Rzekomy ahistoryzm - polskiej lewicy grzech główny
Właściwie nie wiadomo, z czego to się bierze. Bo absurd sytuacji jest tak duży, że wypada zastanawiać się, czy chodzi tu o ignorancję, czy o złą wolę. Nie ulega jednak wątpliwości, że ze stosunek polskiej lewicy do historii narodowej cechują silne sprzeczności. Przynoszą one straty zarówno naszej pamięci historycznej, jak i życiu publicznemu, a największe – samej lewicy.
Historia zanegowana
O ile przed 100 laty lewicowe spojrzenie na historię Polski oznaczało przede wszystkim skupienie się na historii społecznej Polek i Polaków, z zaakcentowaniem nieszczęść, które wynikały z absurdalnie przedłużonego okresu funkcjonowania feudalizmu, czy formułowaniem pod adresem elit zarzutu o zbyt długie powstrzymywanie koniecznych zmian, to jednak nie oznaczało ono wcale negacji wszystkiego, co miałoby wynikać z dziejów. Bohaterowie książki A. Mencwela „Etos lewicy”, którzy tworzyli nad Wisłą tę opcję intelektualną (nie polityczną!), nie tylko znali historię rodzimą, ale częstokroć sami ją badali, przyczyniając się do rozwoju polskiej nauki.
Negacja tego, co było złe w tej przeszłości, wcale nie oznaczała dla nich odwrócenia się tyłem od idei polskości – wręcz przeciwnie, miała ona służyć realnej poprawie losu i warunków bytowania narodu. Nawet internacjonaliści tacy jak działacze SDKPiL czy KPP, choć odrzucający ideę niepodległości na rzecz ułudy szczęśliwego państwa robotników i chłopów, prezentowali swoisty typ patriotyzmu. Niech za przykład posłuży tu Feliks Kon, który choć dokonał żywota w Moskwie, codziennie odwiedzał tamtejszą ambasadę polską, by choć przez chwilę poczuć się jak w kraju. Zresztą, trudno nie zauważyć, że gdy polscy komuniści zdobyli już upragnioną możliwość budowy ustroju komunistycznego w pojałtańskiej Polsce, okazało się ono – z zaczerpniętą jako oficjalną endecką wizją dziejów – być zdecydowanie bardziej polskie niż komunistyczne, a już na pewno lewicowe.
Co się zatem stało, że błędy i przewinienia polskiej historii stały się dla wielu ludzi dzisiejszej lewicy czymś tak odrażającym, że aż popychając do negacji? Co się dzieje takiego, że w najnowszym „Dzienniku Opinii” Krytyki Politycznej czytamy w felietonie Tomasza Piątka, iż:
tradycja naszego narodu, którą każą nam się zachwycać Sienkiewicz, Giertych, a teraz także i Michnik, to przede wszystkim tradycja kilku wieków potwornego niewolnictwa. Skrzetuski i Kmicic to właściciele tak zwanych chamów. Polacy są jak Amerykanie ze stanów południowych, którzy idealizują niewolniczą przeszłość. Z tą różnicą, że w Stanach potomkowie niewolników nie zachwycają się właścicielami, chroni ich przed tym kolor skóry. Polaków żaden kolor nie chroni, więc zachwycają się szlachcicem, który prawdopodobnie skatowałby ich za to, że mają chamską krew. Bo ogromna większość Polaków pochodzi od chamów, nie od panów. Kult tak zwanej polskiej tradycji to absurd, z którego Polacy powinni się wyzwolić. Powinni potępić niewolnictwo i kulturę, która na nim wyrosła, która idealizowała panów i ich wątpliwe cnoty – tak zwaną szlachecką fantazję, zamiłowanie do ekscesu, szeroki gest czyli rozrzutność – na które mogli oni sobie pozwolić tylko dzięki posiadaniu licznych niewolników. A niewolnictwo to grzech główny dawnej Polski, ale przecież nie jedyny. Do tego dochodzi anarchia, bezprawie, ciemnota, kontrreformacyjne bałwochwalstwo, pogardliwy stosunek do obcych. A później, po zasłużonych rozbiorach – tępy konserwatyzm, idealizacja przeszłości, zacofanie, bluźniercza mitologia „Chrystusa Narodów”, tendencje samobójcze wyrażające się w bezsensownych powstaniach, a zamiast dawnego pogardliwego stosunku do obcych – stosunek nienawistny, czyli regularna ksenofobia. Jak tu się nie odwrócić tyłkiem od czegoś takiego?
Postawa, którą prezentuje Piątek, odrzuca mnie z kilku powodów. Zatrważające jest, że dla czołowego (i zarazem – bardzo dobrego) felietonisty „Krytyki Politycznej” termin „polska tradycja” należy zredukować do opisu tych zjawisk z przeszłości, które należałoby raczej określić mianem „tego, co było złe w polskiej historii narodowej”. Po drugie, zestawienie tych negatywów w jedną całość, przy jednoczesnym nazwaniu ich „tak zwaną polską tradycją narodową”, zdaje się sugerować, że Polacy stanowią jakiś zwyrodniały szczep, niezdolny do tworzenia żadnego dobra, a już na pewno budowania go w oparciu o swój własny bagaż historycznych doświadczeń. Czy doprawdy tak właśnie wygląda rzeczywistość?
Co na to historia?
Wywody Tomasza Piątka nie bronią się również w sferze faktograficznej. Łatwo krytykować polski ustrój feudalny (ostatnio cały elaborat na ten temat napisał Jan Sowa, przy okazji powielając inny postpeerelowski mit o strasznie słabej władzy centralnej w I RP, będący rzekomo podstawą jej wszelkich niepowodzeń), trudniej jednak zadać sobie pytanie, czy przyjmując go Polska miała jakiś wybór? Czy mógł się tu rozwinąć ten straszny kapitalizm, który na Zachodzie zamienił chłopską pańszczyznę w „humanitarny” czynsz już na początku XVI wieku? W sytuacji gdy byliśmy odcięci zarówno od handlu lewantyńskiego, jak i dostępu do kolonii, czyli tych instrumentów ekonomicznych, które ówczesny zachodni kapitalizm stworzyły? Czy dla oparcia własnej gospodarki na handlu tanim zbożem, produkowanym za pomocą równie taniej, przymusowej siły roboczej, istniała realna alternatywa? Czyżby nie? Jak mi przykro, grunt że można sobie na tę złą Polskę ponarzekać.
Rozumna krytyka powinna raczej podkreślać, że feudalne podporządkowanie chłopów było nie tyle specyfiką polską, co ogólnoeuropejską, przyjmującą różne postaci w różnych częściach Starego Kontynentu, w zależności od ich kondycji ekonomicznej. Utyskiwanie na to, że w I Rzeczpospolitej zjawisko to przyjęło znaną nam postać, a dalej na Wschód – jeszcze ostrzejszą, podczas gdy na Zachodzie stosunkowo łagodną, jest w istocie utyskiwaniem na to, że żyjemy w takim a nie innym miejscu na mapie. To, czego powinniśmy się wstydzić, to fakt, że system ów, mimo całkowitego bankructwa tak w sferze ekonomicznej jak i społecznej, był podtrzymywany przy życiu przez polską szlachtę aż do upadku jej państwa, czemu towarzyszyło „dorabianie” sarmackiej ideologii. Nawet uwzględniając wszystkie skomplikowane okoliczności ostatnich dwóch wieków istnienia Rzeczpospolitej Obojga Narodów, jest to powód do wstydu i zadumy. Sama jednak jego istota, polegająca na wykorzystaniu raz zdobytej władzy jednych ludzi nad innymi w celu ich stałej eksploatacji, niezależnie od realnych potrzeb ekonomicznych, powinna jednak być – jak sądzę – dla ludzi lewicy ważnym argumentem, a nie powodem do odwracania się od tej trudnej historii.
„Anarchia, bezprawie, ciemnota, kontrreformacyjne bałwochwalstwo, pogardliwy stosunek do obcych” – te argumenty historyczne, bardzo często powtarzane przez lewicę, są zabawne również z tego powodu, że żywcem wyjęto je z propagandy państw zaborczych, tym właśnie usprawiedliwiających dokonaną na Polsce przemoc. W kalwińskiej Genewie, gdzie w odróżnieniu od Warszawy stos płonął codziennie, ludzie byli wszak jaśni, a stosunek do obcych przez nich prezentowany był po prostu istotą tolerancji. A już to „kontrreformacyjne bałwochwalstwo”, przejawiające się w tym, że podczas gdy na Zachodzie katolicy i reformowani wycinali się w pień, czego apogeum stanowiła wojna trzydziestoletnia, u nas szlachta różnych konfesji żyła w pokoju objęta postanowieniami konfederacji warszawskiej, toż to już w ogóle skandal i granda! Jakże oni, ci dawni Polacy, mogli być tak idiotycznie bałwochwalczy?
Kpię, trudno jednak nie kpić z tak – przepraszam za szczerość – prostackiej wizji polskiej historii, prezentowanej przez Tomasza Piątka. Potem jest jeszcze gorzej. Bo trudno mi nie zapytać się, czy tępym konserwatystą był dla felietonisty Staszic, instalujący w porozbiorowej Polsce centralnej przemysł, Andrzej Zamoyski, reformujący królewiackie rolnictwo, Edward Raczyński i Tytus Działyński, dbający o rozwój cywilizacyjny poznańskiego, czy też może konserwatyści galicyjscy – może i dość kostyczni ideologicznie – ale dający swoim rodakom tak nieistotne prawa jak własna szkoła, urzędy i samorząd? Tak, wszyscy wymienieni wyżej panowie byli konserwatystami. Czy aby na pewno jednak „tępymi”? Być może dla Tomasza Piątka każdy konserwatyzm jest tępy, jednak nawet przyjęcie tego założenia nie usprawiedliwia proponowanej przez niego oceny dziejów porozbiorowych, które – prócz konserwatyzmu – przyniosły Polsce również narodziny nowoczesnego liberalizmu, socjalizmu i nacjonalizmu. Czy idealizacją przeszłości zajmowali się wówczas historycy szkoły krakowskiej, notabene ultrakonserwatyści, których wiernym uczniem jest Pan Tomasz, czy może warszawskiej, wskazujący w polskiej historii na pomijane dotąd obszary historii społecznej i gospodarczej?
Lewicowa ignorancja
Owszem, polska historia jest też historią niewybaczalnych błędów. Ale lepiej chyba umieć szukać ich przyczyn i – co ważniejsze – dobrze lokować je w czasoprzestrzeni, a wywody na temat „kilku wieków niewolnictwa” w Polsce wskazują, że pan Tomasz ma z tym poważne problemy, niż negować wszystko, pozując na wiedzącego wszystko lepiej, oświeconego, a tak naprawdę niedouczonego mądralę. Gdybyż jednak był to problem tylko tego jednego publicysty!
Tymczasem w przypadku polskiej lewicy nieznajomość historii szkodzi niestety podwójnie. Nie dość, że oddaje to pole, z którego lewica tak wiele mogłaby czerpać (jeśli ktoś ma wątpliwości, niech przeczyta Mencwela czy „Rodowody niepokornych” Cywińskiego), prawicy prezentującej wizję „polskiej tradycji”, z którą doprawdy trudno się zgodzić; to jeszcze ośmiesza ją w kręgach osób wiedzących o tej historii cokolwiek więcej niż to, co płynęło swego czasu z propagandowych podręczników Heleny Michnik i Gryzeldy Missalowej. Bo nie ma chyba wątpliwości, że propaganda PRL oraz aktywna polityka historyczna prawicy, a być może także wstyd z powodu pojawiających się w przeszłości w obrębie polskiej lewicy tendencji antyniepodległościowych, wyrządziły tu bardzo, bardzo wiele zła.
Na końcu swego wywodu Piątek pisze do Michnika:
Najlepszą częścią polskiej tradycji są ci, którzy w przeszłości przeciwko tej tradycji występowali, tak jak pan kiedyś to robił, panie Adamie. Od nich się nie odwracamy.
Nie Panie Tomaszu, polską tradycją jest zarówno to, co uznajemy z dzisiejszego punktu widzenia za dobre, jak i to, czego powinniśmy się wstydzić. Jest nią również i tradycja polskiej lewicy. „Krytyka polityczna” zrobiła w ostatnim czasie bardzo wiele, by ją odbudować. Tym bardziej dziwi, że działalność ta – jak widać – nie przynosi oczekiwanych rezultatów nawet u źródła. Oby nie skończyło się na dalszym pomijaniu w pamięci zbiorowej tych wszystkich Polek i Polaków, którzy dla dobrobytu szerokich mas poświęcali czas, intelekt, a niekiedy nawet i życie.
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.