„Schyłek dnia” – reż. László Nemes – recenzja i ocena filmu
Budapeszt, 1910 rok. Irisz Leiter, młoda, ambitna kobieta, powraca do domu swego dzieciństwa, który opuściła przed laty wskutek tragicznych wydarzeń związanych ze śmiercią rodziców. Próbuje zatrudnić się w prowadzonej przez nich niegdyś firmie odzieżowej. Nie spodziewa się, że swoją obecnością otworzy puszkę Pandory i odkryje mroczne tajemnice, o których istnieniu nie była świadoma. Te doświadczenia nie tylko pozwolą jej poznać swoje korzenie, lecz także odnaleźć prawdziwą tożsamość.
László Nemes zabiera widzów w podróż po bliskim upadku świecie, w którym nic nie jest czarno-białe i jasne, a zbliżająca się nieubłaganie apokalipsa odsłania najmroczniejsze zakamarki ludzkiej natury. W filmie czuje się powiew rewolucji, lecz także równoczesny lęk przed nadchodzącymi zmianami.
To także podróż po wnętrzu bohaterki, jej dojrzewaniu i odkrywaniu swojego prawdziwego ja. Irisz, podobnie jak widz, jest wrzucona do labiryntu, w którym nie może się odnaleźć. Staje się przewodnikiem po pełnej tajemnic i niedopowiedzeń rzeczywistości, jednak sama porusza się po niej po omacku. Ta wędrówka nie tylko pozwoli jej jednak na poznanie swojej przeszłości, lecz także umożliwi odkrycie samej siebie. Z osoby widzącej świat w czarno-białych barwach i wierzącej w ustalony porządek przekształci się w dojrzałą, świadomą swoich praw i wartości kobietę. Kobietę, która będzie ucieleśnieniem zmian, iskrą rozpalającą rewolucję, a także symbolem emancypacji swoich rówieśniczek, niebojących się w niedalekiej przyszłości zawalczyć o wyższą pozycję.
Podobnie jak w „Synu Szawła”, rzeczywistość przedstawioną w filmie widzimy oczyma głównej postaci. Niemal przez cały czas podążamy za Irisz, widzimy świat zza jej pleców. Bohaterka oprowadza nas po mrocznym i tajemniczym Budapeszcie – dzięki niej zobaczymy zakamarki arystokratycznych domów, lecz także wejdziemy w sam środek rewolty. Nie doświadczymy jednak niczego poza tym, co ona jest w stanie zobaczyć, nie dowiemy się także niczego więcej, niż ona może pojąć.
Perspektywa bohaterki ogranicza nasze poznanie świata przedstawionego – narrator nie jest tu wszechwiedzący, a zatem i widz nie dowie się wszystkiego, co chciałby odkryć. Patrzymy na świat nie tylko przez pryzmat wzroku jednej osoby, lecz na dodatek młodej, niedoświadczonej kobiety, której miejsce jest ściśle określone w świecie Budapesztu z początku XX wieku. Razem z Irisz rozwiązujemy kolejne zagadki, łączymy elementy układanki, próbujemy rozwikłać tajemnicę jej rodziny i środowiska. Jej odwaga i ciekawość otwiera nam kolejne drzwi, lecz im bliżej celu jesteśmy, tym bardziej wątpimy w możliwość poznania pełni prawdy.
Twórcom udało się odzwierciedlić rzeczywisty, a zatem ograniczony sposób postrzegania świata dzięki długim, przeciągłym zbliżeniom, minimalnej liczbie cięć, a także kadrom podążającym za bohaterką lub niewychodzącym poza zasięg jej wzroku. Stworzyli tym samym bardzo intymny, a zarazem mroczny klimat filmu, który trzyma widza w napięciu i pozwala na skupienie się na emocjach postaci. Ta charakterystyczna dla László Nemesa forma wyróżnia się i stanowi powiew świeżości na tle innych produkcji filmowych.
Rzeczywistość, którą odkrywa Irisz, równocześnie ją fascynuje, jak i odrzuca. Mimo chęci odcięcia się od nowego świata, ten nieustannie do niej powraca i ją przyciąga. Po czasie odkrywa, że jej postrzeganie rzeczywistości mogło nie być dotąd prawdziwe – zło czai się bowiem tam, gdzie wcale by tego nie oczekiwała. Ludzie, którzy kierują się szlachetnymi pobudkami, nie stosują równie szlachetnych metod walki, z kolei ci, którzy cieszą się powszechnym szacunkiem, wcale na ów szacunek nie zasługują. Atmosfera panująca na chwilę przed końcem starego świata popycha postaci do sytuacji krańcowych, obnaża ich z wszelkich zahamowań. Być może reżyser chciał ukazać tu pierwotne instynkty, ciemną naturę człowieka, które są hamowane przez kulturę, jednak w momentach granicznych wychodzą na jaw w swej najgorszej postaci. Właśnie taką cezurą był początek XX wieku.
W filmie zobrazowano walkę pokoleń, klas, a nawet światów – tego, którego koniec nieuchronnie się zbliżał, oraz jego następcy, który niósł ze sobą wielkie nadzieje, jednak jak się okazało, brutalnością przyćmił wcześniejsze doświadczenia historyczne. Nemes pokazuje, jak doprowadzono do wieku wojen, Holocaustu, ludobójstw na nieznaną dotąd skalę, zastanawia się również nad tym, co doprowadziło do apokalipsy. Jak podkreślał w wielu wywiadach, chciał skłonić widzów także do refleksji nad naszą obecną rzeczywistością.
Reżyser próbuje zobrazować z jednej strony nudę i zgniłą dekadencję wyższych sfer, a z drugiej uciśnienie, a zarazem brutalność i nieobliczalność biedniejszych warstw. Nemes pokazuje schyłek dawnego porządku, który nastąpił w ciągu jednego pokolenia, wskazuje też na błyskawicznie zachodzące zmiany w ludzkiej mentalności, prowadzące do nierozwiązywalnych konfliktów. W wielu rozmowach reżyser przyznawał się do inspiracji „Marszem Radetzky’ego” Josepha Rotha, prozą Franza Kafki i twórczością Arthura Schnitzlera. Podobnie jak u Rotha, w „Schyłku dnia” znajdziemy opowieść o przemijaniu wartości, za które kiedyś warto było umrzeć, dziś zaś stają się one jedynie wspomnieniami dawnej świetności. U Nemesa idziemy jednak dalej – nie chodzi już tylko o nieodnalezienie się w świecie, w którym rządzą nieistotne lub niezrozumiałe dla wielu reguły gry, lecz o obopólną nienawiść i niemożność odnalezienia międzypokoleniowego porozumienia. To, czym parali się rodzice, napawa odrazą ich dzieci, co tworzy coraz większą przepaść między nimi. Czy kolejne pokolenia nie będą jednak także sądzone przez swoich potomków? Czy wybory bohaterów, kierujących się dobrymi intencjami, będą usprawiedliwione przez historię?
Film przywołał u mnie także „Święto wiosny” Modrisa Eksteinsa, które opisuje ennui, nudę i rozgoryczenie pokoleń żyjących przed Wielką Wojną. Ludzie pozbawieni bodźców i wartości, którymi kiedyś żyli i za które umierali ich przodkowie, a także przeczuwający, że zastany porządek jest im obcy, popadali w coraz większą stagnację i oczekiwali zmian, nie zważając na konsekwencje.
„Schyłek dnia” nie pozwala uniknąć również skojarzeń z twórczością Franza Kafki – widzimy tu człowieka wplątanego w niezrozumiałą dla niego, tajemniczą historię, z której sideł nie może się wydostać. Bohaterka jest także wepchnięta w system, rządzący się swoimi prawami. Nie jest w nim równoprawnym podmiotem, lecz obiektem sterowanym przez niezrozumiałe siły. Czy zdoła wydostać się z tego labiryntu? Czy może wolność w tym wypadku będzie okupiona nieodwracalnymi konsekwencjami?
Laszlo Nemes stworzył film, w którym nic nie jest jasne i oczywiste. Reżyser nie daje łatwych odpowiedzi, a widz nie staje się obiektywnym sędzią, zapoznanym z detalami zaistniałej sytuacji. Wręcz przeciwnie – zostaje wrzucony w tok akcji, która ani na chwilę nie zwalnia i nie daje mu czasu na złapanie oddechu. Odbiorca krąży w labiryncie wydarzeń, otrzymuje podważane co chwilę strzępy informacji. Nie stoi także obojętnie z boku, lecz razem z bohaterami angażuje się emocjonalnie w rozwikłanie kolejnych zagadek.
„Schyłek dnia” nie jest lekkim obrazem z wartką akcją, który zapomina się zaraz po wyjściu z seansu. To powoli rozwijające się, ale trzymające w napięciu kino, zmuszające do refleksji, a nawet pozostawiające widza w rozterce na długo po jego obejrzeniu. I właśnie ta mnogość interpretacji, którą oferuje „Schyłek dnia”, i emocje, jakie wzbudza w odbiorcy, są jego największą zaletą. Gorąco polecam.