Sinclair McKay – „Drezno 1945. Ogień i mrok” – recenzja i ocena
Sinclair McKay – „Drezno 1945. Ogień i mrok” – recenzja i ocena
Sinclair McKay, krytyk literacki związany z „Daily Telegraph” i „The Spectator” jest autorem książek m.in. o bitwie o Anglię czy łamaniu szyfrów w Bletchley Park, ale także np. o kultowych horrorach wytwórni Hammer. Omawiana pozycja ukazała się w 2020 r., w 75. rocznicę wydarzenia będącego jej tematem.
Dosyć trudno jest ściśle określić, jakiego rodzaju publikacją jest „Ogień i mrok”. Z całą pewnością jest to książka „do czytania”, co sugerowałoby zaliczenie jej w poczet opracowań popularnych. Nie oznacza to jednak, że praca nie jest oparta na solidnej bazie źródłowej. Tę możemy poznać analizując bardziej przypisy niż bibliografię. Okaże się wtedy, że autor wykorzystał nie tylko istniejące opracowania czy artykuły prasowe, ale także materiały archiwalne, przede wszystkim z zasobów Archiwum Miejskiego Drezna.
Sinclair McKay tworzy z jednej strony barwny opis Drezna tuż przed bombardowaniem, miasta pełnego robotników przymusowych, czy mówiąc wprost niewolników, i nękanego alianckimi nalotami, z drugiej zaś skupia się na historii widzianej z perspektywy jednostkowej, opierając się na relacjach poszczególnych osób. Chyba najbardziej znaną z nich jest Victor Klemperer, zepchnięty na margines (czy wręcz poza ten margines) społeczeństwa z racji żydowskiego pochodzenia. Autor oddaje głos licznym drezdeńczykom należącym do różnych grup społecznych i w różnym wieku, w tym takim, którzy byli wtedy dziećmi. Ukazana została także perspektywa alianckich jeńców i robotników przymusowych z chyba najsłynniejszym z nich, przyszłym znanym pisarzem Kurtem Vonnegutem, włącznie. W dalszych partiach książki autor prezentuje też sylwetki brytyjskich i amerykańskich lotników biorących udział w bombardowaniach Niemiec.
Ale bohaterem książki jest też samo Drezno. W przystępny i plastyczny sposób zaprezentowana zostaje topografia miasta, jego specyfika i panująca w nim atmosfera. Ukazana zostaje nader bogata historia Drezna. Myślę, że może to być tematyka interesująca dla polskiego czytelnika z uwagi na nasze tradycje unii personalnej z Saksonią. Jak na ironię, miasto które miało zostać zbombardowane przez Brytyjczyków, było jednym z najbardziej anglofilskich w Niemczech. Przyciągało także Anglików, których wielu w nim przed wojną mieszkało. Bardzo popularna była też kultura amerykańska, szczególnie westerny – mit szlachetnego kowboja pozostawał żywy. Z tych przyczyn propagandzie stosunkowo ciężko było zaszczepić w drezdeńczykach nienawiść do Brytyjczyków i Amerykanów.
Zaprezentowana zostaje sylwetka gauleitera Martina Mutschmanna, byłego koronkarza, który dokładał wszelkich starań, by dopasować Drezno do wzorów narodowo-socjalistycznej Rzeszy. Nie sposób zaprzeczyć, że Drezno ochoczo uczestniczyło w niemieckim wysiłku zbrojnym i także miało swój udział w machinie Zagłady i zbrodniach wojennych. O otwartym sprzeciwie nie było mowy, ale bynajmniej nie wszyscy drezdeńczycy akceptowali brunatne porządki. Nie było mowy o pełnej akceptacji systemu przez Kościoły chrześcijańskie. Zdaniem McKaya sytuacja katolików była łatwiejsza, ponieważ ich więź z papiestwem była na tyle silna, że nawet Hitler wahał się pochopnie ją naruszać (co nie przeszkadzało mu represjonować kleru w okupowanej Polsce). Protestanci zdani byli na samych siebie. Interesujący jest przykład luterańskiego kościoła Świętego Krzyża – Kreuzkirche, chór którego był od lat chlubą Drezna. Jego dyrygent Rudolf Mauersberger, choć sam ze względów oportunistycznych wstąpił do NSDAP, potrafił w miarę możliwości grać z władzami w kotka i myszkę. Udało mu się zapobiec wykonywaniu nazistowskich pieśni w kościele. Kiedy chórzyści ruszali z koncertami do innych miast, emblematy Hitlerjugend zdejmowano, gdy tylko pociąg odjechał ze stacji.
McKay kreśli portret dowódcy Bomber Command Arthura Harrisa jako nie zastanawiającego się nad moralnymi reperkusjami bombardowań niemieckich miast, ani nawet nad ich sensem militarnym. Był to oficer, który po prostu uważał, że ma wykonać swój obowiązek, wnieść swój wkład w wysiłek wojenny. Trudno wskazać genezę pomysłu bombardowań dywanowych, pojawiały się sugestie, że zarówno ich idea, jak i konkretnie wzięcie na cel Drezna zostało Brytyjczykom zasugerowane przez Stalina. Autor podkreśla, że już w czasie wojny koncepcja bombardowań, w których siłą rzeczy musiała ucierpieć także ludność cywilna była w oczach brytyjskiej opinii publicznej bardzo kontrowersyjna – i to wbrew pozorom szczególnie w tych miastach, które same ucierpiały wskutek niemieckich nalotów. Wprost przeciwstawiali się bombardowaniom niektórzy posłowie Partii Pracy czy biskupi anglikańscy. Także po zakończeniu wojny nie chwalono się zbytnio wkładem załóg bombowców w zwycięstwo nad III Rzeszą. Chyba było to krzywdzące, w końcu żołnierze ci mieli udział w pokonaniu wroga i tak samo jak inni poświęcali się, ryzykowali i oddawali życie. Na pewno tak postrzegał to sam Harris, który długo odmawiał przyjmowania jakichkolwiek honorów, uznając że byłoby to nie w porządku wobec docenionych dawnych podkomendnych.
Opis samego bombardowania jest bardzo plastyczny, pozwala poznać jego skalę i niszczycielską moc. Liczne relacje uświadamiają jakie wrażenie wydarzenie to zrobiło na jego świadkach – mieszkańcach Drezna i robotnikach przymusowych. Należy podkreślić, że autor pisze całkowicie sine ira et studio. Choć zdaje się sugerować pewne pytania, nie udziela na nie odpowiedzi, ich poszukiwania pozostawiając czytelnikom. Choć podkreśla tragizm zniszczenia Drezna, nie relatywizuje II wojny światowej, ani na chwile nie zapomina, kto ją wywołał i jak prowadził. Choć kreśli obraz lotników i ich dowódców nie myślących o moralnej stronie tego co robią, nie potępia ich za to, może właśnie odsuwanie od siebie pewnych dylematów jak najbardziej miało wtedy sens. Omawiana publikacja raczej skłania do refleksji niż prezentuje konkretną wizję i ocenę opisywanych wydarzeń.
Autor omawia też reperkusje bombardowania i jego recepcję w kolejnych dekadach. Opisuje wkroczenie Sowietów, które dla wielu mieszkańców, a szczególnie mieszkanek, Drezna oznaczało przedłużenie gehenny. Odnosząc się do dyskusji i ocen opisywanego wydarzenia kładzie nacisk na to, że bombardowanie Drezna stało się czymś emblemtycznym w kulturze – w dużej mierze dzięki „Rzeźni numer pięć” Vonneguta. Tymczasem okazuje się, że choćby amerykańskie bombardowania Tokio były znacznie bardziej dotkliwe. Zwraca też McKay uwagę na to, że przewijająca się po dziś dzień liczba ofiar bombardowania Drezna sięgająca nawet 200 tysięcy jest zawyżona około dziesięciokrotnie i wywodzi się wprost z goebbelsowskiej propagandy. Za upowszechnienie takich przesadzonych szacunków w debacie publicznej autor obwinia Davida Irvinga, nie wydaje się też zadowolony z faktu, że społeczne wyobrażenie o bombardowaniu w dużej mierze kształtuje powieść Vonneguta. Ukazana zostaje też problematyka odbudowy miasta, które po wojnie znalazło się w sowieckiej strefie okupacyjnej, a potem NRD. Mało brakowało, a zrezygnowano by z odbudowy przepięknego barokowego zespołu pałacowego Zwinger, komuniści uznawali go bowiem za sztandarowy przykład architektury „burżuazyjnej” (choć z tego, co wiem o marksizmie, byłaby to raczej architektura feudalna, jako architekturę burżuazyjną prędzej określiłbym mieszczańskie kamienice).
Jak widać książka omawia nie tylko samo bombardowanie Drezna, ale też reperkusje tego wydarzenia w niemieckiej, brytyjskiej i światowej pamięci i świadomości. O tym, że nie jest wydarzenie zaprzeszłe, a jego konsekwencje sięgają czasem dnia dzisiejszego miałem okazję przekonać się osobiście. Kiedy na jednej z kilkudziesięciu zamieszczonych w książce (obok praktycznego indeksu, planów Drezna i mapy wojennej Europy) czarno-białych fotografii ujrzałem olśniewające wnętrze Frauenkirche, drugiego obok Kreuzkirche ważnego drezdeńskiego kościoła ewangelickiego (istotną rolę w życiu miasta odgrywała też katolicka katedra), w którym w przeszłości zdarzało się gościnnie grać samemu Janowi Sebastianowi Bachowi, nie mogłem się nadziwić, jakim cudem będąc jeszcze jako licealista w Dreźnie nie odwiedziłem tej imponującej budowli sakralnej. Podpis pod zdjęciem dostarczył odpowiedzi na to pytanie – Frauenkirche został odbudowany w 2005 r., czyli już po mojej wizycie w Dreźnie.
Jeśli ktoś chciałby poczytać o „alianckiej zbrodni wojennej”, albo o tym, że „Niemcy sami zaczęli i należało się im”, to omawiana książka nie jest pozycją dla niego, choć zapewne znajdzie na rynku księgarskim coś dla siebie. Autor nie moralizuje ani nie sugeruje odpowiedzi. Zamiast tego, ani na moment nie zapominając, kto był za wojnę odpowiedzialny, pokazuje pewne wydarzenie z tej wojny, w dużej mierze z jednostkowej perspektywy poszczególnych jego świadków. McKay raczej wspomaga czytelnika, aby potrafił sam udzielić sobie odpowiedzi. A może postawić kolejne pytania. Na pewno skłania do refleksji. Poza tym „Drezno 1945. Ogień i mrok” to książka żywo i barwnie napisana, która czyta się znakomicie. Z tych powodów bez wątpienia zasługuje na rekomendację.