Romuald Romański – „Wielkie zagadki. Największe błędy w wojnach polskich” – recenzja i ocena
Dlaczego przegrywaliśmy w XVII wieku wielkie bitwy i kampanie, wskutek których utraciliśmy mocarstwową pozycję w Europie, a w XVIII wieku niepodległość? Czy wielkie powstania narodowe były konieczne? To jedne z wielu pytań, jakie nurtowały autora książki pt. „Największe błędy w wojnach polskich”. Praca składa się z pięciu rozdziałów poświęconych bitwom stoczonym w drugiej połowie XVII wieku oraz powstaniu kościuszkowskiemu. Szkoda, że pominięto tu wiek XVIII, który jest równie istotny w omawianiu tego tematu.
Pierwsze trzy rozdziały poświęcone są powstaniom na Ukrainie. Przedstawiając przyczyny wybuchu wojny, autor akcentuje przede wszystkim konflikt o kobietę i prywatne pobudki przyszłego atamana kozackiego.
Porażki na własne życzenie...
Kampanii wiosennej poświęcony jest rozdział pierwszy, w którym autor stawia tezę, że „bitwa pod Korsuniem została przegrana niejako na własne życzenie polskiego dowództwa” (s. 7-8). Tezie tej podporządkowany jest cały dalszy wywód, w który zostały wyliczone militarne błędy, jakie popełnił dowódca wojska na Ukrainie. Autor odtwarza również przebieg bitew, zwracając uwagę na przyczyny klęsk armii polskiej, oraz wskazuje dalekosiężne konsekwencje przegranej.
W rozdziale drugim Romański poszukuje odpowiedzi na pytania, co takiego wydarzyło się w obozie polskim pod Piławcami i dlaczego kolejne starcie z buntownikami skończyło się „hańbą plugawiecką” (s. 47). Za głównego winowajcę tej przegranej uznaje Jerzego Ossolińskiego, wskazując tym samym na działania, które doprowadziły do zupełnego chaosu i braku porozumienia w tworzonej armii. Nie sądzę, by za wszystko można było obarczać tylko jedną osobę, co czyni autor, albowiem na całość porażki składa się wiele wątków.
Jak słusznie pisze Romański, z tych bolesnych lekcji nie wyciągnięto żadnych wniosków i te same niemal błędy doprowadziły do kolejnej klęski Polaków pod Zborowem, o czym traktuje rozdział trzeci omawianej pracy. W rezultacie nieprzemyślanych decyzji, w obliczu nieuchronnej klęski, strona polska musiała zgodzić się na dyktowane przez wezyra warunki ugody. Romański, kontynuując swoje wywody, przedstawia także sytuację w oblężonym obozie w Zbarażu oraz omawia przebieg wyprawy zbaraskiej. Jednakże autor, czyniąc to w dłuższej – a jednej z licznych – dygresji, sprawia, że rozdział ten jest nieco chaotyczny i niespójny kompozycyjnie, co zapewne nie spodoba się koneserom tego typu literatury. Choć może zabieg ten zgodny jest z zamysłem autora, który swą opowieść snuje w gawędziarskiej formie, to jednak w efekcie gubi on czasem główny wątek, który rozmywa się wśród wielu wtrąceń.
W rozdziale czwartym została opisana bitwa pod Warszawą stoczona w 1656 r. Autor zastanawia się, czy klęskę strony polskiej spowodowały przyczyny obiektywne, czy raczej błędy dowództwa, a jeśli tak, to jakie i czyje. Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, na początku rozdziału autor dokonuje przeglądu obu armii oraz analizuje przyczyny różnic. Następnie wylicza błędy, jakie popełniło dowództwo polskie w tej bitwie. W zakończeniu rozdziału analizuje skutki bitwy; oceny dokonuje nie z punktu widzenia konkretnych strat w armii, ale biorąc pod uwagę utracone przez Rzeczpospolitą szanse i korzyści. Czy takie zestawienie strat jest słuszne? Nie powinno się przecież stawiać materializmu ponad ludzki humanitaryzm.
Mit Kościuszki
W ostatnim rozdziale autor rozprawia się z kilkoma mitami, jakie narosły wokół powstania kościuszkowskiego i jego naczelnika. Poddaje w wątpliwość sens zbrojnego wystąpienia przeciwko Rosji, choć, jak zwykle w tej pracy, brak tu kategorycznych twierdzeń, co wynika prawdopodobnie z fragmentarycznej wiedzy historyka. Romański opiera się na tekstach źródłowych z epoki, jednakże będących de facto nieobiektywnymi, stąd gdybania autora i jego wątpliwości wydają się zrozumiałe.
W dalszej części rozdziału została przeprowadzona analiza skutków klęski dywizji Sierakowskiego, w której Romański z jednej strony sceptycznie podchodzi do sądu Mariana Kukiela, z drugiej natomiast przychyla się do tezy Wojciecha Mikuły (W. Mikuła, „Maciejowice 1794”, Warszawa 1991), że Kościuszko działał bez przygotowanego planu operacyjnego. Zarzuca mu także niedocenianie przeciwnika i niewykorzystanie nadarzających się szans na zwycięstwo: „[…] Najwyższy Naczelnik ograniczał się do biernego odpierania ataków rosyjskich” (s. 186-187). W ten sposób Romański neguje fakt, iż „Kościuszko wielkim wodzem był”. W zakończeniu pracy poddaje także w wątpliwość sens wywoływania powstania, które jego zdaniem było przedwczesne, gdyż – jak stwierdza – należało poczekać na odmianę sytuacji na arenie międzynarodowej, która, jak się później okazało, nadeszła wyjątkowo szybko.
Praca naukowa czy gawęda?
W pracy Romańskiego nader często pojawiają się gdybania i domysły; autor zdaje sobie z tego sprawę i kwituje ten zarzut, jaki de facto musi paść z ust zawodowych historyków, stwierdzeniem, że „książka ta nie jest sztywną, naukową, akademicką historią”, dlatego sądzi, iż może pozwolić sobie na „pewną swobodę” w swych rozważaniach. Ale czy autor ma rację? Niezupełnie. Przecież nawet potencjalny czytelnik mający styczność z popularną historią nie zgodzi się z poglądami autora co do słuszności oceny taktyki polskich dowódców. Na ogólny wynik bitwy, na zwycięstwo czy też klęskę, ma wpływ wiele czynników, a nie jedynie decyzje osoby dowodzącej. Zaletą książki, zwłaszcza dla laików, prócz przystępnej ceny, będzie gawędziarski i dowcipny styl autora, który ze swadą wprowadza czytelnika w burzliwy okres narodowej historii. Język, jakim się posługuje, jest prosty i zrozumiały, jednak pomimo to badaczom tego okresu może nie spodobać się nieco tendencyjne podejście do źródeł historycznych, brak odniesienia do aktualnego stanu wiedzy i badań, mała ilość nawiązań do innych pisarzy zajmujących się tym okresem oraz sam fakt zestawienia XVII wieku z powstaniem kościuszkowskim. Także negacja zasług wielkiego wodza nie przysporzy pewnie autorowi większego grona zwolenników.
W końcu Romuald Romański nie jest tak do końca świadomy, o czym pisze, choć starał się w miarę rzetelnie przedstawić realia tła historycznego tychże bitew. On tylko urabia poglądy tak, jak mu jest wygodnie. Niejeden historyk zada mu pytanie: jak można przyrównywać wiek XVII z czasami kościuszkowskimi, według jakich kryteriów i zasad? Przecież nie mają one ze sobą nic wspólnego!
Uważam, że jest wiele innych, mniej tendencyjnych pozycji popularnonaukowych na ten temat, i to z wyższej półki. Dlatego z bólem serca stwierdzam, iż publikacja Romualda Romańskiego nie należy do kanonu książek, po które powinni sięgnąć studenci z kierunku historii, politologii czy też miłośnicy dziejów Polski. Jedynie hobbyści zajmujących się historią wojen i bitew mogliby w niej znaleźć coś dla siebie.
Zredagował: Kamil Janicki
Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda