Sebastian Piątkowski: Każda większa kresowa miejscowość, do której dotarła Einsatzgruppe stawała się areną zbrodni
Magdalena Mikrut-Majeranek: Postawy Polaków wobec eksterminacji Żydów od lat są przedmiotem licznych sporów. W związku z nikłą bazą archiwalną związaną z dokumentacją urzędową, skąd można czerpać wiedzę o stosunkach polsko-żydowskich?
Sebastian Piątkowski: Jeżeli pod określeniem „dokumentacja urzędowa” rozumiemy materiały archiwalne pozostałe po niemieckich władzach okupacyjnych, to faktycznie są one zachowane więcej niż niekompletnie, a w przypadku wielu placówek administracji – wręcz szczątkowo. W aktach niemieckich prokuratur, sądów, czy więzień odnajdujemy wprawdzie informacje o osobach aresztowanych za pomoc Żydom, ale pod ich ilość jest niewielka. Postawy negatywne znalazły bogate odzwierciedlenie w aktach powojennych śledztw i procesów, prowadzonych w ramach tzw. dekretu sierpniowego. Jest to smutny paradoks – niestety częsty w historii – iż czyny, które musimy uznać za przestępcze, a nawet zbrodnicze, znalazły w dokumentach swe miejsce, podczas gdy czynami wręcz heroicznymi nie interesował się niemalże nikt, w związku z czym ich znaczna część została zapomniana. W tej sytuacji fundamentem staje się pamięć uczestników i świadków wydarzeń. W Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie i Archiwum Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie znajdują się tysiące relacji osób, które przeżyły Zagładę, a które opowiadają o okolicznościach swego ocalenia, w tym także o postawach Polaków. Okazało się, że bardzo wartościowe zbiory dotyczące tzw. ratownictwa zebrała też Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich (wraz ze swymi oddziałami), a są one przechowywane obecnie w archiwach IPN.
Niedawno na rynku wydawniczym ukazał się już szósty tom cyklu „Relacje i pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939-1945”, będący efektem „śledztwa Bielawskiego”. Tym razem dotyczy takich terenów jak Białostocczyzna, Nowogródczyzna, Polesie i Wileńszczyzna, które od 17 września 1939 r. znajdowały się pod okupacją sowiecką. Jak wyglądały represje prowadzone wobec ludności żydowskiej zamieszkującej te regiony?
Trwający od września 1939 r. do przełomu czerwca i lipca 1941 r. okres okupacji sowieckiej to element, który łączy historię tych obszarów dawnych polskich Kresów Wschodnich. Chociaż rzeczywistość sowiecka była bardzo trudnym doświadczeniem, można było w niej funkcjonować. Żydzi przyjęli wobec tej okupacji bardzo różne postawy – część wsparła aktywnie nowy system, część postanowiła przeczekać, a inni stali się jego ofiarami. Pamiętajmy, że kiedy latem 1941 r. Niemcy atakowali Związek Sowiecki, większość Żydów przebywających w Generalnym Gubernatorstwa żyła już w gettach, borykając się z narastającym lawinowo głodem, epidemiami chorób zakaźnych i najróżniejszymi przejawami terroru ze strony okupantów. Pod okupacją sowiecką nic takiego nie miało miejsca, ale teraz sytuacja uległa radykalnej zmianie. Niemcy przystąpili na Kresach do natychmiastowej, bezpośredniej eksterminacji Żydów, przeprowadzając masowe egzekucje, których ofiarami padali przede wszystkim mężczyźni narodowości żydowskiej. Każda większa miejscowość, do której dotarła Einsatzgruppe – jedna z policyjnych grup zajmujących się mordami, stawała się areną zbrodni, której ofiarami padały setki osób.
Pisząc o gettach wspomina Pan, że ich całkowity kres w okręgu Białostockim nastąpił 2 października 1942 roku. Jaki los spotkał wówczas tamtejszych Żydów?
Zagłada Żydów na Białostocczyźnie zaczęła się 27 czerwca 1941 r., kiedy to – niemalże natychmiast po zajęciu miasta przez Wehrmacht – Niemcy spacyfikowali dzielnicę żydowską w Białymstoku, paląc jej znaczną część i mordując blisko 3 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci (ponad 500 z nich spłonęło żywcem w największej synagodze w tym mieście). Wkrótce w całym regionie zarządzono utworzenie gett, objęto Żydów niewolniczą pracą przymusową i skonfiskowano ich mienie. Wspomnianego 2 października 1942 r. niemalże wszystkie getta zlikwidowano, przesiedlając ich mieszkańców do pięciu wybranych miejscowości, m.in. Wołkowyska i Zambrowa, gdzie utworzono tzw. obozy przejściowe. Już po kilku tygodniach rozpoczęła się ich systematyczna likwidacja, oparta na wywózkach do obozów zagłady Treblinka i Auschwitz. Żydzi pozostali tylko w kilku gettach – tam, gdzie funkcjonowały zakłady przemysłowe ważne dla niemieckiej machiny wojennej. Ostatnie z nich, a mianowicie białostockie, zostało zlikwidowane w sierpniu 1943 r.
Inaczej wyglądała sprawa w Komisariacie Generalnym Litwa. Tam proces gettoizacji został zakończony wcześniej, bo we wrześniu 1941 roku. Czym różniła się sytuacja Żydów z okręgu litewskiego od tych z Białostocczyzny?
Na Litwie widoczne jest wręcz natychmiastowe mordowanie Żydów we wszystkich mniejszych miejscowościach zajętych przez Wehrmacht, a w większych – bardzo szybkie tworzenie gett. Niektóre z nich istniały jedynie kilkanaście dni, gdyż w Wilnie stacjonował niemiecki oddział specjalny (Sonderkommando), który wraz z miejscowymi kolaborantami docierał do kolejnych gett, rozstrzeliwując wszystkie zastane tam osoby. W ten sposób wymordowano Żydów z Oszmiany, Trok, Nowej Wilejki i wielu innych miejscowości. W początkach 1942 r. na Litwie pozostały jedynie cztery getta – w Wilnie, Kownie, Szawlach i Święcanach – które Niemcy „oczyszczali” systematycznie z osób niezdolnych do pracy. Symbolem tych zbrodni stała się letniskowa miejscowość Ponary, będąca miejscem systematycznych egzekucji Żydów wileńskich.
A jak wyglądała sytuacja ludności żydowskiej zamieszkującej w Komisariacie Generalnym Białoruś? Jakie metody eksterminacji stosowali tu Niemcy?
W granicach tego komisariatu znalazły się m.in. Baranowicze, Lida i Nowogródek. Tutaj również bardzo szybko zaczęto tworzyć getta, z których część została zlikwidowana już jesienią 1941 r. przez członków Einsatzgruppen i niemieckich żołnierzy. We wszystkich miejscowościach przeprowadzano selekcje, typując osoby silne i zdrowe, które były przenoszone do obozów pracy. Pozostali Żydzi, uznani za „nieproduktywnych”, byli mordowani – niekiedy w stodołach lub innych dużych budynkach, które zamykano, a następnie podpalano. W następstwie tych zbrodni w komisariacie pozostało tylko kilka gett, znajdujących się w największych miastach. Ostatnie z nich – w Mińsku, zostało unicestwione w październiku 1943 r., kiedy to Niemcy rozstrzelali część jego mieszkańców, a pozostałych deportowali do obozu zagłady w Małym Trościeńcu.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę pod redakcją Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939-1945. Tom 6. Białostocczyzna, Nowogródczyzna, Polesie, Wileńszczyzna”!
W publikacji wskazuje Pan, że ani w latach 40., ani w latach 50., nie pojawiła się żadna inicjatywa, która pomogłaby ocalić od zapomnienia osoby pomagające w okresie okupacji Żydom. Przełomowy okazał się rok 1967. Co się wówczas stało?
W 1963 r. do Izraela zaproszono Władysława Bartoszewskiego, który jako były członek konspiracyjnej Rady Pomocy Żydom „Żegota” odebrał przyznany tej organizacji medal i tytuł „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Odwiedzając Instytut Yad Vashem zauważył on, że wiedza o Polakach ratujących Żydów jest tam bardzo nikła, a wiele osób ryzykujących w okresie okupacji życiem dla ocalenia innych nie doczekało się dotychczas uhonorowania. Po powrocie do Polski zainteresował on tym problemem redakcję katolickiego „Tygodnika Powszechnego”. W piśmie tym opublikowano apel do czytelników, prosząc ich o nadsyłanie informacji – w tym także osobistych wspomnień – dotyczących ratownictwa. Materiały te zebrano w książce, której nadano tytuł Ten jest z ojczyzny mojej. Trafiła ona do księgarń właśnie w 1967 r., wzbudzając ogromne zainteresowanie.
Rok później w Polsce do emigracji zmuszono 13 tysięcy polskich Żydów, którzy stali się obiektem rozpętanej przez władze brutalnej kampanii antysemickiej. Jednakże na rynku czytelniczym pojawiły się wówczas publikacje dokumentujące pomoc udzielaną Żydom przez Polaków. Jak wówczas wyglądała kwestia pamięci o relacjach polsko-żydowskich?
Rozpętana przez ekipę Władysława Gomułki „kampania antysyjonistyczna” skompromitowała Polskę na arenie międzynarodowej. W prasie amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej można było odnaleźć stwierdzenia, że wydarzenia te są pochodną okresu okupacji, kiedy to jakoby Polacy okazywali swój masowy antysemityzm, wspierając w ten sposób działania Niemców. Dla władz partyjno-państwowych bardzo ważne stało się zebranie informacji, mogących stworzyć kontrę dla tej narracji. Przygotowano np. specjalną ankietę o pomocy udzielanej Żydom, kolportując ją wśród ponad 300 tys. członków największej organizacji kombatanckiej – Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Z kolei prokuratorom Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich polecono zwrócenie szczególnej uwagi na wydarzenia, w których powodem zamordowania Polaków przez Niemców stało się wspieranie uciekinierów z gett. Sprzyjało to ukazywaniu się na rynku wydawniczym kolejnych prac, poświęconych ratownictwu.
Później, na początku lat 80. przystąpiono do realizacji akcji mającej na celu ujawnienie nieznanych dotychczas Polaków wspierających Żydów, a zadanie to powierzono Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Jakie były efekty tych prac?
Warto przypomnieć, że przez długi czas osoby pragnące otrzymać tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” korzystały z pomocy Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Dysponowało ono specjalną ankietą, którą po wypełnieniu i uzupełnieniu o oświadczenie osoby uratowanej należało przekazać do Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, gdzie sporządzano oficjalny wniosek i wysyłano go do Jerozolimy. Sprawą najważniejszą było zawsze wspomniane oświadczenie (uwierzytelnione u notariusza bądź też w ambasadzie lub konsulacie Izraela), które ratujący musiał uzyskać we własnym zakresie. Chociaż wielu Polaków korespondowało z ratowanymi przez siebie osobami, mieszkającymi w Izraelu, Stanach Zjednoczonych, czy innych krajach, formalności te były kłopotliwe.
W latach osiemdziesiątych Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich i Instytut Yad Vashem zawarły porozumienie, które otwierało nową ścieżkę postępowania. Komisja sporządzała wniosek i podawała Instytutowi informacje o uratowanym wraz z ostatnim znanym miejscem jego zamieszkania. Od tego momentu pracownicy Yad Vashem rozpoczynali starania o sporządzenie oświadczenia. W 1984 r. Komisja opublikowała w największych gazetach wydawanych w Polsce specjalny apel, wzywający do skontaktowania się z nią wszystkich osób, uczestniczących w udzielaniu pomocy Żydom, lub też mających wiedzę na ten temat. Zaowocowało to w następnych latach bardzo bogatym napływem korespondencji. Materiały te przechowywane są dziś w Archiwum IPN, obejmując ponad 2 tys. teczek.
Echa zbrodni, do których dochodziło na terenie Białostocczyzny, Nowogródczyzny, Polesia i Wileńszczyzny zapisane zostały w 185 dokumentach, które opublikowano w najnowszym tomie wydanym przez IPN. Czego dotyczą zawarte w nich opisy i relacje?
Jak w każdym z tomów serii, także tutaj możemy zapoznać się z szerokim spektrum pomocy, a więc wyrabianiem fałszywych dokumentów, przekazywaniem żywności, czasowym przyjmowaniem pod swój dach, a wreszcie stałym ukrywaniem nie tylko pojedynczych osób, ale całych grup. Na pewno specyfiką Kresów było istnienie tam ogromnych obszarów leśnych, mogących dać schronienie uciekinierom. Były one bazą m.in. dla żydowskich oddziałów partyzanckich.
Skala pomocy jest olbrzymia – od bardzo skromnej w postaci dzielenia się pożywieniem aż po udzielanie schronienia czy pomoc w ucieczce z getta. Jakie fortele stosowali Polacy, aby pomóc Żydom w ucieczce z getta?
Dla wielu mieszkańców getta niezwykle ważna była świadomość, że jeżeli zdecydują się na ucieczkę, będą mogli udać się do polskiego domu, w którym zostanie udzielona im pomóc. Porozumienia takie zawierano dość często – zazwyczaj z inicjatywy Żydów, a niekiedy również Polaków. Liczne osoby uciekały jednak z dzielnic, nie mając umówionego miejsca schronienia. O pomoc zwracano się do znajomych, albo też po prostu do osób całkowicie obcych – w tym aspekcie trudno mówić o jakichś regułach. Często ważny był przypadek, czy też po prostu łut szczęścia. Sytuacje, w których Polacy organizowali ucieczki, nie znalazły odzwierciedlenia w źródłach. Jak informują jednak dokumenty opublikowane w tomie, u wielu polskich rodzin zbiegowie mogli liczyć na choćby okresową pomoc.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę pod redakcją Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939-1945. Tom 6. Białostocczyzna, Nowogródczyzna, Polesie, Wileńszczyzna”!
W relacji nr 177 Julia Przygodzka zaznacza, że aby pomóc swoim sąsiadom Rudnikom, wraz z rodziną wykopali dla nich podziemny bunkier, w którym ci przebywali aż do wyzwolenia Wilna. Takich przypadków pewnie było więcej?
Trudno to sobie wyobrazić, ale Rudnikowie – małżeństwo z kilkuletnią córką – przebywali w bunkrze zbudowanym na posesji Julii i Józefa Przygodzkich przez ponad dwa lata, nie opuszczając go ani razu, nawet by zaczerpnąć świeżego powietrza. Musiało być to naprawdę skrajne doświadczenie, zarówno jeżeli chodzi o ich kondycję fizyczną, jak i psychikę. Mówimy tutaj o Wilnie, gdzie Niemcy przeprowadzali często rewizje domów, w związku z czym Rudnikowie nie mogli przebywać w piwnicy. We wsiach było nieco inaczej, gdyż Żydów ukrywano przede wszystkim na poddaszach domów mieszkalnych i budynków gospodarczych. Częste były sytuacje, w których bunkry (schrony) znajdowały się w lasach, a zbiegowie z gett przychodzili wieczorami do wsi, otrzymując od Polaków żywność. Miejsca ukrywania były bardzo różne, a przede wszystkim zależne od najróżniejszych uwarunkowań.
Z kolei w relacji 134 opisane zostały wspomnienia Jana Smółko organisty z Tykocina, który wydawał Żydom kenkarty, udostępniał im też konspiracyjną kryjówkę na radiostację, a za swoją pomoc otrzymał w 1985 r. medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Co zapewniała taka kenkarta i co mogło grozić Janowi Smółko za jego działalność?
Zacznę od przypomnienia, że w przedwojennej Polsce nie istniał obowiązek posiadania dowodu osobistego. Dokumenty takie wyrabiano za symboliczną opłatą, ale na zasadzie dobrowolności. Większość osób żyła nie posługując się żadnym potwierdzeniem swej tożsamości, co w pełni tolerowano. Realia epoki sprawiały, że często żaden dokument nie był potrzebny np. w kontaktach z bankami i kasami kredytowymi (preferowano tutaj system weksli na okaziciela), czy nawet przy zawieraniu umów notarialnych (do kancelarii wystarczyło przyprowadzić posiadającego jakikolwiek dokument tożsamości świadka, który potwierdzał przed notariuszem personalia petenta).
Okupacja zmieniła wszystko, gdyż jej fundamentem stało się ścisłe zewidencjonowanie rdzennej ludności na podbitym terenie. Od pewnego momentu każda dorosła osoba musiała posiadać tzw. kartę rozpoznawczą, czyli tzw. kenkartę. Zawierała podstawowe dane personalne, fotografię, odciski palców wskazujących, informację o wyznaniu i zawodzie, a także – potwierdzony urzędowo – adres zameldowania. Dla jej wyrobienia niezbędna była metryka urodzenia, czyli w przypadku chrześcijan – metryka chrztu. Jan Smółko był organistą parafii w Tykocinie, prowadzącym też jej kancelarię. Jak wynika z jego zeznania, wyszukiwał w dokumentach metryki osób zmarłych, zaginionych w czasie działań wojennych, lub też takich, które w okresie międzywojennym wyemigrowały z Polski. W oparciu o nie jeden z urzędników lokalnego magistratu wypełniał formularze kenkart, które następnie przekazywano Żydom chcących przyjąć fałszywą, katolicką tożsamość. Nie trzeba dodawać, że proceder ten był zagrożony karą śmierci.
Wiele relacji jest wstrząsających. Jedną z nich jest opowieść Edwarda Andrzejczyka (relacja 34). Wspomina on, że jego ojciec Franciszek przygotował kryjówkę dla Żydów i ukrywał ich przez wiele miesięcy. Prosił ich jednak, aby nie opuszczali schronienia, a ci nocą udawali się z kolonii Czyżew-Sutki do Czyżewa, na teren dawnego getta. Pewnego razu zostali dostrzeżeni, w efekcie czego żandarmi zabili nie tylko ich, ale także wspomnianego Franciszka, którego prawdopodobnie wcześniej brutalnie pobito. Analizując relacje zawarte w omawianym tomie, można wskazać czy wiele znajomości polsko-żydowskich zawiązywanych w tamtym czasie miało taki finał?
Każda wieś czy miasteczko tworzyły mikrospołeczności, w których „wszyscy wiedzieli o wszystkim”, a zwłaszcza o życiu swych sąsiadów. Wszelkie odejście od utrwalonych zachowań wzbudzało od razu ciekawość. Dlaczego pieczecie więcej bochenków chleba niż zazwyczaj? Dlaczego chodzicie tak często z wiadrem do obory albo stodoły? Na takie pytania trudno było udzielać ratującym przekonujących odpowiedzi. Zdarzały się sytuacje, w których fakt ukrywania Żydów przez polską rodzinę był wręcz „publiczną tajemnicą”, ale nikt nie doniósł o tym żandarmerii. Było i tak, że do ratujących przychodziła delegacja mieszkańców, polecając im wypędzenie ukrywanych, bo przyjadą Niemcy i spacyfikują wieś. Niestety, nie brakowało też sąsiedzkich konfliktów i po prostu ludzkiej zawiści. Samo opuszczenie kryjówki przez Żydów i odejście przez nich gdzieś indziej rodziło także poważne niebezpieczeństwo. Często zdarzało się, że Niemcy wymuszali na schwytanych Żydach – zarówno biciem, jak i obietnicami darowania życia – by ujawnili nazwiska Polaków, którzy udzielali im pomocy. To wszystko składało się na tragizm czasu niemieckiej okupacji. Wszyscy chcielibyśmy podsumować go jakąś tabelą czy wykresem, dotyczącym postaw pozytywnych i negatywnych, liczby ratujących i uratowanych, ale moim zdaniem nie jest to możliwe.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Instytutem Pamięci Narodowej.