Sanatorium Zagłada

opublikowano: 2021-08-04, 16:50
wszelkie prawa zastrzeżone
Dla Lwa Wilcka sielankowe i beztroskie życie kończy się wraz z przekroczeniem progu jego domu przez niemieckich żołnierzy. Gdy wypali mauser oficera Wehrmachtu, rozpocznie się zupełnie nowa, nieznana epoka, a dawne ideały odejdą w zapomnienie.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Maxa Czornyja „Sanatorium Zagłada”.

Czy można przewidzieć swoją śmierć? Zdarza się to czasami w bajkach, lecz pewnie nigdy w rzeczywistości. Albo tak samo rzadko, jak przewidzenie nieszczęścia, pogody lub wyniku loterii, o ile w tych przypadkach w ogóle wypada mówić o przewidzeniu. Oczywiście, można snuć pewne prognozy, ale te stanowią jedynie wypadkową zebranej wiedzy i pobożnych życzeń. W końcu nawet w najbardziej uporządkowanym świecie notorycznie zdarzają się niespodzianki. Tak było też i w tym przypadku. Któż zaś nie lubi niespodzianek? Zapewniam was, że są i tacy.

Najbardziej niezwykły dzień w życiu Lwa Wilcka rozpoczął się jak wszystkie inne, odkąd pamiętał. A pewnie i te wcześniejsze. Tak wczesne, że ginęły w otchłani legend, baśni oraz nieskończonych wewnętrznych dysput o tym, kim się było przed własnym przyjściem na świat. Ale na filozoficzne tematy jeszcze przyjdzie czas. Aby nie wydały się czcze i nudne, należy zakreślić pod nie właściwy grunt, wtedy rzucone ziarno rozkwitnie rozedrganiem serc oraz dusz, o ile ktokolwiek jeszcze będzie wierzył w dusze. Nie wybiegajmy więc w zbyt daleką przeszłość.

(fot. Tama66; pixabay.com)

Po pierwsze nasz bohater otworzył oczy. Jak zwykle nie pozwalając sobie na próżne lenistwo, natychmiast po przebudzeniu usiadł na łóżku. Postawił stopy dokładnie obok siebie, przez chwilę delektując się miękkością dywanu wykonanego z najlepszego kaszmirskiego jedwabiu. Był to jeden z jego żelaznych rytuałów. W swoim życiu Lew miał ich wiele, lecz bardzo ważna dla tej historii jest chronologia, wobec czego, na ile to tylko będzie możliwe, postaramy się jej trzymać.

Mężczyzna podniósł się z łóżka dokładnie w momencie, gdy płomień ogarka niebezpiecznie zatańczył. To właśnie pojedyncza woskowa świeca wetknięta do srebrnego, barokowego kandelabra przez cały czas oświetlała pokój. Trudno byłoby teraz ocenić jego wielkość, gdyż wątłe światło sprawiało, że skraje pomieszczenia ginęły w cieniu. Chybotliwa jasność padała jedynie na metalowe, żołnierskie łóżko, na hebanowy stolik karciany oraz na komodę krytą mahoniem tak dobieranym, że w blasku świecy drewno dosłownie płonęło czerwonym żarem afrykańskich bezdroży. Żarem wieczornego słońca padającego na stoki Kilimandżaro – co przecież od stuleci opisywano w wielu książkach podróżniczych.

Wilcek sięgnął pod łóżko i mechanicznym ruchem wyciągnął kolejną świecę. Odpalił ją od dogasającego ogarka, po czym zamienił z nim miejscami. Fiat lux ! Po pomieszczeniu rozlała się fala jasności, która obmyła skryte dotąd w mroku dwa biedermeierowskie krzesła oraz witrynę pełną kolorowych szkieł i porcelany. Obok witryny na giętej konsolce wykonanej z brzozy złocistej stało okrągłe lustro. Na blacie prężył się zegar wsparty na dwóch kolumnach, pomiędzy którymi łyskało mosiężne wahadło w kształcie głowy Meduzy. I to byłoby wszystko. Przynajmniej wszystko, co, mówiąc kpiarsko, rzucało się w oczy na pierwszy rzut oka.

reklama

Dochodziła piąta trzydzieści jeden rano. Warto odnotować, że Lew Wilcek dzień w dzień wstawał z łóżka dokładnie o tej porze. Nie wiedział, czy lubi regularność, jednak z pewnością do regularności go wychowano. Ordnung muss sein, i tak dalej… Nigdy nie pomyślał, by cokolwiek w swym życiu zakwestionować. Bo i po co? Gentleman winien traktować los z wyrozumiałością, a wtedy i los wyrozumiałością będzie mu odpłacał. Głęboko wierzył w ten wyświechtany frazes wyczytany w jakiejś książce. (Och, jakże miał się na nim zawieść…)

Tymczasem wstał bez rozpatrywania, czy dłuższe wylegiwanie się w łóżku byłoby miłe, czy nie. Wstał, bo nadeszła pora wstawania i kropka. Jednocześnie ledwie zauważalnie się uśmiechnął. Właściwie drgnęły jedynie kąciki jego mięsistych ust, lecz każdy, kto go znał (a takich osób w tamtym czasie nie było zbyt wiele), wiedziałby, że oto na jego twarzy zagościł prawdziwy uśmiech. W końcu nowy dzień należało witać radośnie. Pewnego ranka nie będzie już takiej szansy, a potem nie będzie już jej na zawsze. Była to jedna z myśli, które natrętnie dręczyły go po przebudzeniu się zaszczepione nie przez książkę, a przez jakąś kasandryczną modlitwę odmawianą w niezbyt zamierzchłych czasach. Ale dość tych ponuractw.

Lew Wilcek strzepnął pościel i rozłożył na niej grubą kapę wyszywaną w geometryczne huculskie wzory. Był eleganckim, drobnym trzydziestotrzylatkiem o pociągłej twarzy i nieco zapadniętych, lecz bystrych oczach. Charakterystycznego rysu dodawały mu krótkie, lekko zadarte wąsy, które co rusz odruchowo podkręcał. O tej porannej porze jego policzki porastał szorstki, ciemny zarost. Za dwie minuty powinien rozpocząć golenie, kwadrans później przebrać się, by dokładnie o piątej pięćdziesiąt pięć sięgnąć po talerz ze śniadaniem podany przez otwór w drzwiach. Jednak tego dnia wszystko miało potoczyć się całkowicie inaczej.

W momencie, gdy Lew ściągnął poły bonżurki i skierował się do łazienki, szczęknęła żelazna zasuwa. Choć Wilcek nie widział w tym nic dziwnego, czytelnikowi należy się wyjaśnienie, że istotnie – znajdowała się ona po zewnętrznej stronie drzwi do jego pokoju. To jedna z tajemnic, które wkrótce zostaną wyjaśnione.

reklama

Zaskoczony tym nagłym wtargnięciem Lew się odwrócił i zmrużył oczy. Jego mięśnie nie napięły się ani mężczyzna nie przyjął pozycji obronnej. To nie leżało w jego naturze. Nigdy nie zaznał podobnego gwałtu, więc był na niego całkowicie nieprzygotowany. Nie poprawił nawet bonżurki, której poły ponownie rozchyliły się, odsłaniając jego owłosioną klatkę piersiową.

Drzwi z impetem rąbnęły o ścianę, sprawiając mu niemal fizyczny ból. Nie lubił hałasu i w ogóle był wyjątkowo wrażliwy na dźwięki. Wychwytywał najdrobniejsze potknięcie pianisty w sonacie waldsteinowskiej, co zdaniem niektórych wskazuje na słuch niemal absolutny, ale w tamtym momencie nie miało najmniejszego znaczenia. Lew skrzywił się na sam łomot. Po nim natomiast nastąpiła cała feeria kakofonicznych odgłosów. Krzyki i przekleństwa przeplatały się z tupotem bosych stóp, dudnieniem ciężkich butów oraz dziwnym chrobotem. Ułamek sekundy później do pokoju wpadł ojciec Lwa. Wysoki, giętki mężczyzna o skroniach przyprószonych siwizną i gładko ogolonej twarzy angielskiego arystokraty. W jego oczach skrzyła się rozpacz, usta łapczywie chwytały powietrze, a na czole widniała plama rozmazanej krwi. To właśnie on był boso, co wprawiło Lwa w osłupienie, bo nigdy wcześniej nie widział stóp swojego rodziciela. Mimo zaciekawienia nie zdążył się jednak im przyjrzeć. Zaraz za ojcem do pokoju wpadło trzech żołnierzy w mundurach, które nie figurowały na żadnych rycinach studiowanych przez Lwa, a przecież było ich naprawdę sporo. Swego czasu namiętnie je kolekcjonował.

Oficerowie Wehrmachtu (CC BY-SA 4.0)

Ojciec zatrzymał się obok stolika karcianego i jakby tknięty zaskoczeniem syna, natychmiast się opanował. Wyprostował się, po czym z godnością splótł dłonie na piersi. Był ubrany w bawełniane spodnie w kolorze miodu lipowego oraz śnieżnobiałą koszulę. Pod jego brodą wisiał rozpięty halsztuk, który upstrzyły kropelki krwi.

– Dość – sapnął. – On jest niczemu niewinny.

Lwa zaskoczyło, że jego ojciec odezwał się po niemiecku. Czasem rozmawiali w tym języku, ale jedynie dla ćwiczenia lub na tematy, do których lepiej pasował – historii, sztuki, obyczajów wojennych. Jak dotąd nie miał przyjemności zetknąć się z kimś, dla kogo owa szwargocząca mowa była mową ojczystą. A właśnie tak musiało być w przypadku wspomnianych trzech żołnierzy w stalowoszarych mundurach.

Dostrzegłszy, że z pomieszczenia nie ma innej drogi ucieczki, żołdacy wyraźnie się uspokoili. Dwóch młodszych, być może nawet młodszych od Lwa, mierzyło do jego ojca z karabinów. Trzeci, oficer, o wychudzonej, surowej twarzy jezuity, zatrzymał się nieco z tyłu. W jednej dłoni ściskał opuszczony pistolet, a w drugiej skórzaną rękawiczkę. To właśnie on odezwał się szorstkim, drwiącym głosem:

reklama

– Jego wina to już nie moja sprawa. Dzięki Bogu. – Możecie pozwolić nam odejść. – Ojciec Lwa poruszył się, stając między synem i żołnierzami. – To zależy tylko od pana, Herr Leutnant, ale przecież mogliście zastać dom pusty. Prawda? Pan mnie zna i wie, jakim jestem człowiekiem. Całe nieporozumienie wynikło z głupiego żartu, który niestety nie został odebrany jako żart, a jako obraza. Wie pan o tym.

Herr Leutnant powoli wyszedł zza pleców żołnierzy i stanął naprzeciw starego Wilcka. Zmierzył go chmurnym spojrzeniem szarych oczu, po czym z za dumą pokiwał głową. W świetle świecy jego twarz nabrała odcienia starego, pożółkłego pergaminu. Oficer wyglądał na znużonego i niewyspanego.

– Chciałby pan, żebym skłamał? Właśnie pan tego chce?

– Broń Boże, nie mówię o kłamstwie. Wystarczy niedopowiedzenie, bo przecież naturalną implikacją niedopowiedzenia wcale nie jest fałsz, rozmawialiśmy o tym wielokrotnie, wie pan, co mam na myśli. W dzisiejszych czasach właśnie tak musimy sobie radzić, jeśli tylko…

– Nie. Wcale nie. Nie możemy dopasowywać perspektywy postrzegania do czasów. Jest pan zwykłym tchórzem, ale mogłem się tego spodziewać. Szczerze powiedziawszy, taki mi się pan zawsze wydawał, choć nie sądziłem, że zastanę pana bez wyglancowanych butów.

Lew zrobił krok w stronę biurka. Niewiele rozumiał z tej wymiany zdań, lecz głęboko dotknęło go, że ktoś śmiał nazwać jego ojca tchórzem. Jeszcze bardziej zdziwił się, widząc, że ojciec zareagował na to, kręcąc głową. Do tego nieco się przygarbił, co mu się nigdy nie zdarzało. Seria zaskoczeń trwała w najlepsze, gdy oficer z pogardą splunął na podłogę. I tę obelgę ojciec zniósł bez mrugnięcia okiem.

– Proszę… – rzekł łamiącym się głosem. – Herr Leutnant…

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Maxa Czornyja „Sanatorium Zagłada” bezpośrednio pod tym linkiem!

Max Czornyj
„Sanatorium Zagłada”
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
512
Premiera:
28.07.2021
ISBN:
978-83-8195-573-7
EAN:
9788381955737

Ten tekst jest fragmentem książki Maxa Czornyja „Sanatorium Zagłada”.

Tego było za wiele. Lew błyskawicznie dopadł do biurka i chwycił krótką szpadę wsuniętą w uchwyt ukryty pod blatem. Wymierzył nią prosto w oficera, przybierając szermierczą pozycję quarto – nogi szeroko rozstawione, lewa ręka nad głową, a prawa wyciągnięta wraz z bronią. Swoim zachowaniem natychmiast przykuł uwagę żołnierzy. Wszyscy przez moment przyglądali mu się z konfuzją, aż wreszcie oficer wybuchnął śmiechem. Po chwili dołączyli do niego podkomendni. Śmiech zmieszał się z niemal końskim rżeniem, parskaniem oraz chichotem, chichotał rzecz jasna najmłodszy z żołnierzy.

reklama

– A więc pański ojciec mówił prawdę. – Leutnant nagle spoważniał. Przez jego twarz przemknął grymas bólu. – Przynajmniej wtedy.

Lew hardo spojrzał mu prosto w oczy.

– Nazwał go pan kłamcą. Może za to żądać od pana satysfakcji.

Dwóch żołnierzy ponownie zarechotało, lecz oficer jeszcze pilniej wpatrywał się w Wilcka.

(fot. Tama66; pixabay.com)

– Pan to opuści – odezwał się, wskazując na szpadę. – Żaden z nas nie chce dodatkowych problemów, a pan ma zostać dostarczony żywy. Tą zabawką można zrobić sobie krzywdę.

– Ale mój ojciec…

– Pański ojciec zapewne nie czuje się obrażony. Prowadziliśmy zbyt wiele rozmów na rozmaite tematy, abym mógł się mylić w osądzie. Znieważyłoby go całe mnóstwo rzeczy, lecz przecież teraz wszystko podlega osobnej perspektywie. Perspektywie czasów, ludzi albo po prostu siły. – Leutnant nie krył sarkazmu, jednak jego twarz pozostawała śmiertelnie poważna. Wciąż patrzył na Lwa. – Prawda, panie Wilcek? Nie mylę się? To filozoficzne smęcenie…

– Ja… Absolutnie…

– Dokładnie tak myślałem. Słowa, słowa, słowa…

Oficer nagle uniósł dłoń i bez mrugnięcia oddał dwa strzały. Przeraźliwy huk poniósł się pustym echem po pomieszczeniu oraz przyległym korytarzu. Lew pochylił głowę, lecz nie odskoczył. Stał z lekko otwartymi ustami, nierozumnie wpatrując się w ojca chwytającego się za pierś, potem w Leutnanta, a potem znów w ojca, teraz już bezwładnie leżącego na podłodze, z szeroko otwartymi oczami oraz martwym spojrzeniem. Wokół niego gwałtownie rosła plama krwi. Nagle bosa stopa drgnęła spazmatycznie, pięta głucho uderzyła o podłogę, po czym zapadła całkowita cisza. Całkowite cisze zawsze skazane są na zagładę.

Lew po raz pierwszy w życiu stracił nad sobą panowanie. Choć być może w owej utracie panowania przejawiało się właśnie całe jego jestestwo – wszelkie tak skrzętnie i wielokrotnie analizowane koncepcje, przekonania oraz ideały. Dziko wrzeszcząc, rzucił się ze szpadą na Leutnanta. Wykonał dwa pchnięcia, z których pierwsze rozcięło mundur oficera i lekko otarło delikatną aryjską skórę, lecz drugie było już całkiem chybione. Leutnant odskoczył, mimo to nie wystrzelił. Gwałtowność ataku Lwa wyraźnie go zaskoczyła i z przestrachem zerknął na zranienie. Wydawał się zdumiony, że uraz jest tylko tak powierzchowny. Skinął głową, nakazując żołnierzom, by zajęli się Wilckiem, jednak gdy młodszy po raz kolejny nerwowo przeładował zamek mausera kar98 model kurz, z irytacją machnął ręką.

– Pojmać, nie strzelać.

reklama

Przez te kilka sekund po nieudanym ataku Lew zamarł w bezruchu. Ciężko dyszał. Stał ze szpadą w wyciągniętej dłoni, lecz z drugą ręką już opuszczoną w wyrazie bezradności i jakimś potwornym tikiem raz po raz wykrzywiającym mu twarz. W jego oczach zastygło bezgraniczne zdziwienie. Wzrok, choć skierowany na leżącego tuż obok ojca, był całkowicie pusty. Przypominał wzrok posągów wykutych w marmurze lub uformowanych w glinie. Nabrał ostrości dopiero, gdy starszy żołnierz chwycił go pod ramię i wytrącił szpadę.

Lew jak rażony apopleksją upadł na kolana. Przeniósł wzrok na Leutnanta i cały zadrżał. Potworny tik ponownie wykrzywił mu twarz.

– Zastrzelcie – wyszeptał. – Proszę, zastrzelcie…

– Na to być może jeszcze przyjdzie czas. Teraz niech pan wstanie, panie Wilcek, i przestanie być dzieckiem.

Oficerowie Wehrmachtu

– Zastrzelcie. Jeśli miły wam mój honor, zróbcie to, dobrzy ludzie, zróbcie to tu i teraz.

– Dobrzy ludzie… Nazywa pan nas dobrymi ludźmi? Właśnie nas?

– Wszyscy ludzie są dobrzy. – Lew bez strachu zerknął na Leutnanta. W jego spojrzeniu krył się ogrom tak intensywnych emocji, że oficer po raz pierwszy odwrócił wzrok. – To musi być tylko jakieś nieporozumienie. Okropne nieporozumienie, skoro mój ojciec nie czuł urazy. Mój Boże… Ojcze… Ty im wybaczyłeś, prawda?

Gefreiter Wehrmachtu łypnął na dowódcę.

– To kompletny wariat – zawyrokował, ale gdy Lew przeniósł na niego spojrzenie, natychmiast stracił rezon. – Wariat… – powtórzył już bez przekonania.

– Zabierzcie go – nakazał Leutnant. – Zabierzcie mi go z oczu! – wrzasnął tonem, w którym pojawiły się nuty strachu tak wyraźne, że aby je wychwycić, niepotrzebny był doskonały słuch Wilcka. Mimo to nikt nie zwrócił na nie uwagi. – Szybciej, szybciej! Zabierajcie go.

Najmłodszy z żołnierzy podszedł do Lwa i szarpnął go lewą dłonią za kołnierz bonżurki. Zrobił to tak mocno, że wyrwał strzęp materiału. Zmrużył oczy, jakby delikatność aksamitu nagle go zirytowała. Przełknął ślinę i oburącz chwycił mauzera.

– Jaśnie Oświecony książę pozwoli z nami. – Zarechotał, szukając spojrzeniem aprobaty wśród towarzyszy. Gdy zrozumiał, że w tym momencie jego słowa nie mogą wywołać należytego wrażenia, uniósł karabin i z całej siły uderzył kolbą w potylicę Wilcka. – Już go stąd zabieramy, Herr Leutnant.

Lew Wilcek nie przewidział końca swojego świata, podobnie jak nikt nigdy nie mógł niczego przewidzieć. A był to dopiero początek całego pasma zaskoczeń.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Maxa Czornyja „Sanatorium Zagłada” bezpośrednio pod tym linkiem!

Max Czornyj
„Sanatorium Zagłada”
cena:
44,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
512
Premiera:
28.07.2021
ISBN:
978-83-8195-573-7
EAN:
9788381955737
reklama
Komentarze
o autorze
Max Czornyj
Adwokat i autor kryminałów. Pochodzi z Lublina, gdzie cały czas mieszka. Jego rodzina ma korzenie rusińskie i niemieckie, a on sam mocno związany jest również z Włochami. Tam pracował w kancelarii adwokackiej i skutecznie zaszczepił się w tamtejszym klimacie. Pasjonuje go broń czarnoprochowa – rewolwery Colta i Remingtona. Kolekcjonuje antyki, przede wszystkim sztychy, zegary, zegarki, również zabytkowe meble.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone