Ścinki, czyli remanent w masarni
Jak wynika z ostatnich wypadków, do roli burzycieli IV RP zaprzęgnięto (czy raczej zaprząc próbowano) fałszerkę list wyborczych i panią konduity na tyle lekkiej, że ponad siły okazało się dla niej przypomnienie sobie, kto na niej owych id pamiętnych polegać mógł. Szkoda tylko, że pies z kulawą nogą nie zająknie się o dziecku... a mnie a propos całej afery przypomniał się dowcip:
- Stary, znamy się tyle lat, ale mam prośbę, nie przychodź do nas już więcej, bo po ostatniej twojej wizycie zginęły nam pieniądze.
- Co? Chyba nie sądzisz, że ja...
- Nie, to nie to, bo godzinę po twoim wyjściu pieniądze się znalazły. Ale taki niesmak pozostał.
Z ostatniej chwili: pani Aneta (piszę te słowa po wykluczeniu ojcostwa Łyżwińskiego) stwierdziła, że wie, kto jest ojcem dziecka, ale nie powie. Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Propisowcy mogliby w tym momencie stwierdzić, że tacy burzyciele, jaka opozycja – a ci z przeciwnej strony, że widocznie taki rząd nie potrzebuje cięższych armat. I pewnie obie strony miałyby rację.
Dwie książki, dość istotne w kręgach, nazwijmy je umownie, na prawo od Michnika, stawiają przeciętnego Polaka w mało komfortowej sytuacji. Mówię o „Salonie” Łysiaka i świeżutko wydanej „Michnikowszczyźnie” Ziemkiewicza. Dyskomfort budzi fakt, że po przeczytaniu można albo z ironicznym uśmieszkiem odłożyć je na półkę, bo przecież było inaczej! – albo spróbować podjąć polemikę. Ale polemika boli, naprawdę. Bo o ile w „Salonie” argumenty toną pod prozatorską furią Łysiaka, przytłoczone tonami zabiegów stylistycznych, o tyle u Ziemkiewicza cały wywód odbywa się z niemalże morderczą precyzją. Na domiar złego „Michnikowszczyzna” w zasadzie nie jest pisana z pozycji ideologicznych, a raczej punktuje brak konsekwencji, elementarne błędy logiczne i prymitywną pozłotkę wywodów naczelnego „GW”, na które dała się nabrać (i daje się nabierać w dalszym ciągu) pokaźna część społeczeństwa. Ale jeśli spróbuje się podjąć polemikę, to – parafrazując serial „Twin Peaks” – sowy już nigdy nie będą tym, czym się wydają.
Czy to jeszcze polityka... czy już historia?
Skoro stać nas na sukcesy z trenerem argentyńskim, a z holenderskim – wszystko wydaje się być na jak najlepszej drodze, jedynym wyjaśnieniem tragicznego poziomu polskiej myśli trenerskiej wydaje się być, patrząc z boku, brak odpowiednich bodźców. Tyle że sport zawodowy do pewnego stopnia zagwarantuje tylko – albo „aż” – wyniki. Brak zasad fair play, żenujące sędziowanie czy oskarżenia o korupcję, wydają się przebiegać ponad granicami monopol – oligopol. Dotykają one w równym stopniu udzielne, monopolistyczne księstwo FIFA, jak i całkowicie wolnorynkowy (sądząc po liczbie konkurujących ze sobą prywatnych federacji) boks. Pat?
A już zupełnie bokiem przemknęła w mediach informacja, że Rosjanie przegrali, bo nie mieli dostępu do mięsa polskiego, co pozostawiam PT Czytelnikom do głębszej refleksji.
Podobnie kiepsko zauważona przeszła – dla wielu być może nieistotna – wiadomość, że wyrokiem warszawskiego sądu specyfikacja protokołu komunikacyjnego, stosowanego przez ZUS w Programie Płatnika, została potraktowana jako specyfikacja publiczna. Oznacza to mniej-więcej tyle, że o ile wyrok utrzyma się w mocy, Program Płatnika będzie można tworzyć na systemy inne, niż Windows. I naprawdę nie chodzi tu o radość wydarcia z kieszeni Gatesa kilku dolarów, tylko o to, że jest to pierwsza jaskółka, zwiastująca być może poważniejsze podejście do zasady neutralności technologicznej państwa. Tyle że do takich walk trzeba desperatów w rodzaju Romana Kluski czy Sergiusza Pawłowicza. A ile takich spraw dla desperatów jeszcze nas otacza?
Marzy mi się kraj, gdzie władza po prostu nie przeszkadza. Bez takich ingerencji wyroślibyśmy – o czym jestem głęboko przekonany – na światową potęgę. Emigracja zaświadcza o tym aż nadto wyraźnie. I aż nadto boleśnie.
Obiema rękami podpisuję się pod stwierdzeniem, że tropienie agentów nie powinno być głównym celem rządu PiSowskiego, aczkolwiek po socjalistach, niechby i najuczciwszych, niczego dobrego i mądrego zarazem spodziewać się nie można, więc summa summarum uchylanie się PiSu od tworzenia prawa ma i swoje dobre strony.
Za chińskiego boga jednak nie rozumiem kogoś twierdzącego, że WSI, afery i przypadłości, nie mają żadnego wpływu na codzienne życie. Nie rozumiem, co nie znaczy, że nie zazdroszczę – bo komuś, dla kogo miliardy wypływające z budżetu, wskutek afer właśnie, nie mają żadnego znaczenia, można tylko pogratulować.
Prawi ludzie mówią prawdę. Niezależnie od pogody, uwarunkowań i otoczenia starają się przestrzegać prawa, a kiedy jesienią poleje deszcz, wybierają się na prawdziwki.
Po lewej stronie serce mający są diametralnie inni. Lewi do nauki, dwie lewe ręce do pracy, kręcą jakieś lewe interesy, zwane potocznie lewiznami... Klasyczny przykład lewitacji. I tylko czasem na pociechę zanucą sobie „Lewe lewe loff” Kultu.
Tylko złośliwe zabawy stylistyczne... czy coś więcej? W „Pieśni Legionów” ostatnia, mało oficjalna i takoż pedagogiczna zwrotka (kończąca się słowami: „J***ł was pies!”), wywodzi się ponoć z chłodnego przyjęcia Komendanta w Kielcach, gdzie zwycięski pochód Piłsudskiego, natenczas socjalisty jak się patrzy, spotkał się z dużą ostrożnością i zatrzaskiwaniem okiennic, właśnie ze względu na gospodarczo-polityczne korzenie tegoż.
Cóż, „Epokowość epokowością, ale ja tu, panie Gutenberg, interes prowadzę”, jak rzekł do początkującego drukarza jeden z bohaterów „Narrenturmu” Sapkowskiego, odmawiając mu dotacji.
Wrócę do Ziemkiewicza: w jednym z pobocznych wątków wskazuje na oczywisty fakt, iż większość współczesnej prasy od reklamodawców jest więc uzależniona. Od siebie dodam, iż widać to gołym okiem, chociażby podczas nieustannych festiwali gadających głów, deklarujących zapaść branży motoryzacyjnej, gdy tymczasem jest dokładnie odwrotnie – a kryzys dotyka jedynie sprzedawców samochodów nowych. Wygląda więc na to, że sami skazujemy się na słuchanie tego, co z rzeczywistością ma wspólnego tyle, ile jest to na rękę mecenasowi naszej gazety. Ale czy jesteśmy w stanie zapłacić kilka razy więcej za informację naprawdę niezależną? Wątpię. Jak widać, dążenie do prawdy tylko z pozoru jest towarem powszechnie pożądanym...
Gdzie łajdak pokaja się szczerze,
gdzie złodziej odda swój łup,
gdzie ktoś, zanim powie „Nie wierzę”,
świętemu upadnie do stóp.
Gdzie krzywdy nie będą pomszczone,
lecz wynagrodzone do cna,
gdzie dziecko bezpiecznie zrodzone
siądzie obok jagnięcia i lwa...
I takich właśnie świąt, z pogranicza Kaczmarskiego i proroka Izajasza, nam wszystkim życzę. Z dala od pajacowych reklam Coca-coli, z radością w sercu i z błogosławieństwem Nowonarodzonego. Do Siego Roku!