Rolą pisarza jest zaintrygować czytelnika - wywiad z Andrzejem Dudzińskim
Michał Przeperski: Proszę powiedzieć, czy Pańskim zdaniem przed Krzysztofem Kolumbem któryś z odkrywców dotarł świadomie do wybrzeży Ameryki?
Andrzej Dudziński: W 985 roku n.e. kupiec skandynawski Bjarni Herjolfsson znalazł się u brzegów Ziemi Baffina. Synowie Eryka Rudego, Leif i Thorwald dopłynęli wylądowali w Nowej Fundlandii, gdzie nawet założyli sezonową osadę Leifsbudir. Odkrytą ziemię nazwali Vinland - Krajem Wina, tubylców zaś określili mianem Skragelingów - Szpetnych. Odkrycie Ameryki przez Normanów w X i XI w. przyjmuje się już dziś za bezsporne, jakkolwiek niektóre z istniejących źródeł traktowane są przez część uczonych sceptycznie. Domniemanymi odkrywcami Ameryki do dziś pozostają John Cabot, właściwie Giovanni Gaboto, Włoch który przeszedł na służbę króla Anglii, Francuz Jean Cousin, Portugalczyk Corte Real, a wcześniej bracia Zeno z Wenecji… Te nazwiska można by mnożyć. Wśród nich jest także Jan z Kolna. We wszystkich tych przypadkach brakuje jednak stuprocentowego dowodu, że wylądowali na nowym kontynencie, co przecież nie wyklucza, że tak nie było. Nie bez kozery jednak szesnastowieczni historycy pisali o Polaku z Kolna, jako odkrywcy Ameryki, który pierwszy od czasów Wikingów dotarł do stałego lądu. W końcu w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy.
Recenzent naszego portalu przyrównał Pańską książkę do „Kodu Leonarda da Vinci” – co sądzi Pan o takim porównaniu? Czy Pańskim zdaniem jest ono uzasadnione?
Jeden z innych recenzentów umiejscowił już moją powieść w gatunku skandynawskiego kryminału, podając, że gdyby nazwisko autora nie brzmiało zbyt polsko, a główny bohater był Szwedem lub Norwegiem, „Manuskrypt Jana Żeglarza” spokojnie zmieściłby się w tym nurcie. Być może, nie do mnie należą oceny i interpretacje. Podobnie jest z innymi próbami klasyfikacji. Porównanie do książki słynnego amerykańskiego pisarza jest oczywiście bardzo miłe, ale nie jestem przekonany, czy do końca uzasadnione. Wprawdzie bohaterami mojej powieści i cyklu Dana Browna są profesorowie i obaj rozwiązują zagadki z historią w tle, to jednak na tym podobieństwa się kończą. Prób klasyfikacji mojej powieści było już więcej, ktoś nawet pokusił się o porównanie do przygód bohatera popularnej serii dla młodzieży. Cieszę się, że książka wzbudza emocje, a każdy ją sobie interpretuje w taki sposób, jaki najbardziej mu odpowiada. Dla mnie jest to sygnał, że konwencja, jaką zaproponowałem czytelnikowi, sprawdziła się.
Jan z Kolna nie jest w Polsce postacią szeroko znaną, natomiast Pan uczynił z niego jedną z głównych postaci swojej opowieści. Proszę powiedzieć, skąd ten pomysł?
Od dawna interesuję się wspólnymi dziejami Polaków i Amerykanów. Po książkach „Pierwsi Polacy w Ameryce”, „Jamestown Nowa Polska” i „Pułaski Mały Wielki Rycerz” przyszedł czas, by zająć się legendami, a właściwie hipotezami, które na obecnym etapie dostępnej wiedzy nie mają szans na naukową weryfikację. Doszedłem do wniosku, że w tym wypadku najwłaściwszą formułą popularyzacji tych wydarzeń i postaci będzie powieść. „Manuskrypt” to oczywiście fikcja, aczkolwiek osnuta na podstawie konkretnych przesłanek. Jan z Kolna spełnił już swoją rolę w kształtowaniu postaw patriotycznych w czasach zaborów za sprawą Joachima Lelewela. Myślę, że mógłby również znakomicie sprawdzić się w roli współczesnego polskiego bohatera literackiego.
W znacznej części Pańska książka poświęcona jest wydarzeniom z nowożytności. W jaki sposób poradził Pan sobie ze zbieraniem źródeł? Które z nich były dla Pana najbardziej wartościowe?
Mieszkając przez lata w Stanach Zjednoczonych, wielokrotnie odwiedzałem znane i mniej znane biblioteki, czasem korzystałem z prywatnych zbiorów dzięki uprzejmości ich właścicieli, bywałem także w czytelniach muzeów i archiwów. Gromadząc materiał do moich poprzednich książek, badałem między innymi hipotezy związane z Janem z Kolna. Jego postać przewijała się w większości opracowań związanych z pierwszymi Europejczykami w Ameryce. Z tej lektury wyłoniła się niezwykle malownicza osobowość, z ogromnym potencjałem do wykorzystania w kreowaniu bohatera literackiego. Które ze źródeł było dla mnie najbardziej wartościowe? Wszystkie te, które dosłownie cytowały pierwsze doniesienia o Janie z Kolna, z XVI i z XVII wieku.
W ostatnim czasie na polskim rynku wydawniczym pojawiły się także inne książki, które prezentują zupełnie nowe spojrzenie na fakty uznawane na ogół za dobrze znane i udokumentowane m.in. książkę o polskim pochodzeniu Krzysztofa Kolumba napisał Manuel Rosa. Czy Pańskim zdaniem tak teraz należy pisać o historii? Nieco sensacyjnie, licząc na to, że czytelnik zachęcony książką będzie poszerzał swoją wiedzę na własną rękę?
Rolą pisarza jest zaintrygować czytelnika, zaszczepić mu bakcyla, który uruchomi jego wyobraźnię w twórczy sposób. Natomiast stosowanie takich chwytów w popularyzowaniu historii, traktowanej jako dziedzina nauki może nie zawsze okazać się fortunne, choć z pewnością bywa nośne medialnie. Wśród odbiorców bywają bowiem zwolennicy „alternatywnych wersji wydarzeń”, a oni i tak najczęściej obywają się bez dodatkowych badań i pozostają przy własnej wersji wypadków, gotowi odrzucić rzetelną naukę tylko dlatego, że nie potwierdza ich własnych wyobrażeń. To bardzo delikatna materia i dlatego metodę „usensacyjniania” historii należy stosować z rozwagą. Chciałbym podkreślić, że akcja „Manuskryptu”, mimo iż opiera się wydarzeniach historycznych i dzieje się w konkretnych miejscach, a nawet ożywia postacie historyczne, jest jednak powieściową fikcją, to rozrywka w czystej postaci, bez specjalnej ambicji udowodnienia teorii naukowej.
Na koniec proszę powiedzieć: jakie są Pańskie dalsze plany? Czy możemy się spodziewać kolejnych książek osadzonych jedną nogą we współczesności, a z drugiej strony w historii?
Mogę tylko powiedzieć, że „Rękopis Jana Żeglarza” nie odkrył jeszcze przed czytelnikami wszystkich swoich tajemnic… To, czy odbiorcy będą mogli poznać pozostałe jego sekrety zależy z jednej strony od chęci samych czytelników, a z drugiej od wydawców, którzy kreują rynek książki. Gdyby udało się zyskać ich przychylność, z przyjemnością zrealizowałbym inne projekty tego typu. Pomysłów starczy na całą serię, dotyczącą nie tylko średniowiecza, ale także zagadek związanych z czasami znacznie nam bliższymi.