Rozmowy historyka ze śmiercią
Zobacz też: Wojny muzealne
Jeden z moich znajomych, kiedy jeszcze był studentem medycyny, opowiadał mi o swoich pierwszych wizytach w prosektorium. Na początku były one pełne emocji. Centralnym punktem tych opowiadań był basen wypełniony po brzegi formaliną skąd studenci za pomocą podbieraka wyciągali niezbędne organy, które służyć miały tym pouczającym ćwiczeniom. Smaczku dodawały legendy miejskie, że ciała oddawane do celów edukacyjnych należały do niemieckich zbrodniarzy wojennych. Tak oto jeszcze po śmierci nie miały zaznawać spokoju, przyczyniając się jednocześnie do rozwoju nauki.
Na początku historie te wypełnione były strachem, zniesmaczeniem i przerażeniem, jednak po pewnym czasie stawały się coraz to bardziej anegdotyczne, nonszalanckie, aż wreszcie spowszedniały zarówno jemu, jak i szerokiemu gronu słuchaczy. A jeśli wśród odbiorców pojawiał się ktoś nowy, kogo ogarnęła fascynacja poznania tych opowieści z formalinowej krypty, to w głowie mojego kolegi najpewniej rodziła się myśl, którą klasyk zawarł w krótkich – acz mocnych – słowach piosenki: „jak powstają moje teksty, gdy mnie ktoś tak spyta, zak***** z laczka i poprawię z kopyta”.
Dopytywanie „jak tam w prosektorium?” stało się już po prostu nudne. Niekiedy tylko towarzystwo poruszała groteskowa opowieść o pochłanianych kanapkach nad rozkrojonymi ciałami. Wtedy publiczność dzieliła się na pół: jednych oburzała i zniesmaczała wizja pochłaniania białego pieczywa z sałatą i rzodkiewką nad sfatygowanym trupem, innych zaś bawiła swoją przewrotnością i nutką kontrowersyjności.
Ostatnia dyskusja o nowej wystawie w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku skłoniła mnie do refleksji, że historyków od tych młodych lekarzy różni niewiele, no może oprócz jednego – nasza praca to bezustanne przebywanie w prosektorium, grzebanie podbierakiem w basenie z formaliną i wyciąganie z niego przeróżnych trupów, tymczasem studenci medycyny z czasem z tego ponurego miejsca wychodzą. My w nim tkwimy, próbując ożywić to, co umarłe.
Zbiorowo przechodzimy każdy z opisanych wcześniej etapów pobytu w tej „przechowalni zmarłych”. Najpierw jest ekscytacja połączona z odrobiną strachu, potem nonszalancja, a później kompletne zobojętnienie, a nawet znudzenie. Bezwiednie przerzucamy się setkami zamordowanych, a szacunkowe wyliczenia, w których widełki to czasem różnica kilkunastu tysięcy, nie robią na nikim wrażenia. Jak kolejny organ wyciągnięty z formaliny, nasze historyczne trupy tracą na wartości. Są po prostu kolejnym elementem opowieści, wypatroszonym ze swojego człowieczeństwa i sprowadzonym do poziomu ciekawostki.
Jest jeszcze inne zagrożenie tego całodobowego pobytu w prosektorium – fascynacja. Część historyków na tyle zakochuje się w swoich wycieczkach do otchłani Hadesu, że przez to tylko rozumie istotę mówienia o przeszłości. Śmierć zaczynają gloryfikować, stawiać na piedestale, przypisywać jej wartości ponadczasowe, uniwersalne i doskonałe. Dziejopis odziera ją zatem z okrutnego misterium końca życia, a kreuje niezwykły przedmiot pożądania. W tym stanie faktycznie można zacząć poszukiwać „pozytywnych aspektów wojny”, bo wszak śmierć sama w sobie nie jest już niczym złym. Nie ma w sobie upokarzającej nagości, lecz od stóp do głów ubrana jest w szaty z wartości i zasług.
Zarówno jedna, jak i druga postawa jest w pewien sposób zrozumiała. Historyk badający najokrutniejsze elementy działalności człowieka siłą rzeczy z czasem uodpornia się na to, co jednym ludziom inni zgotowali. Nie można opowiadać o historii jeśli działa ona na opowiadającego paraliżująco, jeśli pozostawia w nim niszczące uczucie melancholii. Dlatego historycy bywają czasem gruboskórni, bo w prosektorium inaczej się nie da.
A czy nie nadaniem sensu śmierci, chęcią wypełnienia jej treścią, chęcią wybicia poza klasyczny biologiczny fakt, nie jest opisana wyżej nekrofilia? Nie zawsze przecież wynika ona z cynizmu czy znieczulicy, ale autentycznego wołania o to, aby świat, który jest dookoła był choćby odrobinę poukładany i równo podzielony na dobrych i złych. Oczywiście jest w tym także coś ze szczeniackości, infantylnej fascynacji rycerskim etosem, który wiele o śmierci mówił, ale z czasem coraz rzadziej ją praktykował, nade wszystko stawiając wartość długiego życia na wiejskiej zagrodzie.
II wojna światowa jest dla historyków wielkim poligonem dla ich doświadczeń ze śmiercią. Ona nie jest już rycerska czy szarmancka, nie można jej więc rozpatrywać w tych kategoriach. Rewolucję przemysłową zamienia w kombinat do zabijania, w którym ludzie są tylko narzędziami i bezwładnym pyłem odpadowym. Jednocześnie jednak pozostawia w sobie przebłyski dawnych czasów, otwiera na heroizm, tworzy niezwykłą przestrzeń na próbę charakteru. Jaka jest więc śmierć? To pytanie powinno być kluczem do oceny tych czasów.
Może właśnie dlatego wystawa w Muzeum II Wojny Światowej wzrusza i powala. Nie próbuje brnąć ani w głuchą statystykę, która byłaby anegdotą o wojnie, ani nie chce widzieć wojny w kategoriach westernu, gdzie nawet śmierć jest na niby. Ona bierze śmierć w szerokim jej aspekcie, zastanawiając się nad różnym jej wymiarem, nie odzierając jednocześnie z okrutności. Na piedestał wysuwa człowieka w obliczu zagrożenia końcem i pokazuje go w pełnej skali dramatu. Nie szuka sensu śmierci, ale też nie sprowadza jej li tylko do liczb. Dobrym przykładem jest chociażby pokój pokazujący los jeńców radzieckich. Tak, w krótkim filmie są podane szokujące – idące w miliony – szacunki dotyczące zmarłych z głodu i wycieczenia, ale towarzyszy temu refleksja nad sypiącymi się konwencjami i wartościami. Nie ma prostego faktu śmierci, lecz wpisuje ją opowieść o upadku wartości konstytuujących jakąkolwiek wspólnotę ludzką.
Historycy tworzący gdańską wystawę zatrzymali się na prosektoryjnej drodze do zatracenia w nudzie lub nekrofilii. Przykucnęli nad brzegiem basenu z formaliną, podbierakiem wyciągnęli dobrze zakonserwowane ciało i zadali sobie jeszcze raz pytanie o co z tą śmiercią chodzi. Takiej postawy we współczesnych badaniach historycznych ciągle brakuje. Jeśli skazano nas na obcowanie ze śmiercią, to chciejmy ją choć trochę poznać.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Paweł Czechowski