Sebastian Adamkiewicz: Albo pozwolimy pewnym obelgom istnieć, albo uznamy, że musimy stępić w sobie najbardziej negatywne emocje
Słowo „cham” ma proweniencję biblijną. Cham był synem Noego i ojcem Kanaana. Gdy pewnego razu Noe upił się winem i nagi zasnął, Cham miał nie tylko nie okryć rodziciela, ale także rozgłaszać, że widział staruszka gołego i pijanego, a także naśmiewać się z tego widoku. Bóg miał za to ukarać syna Chama i sprawić, że jego potomstwo tworzyć miało ludy skazane na służenie innym. Tyle mitologia biblijna.
Legenda ta nacechowała słowo „cham” dwojakim znaczeniem. Z jednej strony określano nim ludzi nieokrzesanych, niekulturalnych, łamiących zasady i obyczaje, grubiańskich. Z drugiej rozumiano go poprzez rzekomą klątwę służenia innym. Tak funkcjonowało to w języku polskim. Dlatego grupy uprzywilejowane w dawnej Polsce „chamami” często określały inne warstwy społeczne - głównie chłopów. Oczywiście od początku miało to znaczenie pejoratywne. Łączyło w sobie przekonanie, że warstwy niższe pozbawione są etosu (a z pewnością nie uznają etosu szlacheckiego), a w związku z tym ich funkcją jest służenie innym. Klasistowskie? Element rasizmu stanowego? Jak mówił Jan Paweł II: JESZCZE JAK!
Tyle że wraz z rozkładem systemu stanowego semantyczne skojarzenia uległy zubożeniu. Dziś pewnie mało kto używa słowa „cham” w kontekstach klasowych. Podobnie mało kto słysząc o „ruchaniu”, ma na myśli przemieszczanie się, a raczej kojarzy mu się to z czymś zupełnie innym. Cham pozostaje jako słowo określające człowieka pozbawionego kultury, kultury rozumianej jako uniwersalny system układania pozytywnych relacji międzyludzkich. Niemal identyczny proces dotyczy obelgi „kmiot” (notabene jeden z oburzonych używaniem słowa „cham”, sam potrafi innych wyzywać od „kmiotów”), który był zwulgaryzowaną wersją słowa kmieć, czyli chłop.
Generalnie etymologia naszych pejoratywnych określeń innych osób zazwyczaj jest głęboko osadzona w historii, niosąc cały ciężar negatywnych skojarzeń, jakie mieli nasi przodkowie. My z kolei dzisiaj dostrzegamy w tych stereotypach krzywdzące uproszczenia lub wręcz wykluczenie. Tak jest z „debilami”, „kretynami” czy „idiotami”. Oczywiście wiele z nich straciło już swój wykluczający charakter, ale wiele jednak zachowało ostrze nakierowane na konkretne cechy i skłonności (te należy bezwzględnie eliminować).
I co w tej sytuacji? Oczywiście wulgaryzmów można po prostu nie używać. Tyle że są one częścią języka i nie ma chyba systemu językowego, w którym nie występują. Dlaczego? Bo mają jedną ważną funkcję. Określają takie emocje, których nie da się nazwać językiem powszechnie uznawanym za kulturalny.
Albo więc pozwolimy pewnym obelgom istnieć, dostrzegając zmienność języka, albo uznamy, że musimy stępić w sobie najbardziej negatywne emocje. Tylko czy to drugie jest w ogóle możliwe?
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.