Romuald Romański - „Wojny Kozackie” – recenzja i ocena
Dać się pobić to straszne! Swoich zaś wybić, siebie jest zniszczyć! – tak skomentował sukcesy ukrainnych rebeliantów w 1648 r. Stanisław Lubomirski. I nie można odmówić racji wojewodzie krakowskiemu. Rebelia Bohdana Chmielnickiego, która na początku zdawała się być jedynie kolejną ruchawką kozacką, przerodziła się w wielkie ludowe powstanie, które ogarnęło nie tylko Ukrainę, ale niemalże pół ówczesnej Rzeczypospolitej. Jeśli w marcu 1648 r. Chmielnicki był jedynie awanturniczym uciekinierem, to pod koniec roku awansował na bohatera „ludu ruskiego” i stał się jednym z rozgrywających toczącą się właśnie elekcję. Jak do tego doszło?
Na to pytanie stara się odpowiedzieć Romuald Romański w książce Wojny kozackie. Czytelnik głodny kolejnych nowych szczegółów sławetnego roku 1648 może się zawieść – autor nie przedstawia szczegółowej analizy przyczynowo-skutkowej, a swojego rodzaju reportaż z przebiegu pierwszej fazy największej wojny polsko-kozackiej. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać wadą książki, jednak to złe miłego początki…
Wojny kozackie nie są przeznaczone tylko dla historyka, a w szczególności nie dla znawcy epoki. Zwłaszcza ten ostatni może mieć liczne zastrzeżenia odnośnie np. braku aparatu naukowego, wykorzystania źródeł itp. Byłyby to jednak zarzuty niesprawiedliwe wobec w gruncie rzeczy popularnonaukowej pozycji, przy pisaniu której autor sięgał jak najbardziej do źródeł (choć, jak się wydaje, nie do wszystkich). Pod względem wykorzystanego materiału książka może nie spełnia stuprocentowo wymagań, jednak nie obniża to jej mimo wszystko dobrego poziomu merytorycznego.
Na pewno największym atutem Wojen kozackich jest lekkie pióro autora. Książka jest napisana nie tylko językiem przystępnym, ale przede wszystkim przepełnionym humorem. Romański w sposób monetami cyniczny czy nawet szyderczy przedstawia błędy dowództwa koronnego w kluczowych dniach 1648 r. Nie uchyla się przed obnażaniem wieloletnich rażących błędów Polaków (a zwłaszcza polskiej szlachty) wobec mężnych Zaporożców. Fani Sienkiewicza mogą się naprawdę poczuć zawiedzeni – w opisach autora szlachta nie jest rycerskim obrońcą Rzeczypospolitej, a raczej faktycznym twórcą stanu zapalnego na kresach Najjaśniejszej. Plastycznie przedstawione konflikty polskich hetmanów, łącznie z cytowanymi wypowiedziami (szczególnie rozbawiło mnie ostre stonowanie pomysłów hetmana Kalinowskiego przez Mikołaja Potockiego przy użyciu porównania do hierarchii panującej na plebaniach) pozwalają „śmiać się przez łzy” – w końcu to oddziały polskie przegrywają bitwę za bitwą.
Oczywiście autor znajduje bohatera pozytywnego. Jest nim „straszny kniaź Jarema” – Jeremi Wiśniowiecki, książę na Łubniach i Wiśniowcu. W dobie pojednania polsko-ukraińskiego otwarte głoszenie, że problem kozacki należy zlikwidować razem z Kozakami, może szokować. Polityka księcia wobec „hultajstwa”, ograniczająca się do powszechnego użycia lekko zaostrzonego pala, wydaje się być jednak zdaniem autora jedynym rozwiązaniem dla ówczesnych władz Rzeczpospolitej.
Wojny kozackie są kontynuacją wydanej w 1999 r. (a niedawno wznowionej) Kozaczyzny tego samego autora, dlatego należy wpierw sięgnąć po pierwszą lekturę, aby lepiej przyswoić sobie drugą. Należy pamiętać, że Wojny kozackie zaczynają się w tym miejscu, gdzie urwała się Kozaczyzna – na stłumieniu powstania Pawluka w 1637 r. Dla czytelnika zaczynającego dopiero swoją przygodę z powstaniem Chmielnickiego oba tytuły są dobrym wyborem – z pewnością zachęcą do dalszych poszukiwań.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Agnieszka Kowalska