S. E. Morison – „Morze Koralowe, Midway i działania okrętów podwodnych. Maj 1942 – sierpień 1942” – recenzja i ocena
Książka imponuje momentami szczegółowością. Przypisy umieszczone są dyskretnie, ale zarazem większość faktów, o których wspomina autor, znajduje potwierdzenie w konkretnych raportach, rozkazach bądź relacjach. W tym ostatnim przypadku autor często prezentuje też swoją opinię o wiarygodności poszczególnych źródeł.
Trzeba na wstępie zaznaczyć, że Samuel Morrison jest Amerykaninem, profesorem historii i oficjalnym historykiem US Navy. Wydawca lojalnie uprzedza o tym na ostatniej stronie, zamieszczając też imponującą informację, że opus magnum autora jest czternastotomowa historia amerykańskiej marynarki wojennej podczas drugiej wojny światowej. Dzięki temu ma on dostęp do wielu cennych źródeł i zeznań świadków (które – jak twierdzi wydawca – zbierał już w latach wojny), a w książce można znaleźć pokaźny zbiór dokumentów, list okrętów, zgrupowań operacyjnych etc.
Autor wiele miejsca poświęca także planom amerykańskich dowódców i poszczególnym ich mutacjom, starając się dociec przyczyn zmian i sformułować ocenę całości. Dzięki temu po lekturze, nawet jeśli momentami jest ona przesycona szczegółami, pozostaje w czytelniku spójny obraz działań wojennych, podjętych między bitwą na Morzu Koralowym a początkiem awantury o Guadalcanal.
Nie ma róży bez kolców
Książka, będąca w istocie jednym z czternastu tomów wspomnianej historii USN (o czym wydawca niestety explicite nie informuje, świadczy o tym formuła odnośników w przypisach), posiada wszelkie zalety oficjalnych opracowań, nie ustrzegła się jednak niektórych ich wad. Publikacja składa się z trzech części, poświęconych: bitwie na Morzu Koralowym w maju 1942 r. i stoczonej w jej następstwie bitwie o atol Midway; działaniom okrętów podwodnych oraz początkom walk na Salomonach (lądowanie na Guadalcanalu i Tulagi w sierpniu 1942 r.).
Opis działań zbrojnych poprzedzony jest częścią wyjaśniającą strategię obu stron, przyczyny danego starcia i plany dowódców. W pierwszej części książki, gdzie siłą atakująca jest flota pod banderą wschodzącego słońca, sytuacja jest zarysowana z obu perspektyw. Natomiast w pozostałych przypadkach Morison pisze jawnie z perspektywy sił amerykańskich. Plany japońskie są przedstawiane w formie znacznie bardziej skrótowej, a wiele wzmianek na ich temat pojawia się jako kontekst dla oceny odpowiednich działań USN. Najlepszym przykładem jest część poświęcona działaniom jednostek podwodnych. Zaczyna się od krótkiego opisu funkcjonowania amerykańskiej floty podwodnej i życia na okrętach podwodnych oraz ich porównania z szerzej znanymi U-Bootami. Napisano później także o konstrukcji japońskich okrętów, ale we właściwej części rozdziału znajdziemy informacje wyłącznie o patrolach bojowych jednostek amerykańskich. Ponadto autor wyraźnie emocjonalnie traktuje każdy sukces i porażkę floty amerykańskiej. Śmierć jednego z pilotów, którego zestrzelona maszyna wbiła się w japoński okręt, uznaje za tragedię. Ze współczuciem i patosem pisze o opuszczeniu tonącego lotniskowca USS Lexington, wyłącznie lapidarnie wzmiankując przeniesienie portretu cesarza z zatapianych lotniskowców japońskich czy posyłanie na dno załóg frachtowców.
Często pojawia się też w tekście słowo „wróg”, które jednoznacznie wskazuje nastawienie autora. Nie zarzucam mu stronniczości – pisze wszak oficjalną historię zwycięskiej marynarki swego kraju. Nie unika przy tym krytyki błędnych posunięć Amerykanów (m.in. sporo miejsca poświęca przedwczesnej ewakuacji, która doprowadziła jego zdaniem do zatonięcia uszkodzonego USS Yorktown), ale czytając tę książkę nie sposób nie dostrzec, z czyjej perspektywy prowadzona jest narracja. Wydawca zaznacza we wstępie, że książka dotyczy głównie działań amerykańskich, warto by jednak umieścić tę informację w tytule lub zaznaczyć, że książka jest częścią oficjalnej historii US Navy. Praca nie traci przez to (rzecz jasna) swych niezaprzeczalnych walorów, ale nie skusi nikogo, kto chciałby spojrzeć na te działania z perspektywy japońskiej.
Styl marynarski
Autor pisze stylem zręcznym i używa wielu fachowych określeń. Wymienia liczne nazwiska i nazwy jednostek, ale ten ogrom informacji na szczęście nie wpływa negatywnie na przyjemność lektury. Narracja często zmienia perspektywę, skacząc między koncepcjami planistów i raportami meteorologicznymi a przypadkami poszczególnych żołnierzy. Większość bitew i potyczek przedstawiono z perspektywy konkretnych ludzi, co nie ujmując walorom naukowym, uprzyjemnia lekturę i oddala groźbę nużącej wyliczanki, która jest zawsze niebezpieczna przy tego typu opracowaniach. Autor umieszcza spisy okrętów i samolotów – wraz z podziałem na grupy operacyjne – na końcu rozdziałów, co umożliwia osobom poszukującym takich informacji łatwe ich znalezienie, zaś czytelnikom nimi znużonych – ich ominięcie. Znów warto zauważyć, że te dane są znacznie precyzyjniejsze dla strony amerykańskiej.
Autor używa momentami slangu marynarskiego (np. „ryba” = torpeda, „płaściak” = lotniskowiec etc.), ale dzięki umiarowi i jasnemu wytłumaczeniu tych pojęć, styl zyskuje na atrakcyjności, zarazem nie rażąc, ani nie będąc niezrozumiałym. Niemniej pojawiają się czasem błędy frazeologiczne lub stylistyczne, choć nie mając dostępu do oryginału, trudno ocenić, czy są one winą autora, tłumacza czy redakcji. Temu pierwszemu z pewnością można przypisać poniższe stwierdzenie, choć dowcipne, niekoniecznie adekwatne w książce naukowej: Japończycy podczas wojny zrobili wiele głupich rzeczy, lecz nigdy, o ile wiemy, nie planowali czegoś tak idiotycznego jak dokonanie inwazji na Stany Zjednoczone przez Aleuty.
Tłumacza z kolei można oskarżyć o niezręczność w tym przypadku: W okręcie podwodnym wykorzystano każdy cal powierzchni zamkniętej w kadłubie twardym. W dziobowym i rufowym przedziale torpedowym załoga żyje pośród torped.
Momentami styl autora zdradza wspomniany wcześniej patos, co przy lekturze trzechsetnej strony może już razić: W taki sposób ostatnie dzieje Lady Lex [tj. USS Lexington – B.C.], spokojne opuszczenie jej przez załogę, której poświęcenie się okrętowi i dowódcy było bezprzykładne, zamieniało zwyczajną wojenną historię w wydarzenie wyjątkowe. Amerykanie wzięli ją sobie do serca i przechowują w skarbcu pamięci narodowej.
Mimo tych drobnych uwag, częstotliwość wspomnianych mankamentów nie jest męcząca i co najwyżej urozmaica lekturę.
Sprawy techniczne i podsumowanie
Książka jest solidnie oprawiona, szyta i klejona, a dzięki szaremu papierowi – dosyć lekka. Literówki zdarzają sie sporadycznie, choć nie sposób ich nie dostrzec. Praca uzupełniona została o serię fotografii, przedstawiających kilka okrętów oraz portrety głównych bohaterów. Zaopatrzono ją w kilka map, szczegółowo przedstawiających działania poszczególnych okrętów i ich manewry podczas bitew. Jest to spory plus, gdyż w książce opisywane są szczegółowe wydarzenia. Brakuje może tylko mapki pozwalającej ogarnąć całość teatru działań na Pacyfiku, a przecież nie wszystkie bazy wojskowe są łatwe do znalezienia w atlasie geograficznym. Mimo to, od strony edytorskiej książka prezentuje się dobrze i warta jest swojej ceny.
Podsumowując, dla osób zainteresowanych wojną na Pacyfiku i losami US Navy jest to pozycja zdecydowanie godna polecenia, ten profil czytelników może spokojnie dodać jedno „oczko” do oceny ogólnej. Osoby zainteresowane szerzej historią wojskowości oraz poszukujące zarówno przyjemności z lektury, jak i porządnego opracowania tematu, również nie będą rozczarowane. Niezaspokojone mogą być jedynie apetyty miłośników dziejów Cesarskiej Floty oraz osób szukających wyważonej oceny kampanii, pisanej z obu perspektyw. Cena 45 złotych nie wydaje się być wygórowana, jeśli zestawić ją z jakością wydania i treści.
Zredagował: Kamil Janicki