Rzeź na Wołyniu: udawany bunt chłopski
Zobacz też: Rzeź wołyńska – historia i pamięć o zbrodni UPA
Jedno jest pewne. Jeżeli zawodowo zajmujesz się relacjami polsko-ukraińskimi w czasach drugiej wojny światowej i zależy ci na szukaniu prawdy, ale nie masz grubej skóry, to lepiej poszukaj sobie innego zajęcia. Bo oberwie ci się od wielu osób.
Atak nadejdzie z różnych stron. - A czemu Pan nie mówi o ludobójstwie na Wołyniu, a o zbrodni? A czemu Pan pisze o ludobójstwie tylko na Wołyniu, a nie całych Kresach? Jakie 100 tysięcy ofiar na Kresach? Przecież było ich znacznie więcej! O jakim polskim odwecie na Ukraińcach Pan mówi? Przecież Polacy nie zabijali ukraińskich kobiet i dzieci, czemu Pan kłamie?
I obstrzał z większego kalibru. - Boi się Pan pisać, tak by nie urazić Ukraińców? Pan siebie nazywa naukowcem, jest Pan tchórzem! A tak właściwie...to jest Pan Polakiem?
Jeżeli jesteś już bardziej znany i masz pewien dorobek naukowy, kanonada przyjdzie i z drugiej strony Sanu. - Przecież to nie było żadne ludobójstwo, to był bunt chłopski, żakeria, obustronna wojna, czemu Pan oszukuje? Pan mówi o ludobójstwie na Wołyniu, a o tym, że Polacy mordowali Ukraińców to już Pan milczy? Akcja odwetowa polskiego podziemia nie była ludobójstwem? A o tym jak przed wojną Polacy traktowali Ukraińców, to Pan nie wie?
Tu też niekiedy wytaczane są mocniejsze działa. - Nie jest Pan żadnym naukowcem, jest Pan polskim szowinistą! Polski nacjonalista będzie nas uczył naszej historii?!
Grzegorz Motyka, historyk, członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej i autor wielu opracowań na temat polsko-ukraińskich relacji z czasów wojny, który na szczęście posiada grubą skórę, wiele takich zdań usłyszał już pod swoim adresem. Na konferencjach w Warszawie, Kijowie, Lwowie, czy Gdańsku.
W tym ostatnim mieście tydzień temu, promował swoją najnowszą książkę „Cień Kłyma Sawura”. Na organizowane przez Muzeum Drugiej Wojny Światowej spotkanie przyszło ponad sto osób.
- Jest to naukowiec, historyk, o którym mogę powiedzieć, że jest absolutnym fachowcem. Jest autorytetem w dziedzinie stosunków polsko-ukraińskich w XXI wieku, do jego książek odnoszą się wszyscy. Profesor Motyka nie wycofuje się ze swoich stwierdzeń, że to co się wtedy działo to zbrodnie, rzezie, ludobójstwo, ale zdaje sobie sprawę z tego, że dzisiaj badając te rzeczy trzeba zachować obiektywizm – przekonywał Piotr Niwiński, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, prywatnie kolega autora książki „Cień Kłyma Sawura”.
Podczas gdańskiego spotkania Motyka opowiadał o swojej nowej książce, a także o sporach historyków w Polsce i na Ukrainie oraz o budzącej do tej pory kontrowersje liczbie ofiar tamtych wydarzeń. Mówił o „ludobójczej czystce etnicznej” i polskim odwecie, którego nie można porównywać do zaplanowanej akcji nacjonalistów ukraińskich.
Naukowiec odpowiadał na pytania z sali. Tłumaczył rolę poszczególnych frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Padały nazwiska: Melnyk, Bandera, Borowiec czy Petlura. Pojawiły się dramatyczne w swej treści historie „mieszanych małżeństw”, zmuszanych przez Ukraińską Powstańczą Armię do nieludzkich wyborów. Motyka przytaczał kolejne dokumenty, opisywał poszczególne fazy „konfliktu ukraińsko-polskiego”. Spotkanie w Gdańsku trwało niespełna dwie godziny. Trzy godziny dłużej trwały dyskusje na Ukrainie, w których brał niedawno udział historyk. – To było ciężkie pięć godzin. Czasami miałem wrażenie, że dla publiczności z sali jestem pierwszym polskim historykiem, który mówi im tego typu rzeczy – uśmiechał się Motyka.
Jakie rzeczy mówił publiczności Grzegorz Motyka? Zapraszamy do lektury.
Grzegorz Motyka o książce „Cień Kłym Sawura”:
Książka dotyka dramatycznego fragmentu polskiej historii, gdzie zginęło około 100 tysięcy Polaków. Rzeź galicyjsko-wołyńska to jedna z najbardziej krwawych masakr ludności cywilnej w czasie drugiej wojny światowej. Staram się pokazać, że jeżeli odliczyć Holocaust, który był największą zbrodnią w historii, czy zagładę jeńców sowieckich (przypominam: Niemcy w 1941 i 1942 roku z premedytacją zagłodzili na śmierć blisko 3 miliony wziętych do niewoli żołnierzy sowieckich), to następne w kolejności są tak zwane małe ludobójstwa. A więc zbrodnie na ludności cywilnej: to co Ustasze zrobili z Serbami, pacyfikacje wsi białoruskich i właśnie zbrodnię galicyjsko-wołyńską.
To nie jest książka o samych faktach. Chciałem pokazać, jak całą sprawę opisują polscy i ukraińscy historycy, jak wyglądają obecne spory. Chciałem pokazać różnicę w pamięci – inaczej widzą to zawodowi historycy, inaczej publicyści, inaczej literaci.
O konflikcie między polsko-ukraińskimi historykami na temat zbrodni galicyjsko-wołyńskiej:
Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Polska i Ukraina budziły się do niepodległego życia, bardzo często mówiło się, że Polaków i Ukraińców nic nie dzieli oprócz historii. Państwo polskie jako pierwsze uznało niepodległość Ukrainy, bardzo szybko podpisano traktat graniczny.
Dzisiaj powiedziałbym nawet dobitniej: nie dzieli nas już nawet historia, tylko jeden jej fragment. Właśnie zbrodnia galicyjsko-wołyńska. Odmienność polskiego i ukraińskiego spojrzenia na tę kwestię jest bardzo duża. Jednak niezależnie od tego jak w swoich ocenach różnią się polscy badacze, to właściwie wszyscy oni godzą się, że była to polska tragedia i zbrodnia, której w żaden sposób nie wolno usprawiedliwiać. Polscy historycy zgadzają się również, że w żadnym wypadku nie można postawić znaku równości pomiędzy działaniami odwetowymi polskiego podziemia, a zorganizowaną operacją UPA. Ta ostatnia była akcją etnicznego czyszczenia, prowadzoną na terenie kilku województw. Z kolei polski odwet miał charakter lokalny, jest to zjawisko w żaden sposób nieporównywalne.
Polecamy e-book: „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”
Jeżeli chodzi o stronę ukraińską, to są tacy profesorowie jak Ihor Iljuszyn, który ocenia zbrodnie galicyjsko-wołyńską jednoznacznie. Poza wąskimi, faktograficznymi sprawami dzieli nas jedno. Ja uważam, że przeprowadzona wtedy czystka etniczna spełnia definicję ludobójstwa. Iljuszyn sądzi zaś, że historyk nie powinien czynić tego typu odniesień. Jego zdaniem rola naukowca kończy się w momencie opisania przebiegu wydarzeń.
Ale profesor Iljuszyn stanowi wyjątek. W swej książce pokazałem dobitnie: w gruncie rzeczy ukraińska historiografia nie zajmuje się tym tematem. A jeżeli się zajmuje, to czyni to w wybitnie nieprofesjonalny sposób. W książce przytoczyłem przykład doktora Wołodymyra Wiatrowycza, którego książka ukazała się niedawno niestety i w Polsce. Mówię niestety, bo jest to pozycja wyjątkowo nieudana, absolutnie nieprofesjonalna, niemerytoryczna, niemająca żadnych cech pracy naukowej. To pamflet, esej z ideologicznym założeniem.
Kiedy czytałem książkę Wiatrowycza, który pisze o zbrodni galicyjsko-wołyńskiej, to miałem wrażenie, że autor wręcz kpi ze mnie i innych polskich historyków. Pisze on o zabitych wtedy Polakach w duchu: w sumie nie wiadomo co się z nimi stało. Przypomina to słynne powiedzenie Stalina w sprawie zaginionych, jak się później ukazało zamordowanych 20 tysięcy polskich oficerów. W rozmowie z rządem polskim dyktator miał stwierdzić: „A może uciekli do Mandżurii?”.
Niestety na Ukrainie to poglądy Wiatrowycza, a nie Iljuszyna są znacznie częściej uznawane przez opinię publiczną za naukowe.
O definiowaniu tamtych wydarzeń:
Po ukraińskiej stronie panuje głębokie przekonanie, że w roku 1943 doszło na Wołyniu do buntu społecznego, że ukraińscy chłopi chwycili za broń. Ten bunt przerodził się w wojnę pomiędzy UPA a Armią Krajową. Mówi się, że obie strony popełniały podobne zbrodnie, w związku z czym powinniśmy pokiwać głową nad polskimi i ukraińskimi ofiarami i uznać, że obie strony konfliktu były podobne do siebie.
Polacy mówią jednoznacznie: tamte wydarzenia to była rzeź, ludobójstwo. Niestety, polska strona często nie chce słyszeć, że doszło wtedy i do polskiego odwetu.
O liczbie ofiar zbrodni galicyjsko-wołyńskiej:
Jeżeli chodzi o liczby, są szacunki od 80 do 130 tysięcy. Ja proponuję liczbę około 100 tysięcy, a jednocześnie trzeba prowadzić badania dalej.
O konflikcie ukraińsko-polskim w latach 1943-47:
Dzielę ten konflikt na dwie fazy. Pierwsza z nich (1943-1945) upływa w cieniu działań banderowskich, ludobójczej czystki etnicznej. Druga faza (1945-1947) to czas komunistycznych czystek etnicznych, kiedy dynamiczną rolę pełnią polscy i sowieccy komuniści.
Akcja „Wisła” to według mnie stalinowska czystka etniczna i jednocześnie zbrodnia komunistyczna w rozumieniu ustawy o IPN.
O stosunku ludności ukraińskiej do UPA:
Rzeczywiście było tak, że UPA miała dość szerokie poparcie społeczne. Inaczej nie utrzymałaby się do lat pięćdziesiątych na terenach zachodniej Ukrainy, walcząc z komunistami.
W czasie wojny istniało poparcie dla UPA, ale nie zawsze było tak, że jej zwolennicy popierali także mordy na polskiej ludności. Ukraińcy widzieli UPA jako siłę walczącą o niepodległość, ale nierzadko dystansowali się od sposobów ich działań.
Zachowały się dramatyczne raporty OUN z niektórych napadów na polskie miejscowości w 1943 roku. Badano, jak na mord na kilkunastu Polakach reaguje ludność ukraińska. Początkowo, według raportu, ludność nie wierzy, że taką masakrę zrobili „nasi”. Potem, kiedy już zaczynają wierzyć, bo OUN się z tym specjalnie nie kryje, dzielą się na dwie grupy. Jedni mówią: „no trudno stało się”. Inni pytają: „ale jak można mordować kobiety i dzieci?”
Warto wspomnieć o liczbie 1000 Ukraińców, którzy ratowali swoich sąsiadów, Polaków. A przecież ustalono te nazwiska bez jakiś szczególnie pogłębionych badań, wydaje się więc, że takich osób wśród Ukraińców było zdecydowanie więcej.
Banderowcy zabijali też małżeństwa mieszane, gdzie jedna z osób była narodowości polskiej, a druga – ukraińskiej. Niekiedy zmuszali jednego ze współmałżonków do zabicia drugiego. Liczba takich małżeństw, gdzie współmałżonek zabił drugą osobę stanowi margines. Równie niewiele jest sytuacji, gdy ktoś mówił: nie zabiję żony/męża, zabijcie nas razem. Największa grupa to tacy, którzy wspólnie uciekają. Chcą przetrwać jako rodzina, a wiedzą, co ich czeka.
Polecamy e-book: „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”
O moralnej odpowiedzialności Stepana Bandery za antypolskie czystki:
Bandera po zamachu na Bronisława Pierackiego został skazany na karę śmierci. Zamieniono mu ją na dożywocie. Zwolniony z więzienia po uderzeniu Niemiec na Polskę, tworzy swoją frakcję OUN. W 1941 roku aresztowany. Do jesieni w 1944 roku przebywa w Sachsenhausen. Nie mógł mieć on wpływu na wydarzenia na Wołyniu, nie miał wtedy łączności ze swoimi ludźmi.
Ponosi on jednak moralną odpowiedzialność za zbrodnie galicyjsko-wołyńską. Masakry były dokonywane w jego imieniu, a on nigdy się od nich nie odciął. Co istotne, takie pierwsze plany, aby przeprowadzić antypolską czystkę przy pomocy udawanej żakierii istniały już w 1939 roku. Plan wołyński tylko w szczegółach różnił się od tego z 1939 roku.
O polskim odwecie:
Mówię o tym w Polsce i na Ukrainie, tworząc swoje prace zawsze piszę z punktu widzenia praw człowieka. Ja nie dlatego mówię, że zbrodnia galicyjsko-wołyńska była ludobójstwem, bo zginęli tam Polacy. Była ludobójstwem, bo zginęli tam ludzie. Gdyby to nie byli Polacy, a Tutsi, mówiłbym dokładnie to samo.
Tak samo staram się patrzeć na polski odwet. Jeżeli mówię, że w niektórych miejscowościach ginęli ukraińscy cywile (kobiety i dzieci), a takich miejscowości było niestety sporo, to uważam, że doszło tam do zbrodni wojennych.
Ale tak samo twardo sprzeciwiam się postawieniu znaku równości między zbrodnią galicyjsko-wołyńską, a polskim odwetem. I nie dlatego, że jestem Polakiem i chciałbym uchronić polskie podziemie przed strasznymi zarzutami. Mówię tak dlatego, że jakkolwiek nie patrzę w te dokumenty, to mi wychodzi, że to są zupełnie inne, nieporównywalne zjawiska.
We Lwowie spotkałem się z bardzo niechętną reakcją sali – i to nie wtedy gdy mówiłem, że zbrodnia galicyjsko-wołyńska była ludobójstwem. Ukraińcy oburzali się wtedy, gdy mówiłem, że polski odwet to było coś innego. Że nie można tego porównywać. Ukraińcy odbierają to często nie jako opis historyczny, a polską intrygę, która ma urazić ich godność narodową.
Twierdzę, że w działaniach odwetowych do 1945 roku zginęło około 10 tysięcy Ukraińców. Widzę, że część z Państwa nie wierzy w takie liczby, ale wynikają one z liczenia oddolnego, mozolnej pracy badawczej. Niestety, zdarzało się, że Polacy wybijali całe wioski, dość wspomnień miejscowość Sahryń, gdzie zginęło kilkaset osób.
Sam rozmawiałem z człowiekiem z tej miejscowości. Gdyby nie to, że w Kenkarcie miał literę „P”, a nie „U”, zginąłby tak jak wszyscy inni.
Ci, którzy twierdzą, że ukraińscy cywile w Sahryniu, czy innych wsiach jeżeli już ginęli z rąk polskich to albo z przypadku, albo dlatego, że współpracowali z UPA, mówią nieprawdę.
Zachowały się raporty AK z pacyfikacji takich wiosek. W jednym z takich dokumentów można przeczytać, że zabito 23 osoby, w tym 5 Polaków. Ci ostatni zginęli, bo podawali się za Ukraińców – myśleli, że mają do czynienia z wojskiem UPA. I akowcy rozstrzeliwali ich jak leci.
Są polscy historycy, którzy tego nie dostrzegają. Są jednak i tacy, którzy głośno o tym mówią. Ale problem w tym, że nierzetelni ukraińscy historycy biorą takie przykłady polskiego odwetu i mówią, że to było to samo, co zbrodnia UPA. Nam w Polsce trudno jest prowadzić takie dyskusje: jak powiedzieć prawdę o tym odwecie, ale jednocześnie nie pozwolić, aby przez to wygrała nieprawda?
O frakcjach OUN-owskich:
W czasie wojny były dwie takie frakcje, po wojnie powstała trzecia. W 1940 roku organizacja ukraińskich nacjonalistów dzieli się na dwie frakcje. Ich nazwy pochodzą od przywódców obu organizacji. Są to więc „melnykowcy” (OUN-M) i „banderowcy” (OUN-B). Z Melnykiem poszli „starzy”, czyli dawni oficerowie armii austro-węgierskiej, członkowie Ukraińskiej Armii Galicyjskiej. Z Banderą poszli „młodzi”, którzy nie mogli walczyć w czasie wcześniejszej wojny, bo mieli wtedy po 10-12 lat.
Mimo że obie frakcje walczyły o stworzenie niepodległej Ukrainy o pewnym nacjonalistycznym modelu ustrojowym, ci młodzi byli bardziej radykalni. Melnykowcy bardziej liczyli się z realnym rachunkiem sił, Banderowcy byli zdecydowani działać bez względu na koszty. Przystępowali do otwartych działań partyzanckich, chętniej sięgali po przemoc wobec cywili.
Polecamy e-book: „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”
Po wojnie wykształciła się trzecia frakcja: OUN za Granicą. Skąd się wzięli? Otóż na emigracji frakcja OUN-B zaczęła odtwarzać swoje struktury. Doszło do sporu między tymi, którzy w czasie wojny siedzieli w obozach koncentracyjnych w Niemczech, a tymi którzy walczyli w UPA.
Aby zrozumieć ten konflikt, trzeba cofnąć się do 1943 roku. To może dziś brzmieć dziwnie, ale w tym samym czasie, kiedy OUN-B przystępował do antypolskich czystek, część jego struktur postanowiła stanąć na platformie... demokratycznej. Zdawano już sobie sprawę, że Niemcy przegrają wojnę i dobry czas dla nacjonalizmów się kończy. Na zewnątrz należało się więc przedstawiać jako zwolennicy demokracji - miało to być takie propagandowe zagranie. W ramach upływu czasu w środowisku banderowskim zaczęto coraz bardziej przychylać się do właśnie, takiego demokratycznego kierunku. Po wojnie doszło do sporu. Pod koniec lat 40-tych OUN za Granicą współpracował z Amerykanami, reszta, ci którzy pozostali z Banderą – z Anglikami.
O Tarasie Borowcu, „Tarasie Bulbie”:
„Taras Bulba” nie był członkiem OUN. On walczył o zupełnie inną Ukrainę. Walczył o Ukraińską Republikę Ludową, w której są równe prawa dla wszystkich. Tworząc formację UPA, nawiązywał do tradycji „petlurowskich”. A więc do walki Petlury z władzą sowiecką w latach dwudziestych. Co ciekawe, w tamtych walkach z bolszewikami Ukraińców wspierał polski wywiad.
Taras Borowiec tworząc w 1942 roku swoją partyzantkę wprost nawiązywał do tradycji. Z kolei banderowcy, kiedy formowali własne oddziały partyzanckie początkowo chcieli je inaczej nazwać. Miała to być: Ukraińska Narodowa Armia Rewolucyjna. Zobaczyli jednak, że „Taras Bulba” stał się bardzo popularny. Wołyńscy kierownicy OUN uznali, że nie ma sensu tworzyć nowej jakości. I że lepiej, proszę wybaczyć taki ekonomiczny żargon, „przejąć markę, która już zafunkcjonowała na rynku”.
Banderowcy próbowali nakłonić „Tarasa Bulbę”, by się do nich przyłączył. Odmówił. Twierdził, że UPA w rozumieniu narodowców to armia partyjna, nie państwowa. On się na to nie godził. Banderowcy siłą wcieli jego oddziały przy pierwszej nadającej się ku temu okazji. Zamordowali mu żonę. Warto też dodać, że Taras Borowiec potępił antypolskie czystki.
O znaczeniu obchodów 70-lecia zbrodni wołyńskiej:
Kiedy pisałem książkę „Cień Kłyma Sawura” byłem nastawiony pesymistycznie do zbliżających się wówczas obchodów siedemdziesięciolecia tamtych wydarzeń. Obawiałem się, że może to być moment rozejścia się obydwu opinii publicznych. Na szczęście tak się nie stało.
Oczywiście środowiska narodowe na Ukrainie stoją twardo na swoim stanowisku. Ale dość jednoznaczna opinia po polskiej stronie, mówiąca, że doszło wtedy do ludobójstwa i że nie może być zgody na postawienie równości między zbrodnią galicyjsko-wołyńską a polską akcją odwetową, daje wielu Ukraińcom do myślenia. Na Ukrainie zaczyna dojrzewać przekonanie, że faktycznie jest jakiś problem i że jego zepchnięcie na margines się nie powiedzie.
Myślę, że bardzo ważnym wydarzeniem była wspólna deklaracja, którą wydali biskupi greko- i rzymskokatoliccy. W tej formule każdy z kościołów przeprasza za to, co wówczas złego zrobił. Ja wiem, że wiele osób chciałoby, aby było tam powiedziane parę słów więcej. Ale jest tam jednoznaczne powiedziane, że zbrodnie były „po naszej” stronie i że tych zbrodni nie można w żaden sposób usprawiedliwiać.
Zobacz też: Rzeź wołyńska – historia i pamięć o zbrodni UPA
Zobacz też:
- Ukraińscy sprawiedliwi – pomoc w obliczu rzezi wołyńskiej
- Zanim zapłonął Wołyń – rzeź Humania 1768
- Rzeź na Wołyniu: Historia zależy od... narratora?
- Zamieszanie wokół Wołynia
- Rzeź na Wołyniu: Śmierć od kuli była najlżejsza
- Grzegorz Motyka - Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”
Redakcja: Michał Przeperski