Śląsk Cieszyński jak beczka prochu
Tomasz Leszkowicz: W utworze Jaromira Nohavicy pt. „Cieszyńska” opowiedziana jest sielankowa historia mieszkańca wielonarodowego Cieszyna tuż przed wybuchem I wojny światowej. Czy Śląsk Cieszyński był taką stereotypową spokojną i szczęśliwą ziemią na obrzeżach monarchii Franciszka Józefa?
Michał Przeperski: Nic z tych rzeczy. Wydaje się, że Nohavica dał się ponieść dość popularnej wizji monarchii austro-węgierskiej jako – bez mała – ziemskiej arkadii. Śląsk Cieszyński jest zresztą niezwykle urokliwym i malowniczym zakątkiem świata, ale w początku XX wieku nie panowała tam sielanka. Mieszkali tam obok siebie Polacy, Czesi i Niemcy – każda z tych narodowych grup była też wewnętrznie zróżnicowana, byli rolnicy, mieszczanie, wielkoprzemysłowi robotnicy. Każda z tych grup miała swoje interesy, których zawzięcie broniono. Dlatego bliższe prawdzie byłoby raczej określenie Śląska Cieszyńskiego jako prawdziwej beczki prochu – tyle nagromadziło się tam rozmaitych konfliktów i sprzeczności. Nie jest dziełem przypadku, że to właśnie podczas wizyty w Cieszynie Maria Konopnicka napisała swoją Rotę. Pieśń, która nawoływała do walki z germanizacją, wyrastała z cieszyńskiej rzeczywistości i długotrwałej walki o polskie szkolnictwo toczonej na tych terenach.
T.L.: Twoja książka poświęcona jest historii XX wieku, ale zawiera szeroki wstęp poświęcony czasom wcześniejszym, zwłaszcza XIX wiekowi. Czy ta epoka jest potrzebna, by zrozumieć dwudzieste stulecie?
M.P.: Naturalnie. Postawiłem sobie za punkt honoru solidne ukazanie genezy konfliktów, które wybuchły w XX wieku i nie da się tego zrobić inaczej, niż uważnie śledząc wcześniejsze epoki. Ze zdumieniem spotykałem się np. z opiniami o tym, że Polacy mieszkający w dwudziestoleciu międzywojennym na Zaolziu powinni albo zaakceptować czeskie panowanie – i dać się wynarodowić – albo też wyjechać do Polski. A przecież Zaolziacy byli u siebie! Dlaczego mieliby opuszczać rodzinne strony? Żeby pokazać złożoność ich historii po prostu trzeba odrobić lekcję i solidnie spojrzeć wstecz.
Zobacz też:
- Polsko-czeska wojna o Cieszyn
- Zajęcie Zaolzia – udział w rozbiorze Czechosłowacji czy ochrona polskiej ludności? [fotografie]
- Kryzys polsko-czechosłowacki 1945 roku – dogrywka przedwojennego konfliktu
T.L.: W listopadzie 1918 roku Polacy i Czesi na Śląsku Cieszyńskim dogadali się w sprawie przebiegu granicy. Czy gdyby nie „wielka polityka” to spór udałoby się rozwiązać lokalnie?
M.P.: Wielkiej polityki nie da się oderwać od tej lokalnej. Polacy i Czesi mieszkający na Śląsku Cieszyńskim w gruncie rzeczy byli u siebie – i to od wieków. To powodowało, że gdy powstały Czechosłowacja i Polska, jedni i drudzy nie wyobrażali sobie innego scenariusza jak tylko przyłączenie tych ziem do swojego państwa narodowego. I ten spór na poziomie lokalnym był bardzo silny. Ale wielka polityka jest bardziej brutalna. Cieszyńscy Czesi musieli przecież na co dzień żyć ze swoimi polskimi sąsiadami, natomiast Praga nie musiała prowadzić rozmów. I nie chciała ich. Gdy czyta się listy Masaryka i Benesza z przełomu lat 1918–1919 uderza w nich właśnie brutalność i przekonanie o wyższości racji czeskich nad polskimi. W sumie wydaje mi się, że konflikt był nieunikniony, tym bardziej że państwo polskie było w latach 1918–1919 słabsze od czechosłowackiego, a porozumienie z 5 listopada 1918 było korzystniejsze dla strony polskiej.
T.L.: Kto w międzywojennej Polsce (chodzi o osoby lub stronnictwa) był przyjacielem, a kto wrogiem Czechów?
M.P.: Możemy tu mówić jednostkach – większość Polaków jednak traktowała Czechów obojętnie. Do przyjaciół można zaliczyć choćby Pawła Hulkę-Laskowskiego, wybitnego tłumacza i popularyzatora wiedzy o pograniczu polsko-czeskim. Był on – o ile wolno zaryzykować takie porównanie – ówczesnym odpowiednikiem Mariusza Szczygła. Zapewne nie był tak znany, ale w jego tekstach znajdziemy dużo empatii i zrozumienia dla obu stron. A nieprzyjaciele? Najbardziej konsekwentnym wrogiem Czechosłowacji – i przez to Czechów – był chyba minister spraw zagranicznych Józef Beck. Konsekwentnie osłabiał on południowego sąsiada, licząc na to, że w ten sposób lepiej zabezpieczy polskie interesy w Europie środkowej. Niestety, stało się dokładnie odwrotnie.
Polecamy książkę Michała Przeperskiego pt. „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku”:
T.L.: Do dziś o zajęciu przez Polskę Zaolzia w 1938 roku mówi się albo jako o haniebnym udziale w rozbiorze Czechosłowacji albo słusznym odebraniu swoich terenów. Z którą interpretacją bardziej się zgadzasz?
M.P.: Nie zgadzam się z żadną. Czarno-białe interpretacje zazwyczaj zaciemniają obraz i kwestia Zaolzia jest tu dobrym przykładem. Zaolzie – czyli czeska część Śląska Cieszyńskiego – była zamieszkana przez polską większość. Polaków poddawano tam szykanom: utrudniano im dostęp do polskiej edukacji, czechizowano, dyskryminowano jeśli chodzi o płace. Przez całe dwudziestolecie sytuacja nie uległa znaczącej poprawie. Zajęcie tych terenów po to, aby ulżyć losowi polskiej ludności było zatem moralnie uzasadnione.
Jednocześnie jednak – i to nie unieważnia tego co powiedziałem wcześniej – Czechosłowacja mogła być dla Polski cenny sojusznikiem w przyszłym konflikcie z Hitlerem. W tym sensie zajęcie Zaolzia było polityczną głupotą. Nadto, w oczach Zachodu przyprawiono Polsce „gębę” hitlerowskiego sojusznika, choć w rzeczywistości taki sojusz nie istniał. Propagandowo Warszawa poniosła klęskę.
T.L.: W czasie drugiej wojny światowej na emigracji próbowano tworzyć federację polsko-czechosłowacką. Czy program ten miał chociaż cień szans na powodzenie?
M.P.: Nie mogę pozbyć się wrażenia, że był to pomysł od początku skazany na porażkę – a szkoda, bo rozumowanie jakie doprowadziło do prób budowy federacji było rozsądne. Tak Czesi, jak i Polacy zdawali sobie sprawę, że musi zaistnieć w Europie Środkowej siła polityczna, która będzie równoważyć wpływy niemieckie (sowieckich – niestety – nie brano pod uwagę). W gruncie rzeczy chodziło o zbudowanie mechanizmu skuteczniejszej obrony własnej suwerenności. Niestety, dysproporcja potencjałów okazała się zbyt duża. A ponadto, relacje polsko-czeskie popsuł Stalin, bardzo skutecznie skłócając Sikorskiego i Benesza. Nie pierwszy raz Moskwa koncertowo rozegrała tego rodzaju dyplomatyczną grę.
T.L.: W 1920 roku o losie Zaolzia zadecydowały Wielka Brytania i Francja, w 1938 roku (pośrednio) Niemcy, po wojnie – ZSRR. Czy Europa Środkowa skazana jest, również dziś, na bycie pod wpływem mocarstw?
M.P.: Wierzę, że nie – i z takim przekonaniem też pisałem swoją książkę. W gruncie rzeczy jest ona katalogiem wspólnych klęsk, które należy na powrót przemyśleć i wyciągnąć z nich wnioski. Jednym z podstawowych wniosków jest ten, że niezbędna jest nam realna solidarność i bliska współpraca, oparta na prawdzie i wzajemnym poszanowaniu. Jeżeli moja książka przyłoży do tej budowy najdrobniejszą cegiełkę, będzie to dla mnie wspaniała nagroda.
T.L.: Dziś Cieszyn po prawie stu latach ponownie staje się jednym miastem ponad granicami państwowymi. Czy możliwe jest odtworzenie (czy właściwie stworzenie) obrazu, który we wspomnianej na początku piosence przytacza Nohavica?
M.P.: Cieszyn to magiczne miejsce – świetnie się tam czuję i gorąco zachęcam by samemu tego doświadczyć. Ale to jednocześnie miasto z krwi i kości, ze swoimi rozmaitymi problemami. W sprawie historycznych zaszłości polsko-czeskich wiele jest tam jeszcze do zrobienia – jako historycy lepiej skupmy się na prowadzeniu dialogu, o co wbrew pozorom wcale nie jest łatwo. Poetyckie wizje są do życia niezbędne, ale je pozostawmy artystom.