oblężenia, współcześni barbarzyńcy stoją nie tylko u bram, oni przeniknęli do środka. Jednak tylko od nas zależy, czy porzucą oni swoją wiarę na rzecz starego jak nasza cywilizacja wyznania o nieograniczonych możliwościach człowieka w kreowaniu zarówno siebie, jak i otaczającego go świata społecznego, dla krzewienia którego bez najmniejszych wątpliwości najlepszym miejscem pod słońcem jest Uniwersytet.