Robić swoje i się nie bać – wywiad z nowym naczelnym Histmag.org

opublikowano: 2014-12-04, 15:04
wolna licencja
Budujemy społeczność miłośników historii, ale nie jesteśmy jednoznacznie „tożsamościowi” - mówi Tomasz Leszkowicz, nowy redaktor naczelny Histmag.org. O muzyce, Mazurach, tym, jak widzi rolę popularyzatorów w mówieniu o przeszłości oraz tym, czy ma już dość historii, opowiada w rozmowie z Sebastianem Adamkiewiczem.
reklama

Sebastian Adamkiewicz: Tomku, niedawno widziałem mem z hasłem: pokaż mi swoją playlistę, a powiem Ci kim jesteś. Co teraz króluje na Twojej playliście?

Tomasz Leszkowicz

Tomasz Leszkowicz: W ostatnich dniach chętnie słuchałem jednego ze swoich ulubionych zespołów – grupy Led Zeppelin. Mój gust muzyczny ukształtował się na tak zwanym „starym rocku”, zarówno polskim (kocham Budkę Suflera), jak i angloamerykańskim. Zeppelini są dla mnie czołówką, bo łączą ostre rockowe granie z pewną finezją instrumentalną. No i potrafią zagrać też coś spokojniejszego i „poważnego” (tak, należę do grupy zwolenników poglądu, że „Stairway to Heaven” jest najlepszym rockowym kawałkiem w historii). Ostatnio słucham też debiutanckiej płyty zespołu 1965, którego liderem jest mój dobry kolega. Oprócz tego, że grają rocka w starym dobrym stylu, to jeszcze mają „historyczną” nazwę, i to z epoki, którą się najbardziej interesuje.

Jakbyś miał muzycznie opisać Histmaga to byłby to...?

Chyba jaki rodzaj zespołu multiinstrumentalnego, w którym znajdzie się miejsce i na dobre gitary, i na kwartet smyczkowy, i na trochę klawiszy czy też wycieczki w inne brzmienia. W takim dobrym, zgranym zespole wszyscy wiedzą co mają robić i starają się to robić. W naszym „bandzie” posiadamy zarówno sekcję naukową jak i popularnonaukową, ale również dziennikarską czy publicystyczną. Dobry zespół musi mieć jeszcze wokalistę z wyrazistym, charakterystycznym głosem. No i dobrych autorów tekstów. To pierwsze cały czas doskonalimy, do tego drugiego mamy duże szczęście.

W jakim rytmie będzie grał Histmag, kiedy będziesz dyrygował jego orkiestrą?

Myślę, że niewiele będzie tutaj dużych zmian – tak jak zespoły grające rocka rzadko przerzucają się na hip hop, tak my w Histmagu nie chcemy robić radykalnych zmian. Naszym ideałem byłoby takie dostosowanie naszego „grania”, by ludzie, którzy „słuchają” nas od dłuższego czasu dalej postrzegali nas pozytywnie, a jednocześnie, byśmy mogli przyciągnąć nowych czytelników.

Pozostając przy metaforze muzycznej – wydaje mi się, że wiemy jak grać rock'n'rolla, nie chcemy więc zmieniać sposobu pisania i redagowania naszych artykułów historycznych. Nasz wokal też jest chyba coraz bardziej rozpoznawalny. Chcielibyśmy natomiast poszukać nowych instrumentów, które mogłyby dobrze współbrzmieć z naszym dotychczasowym graniem. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o większe otwarcie się na tematykę popkulturową i obecność w niej różnych odniesień do przeszłości. Próby takiego grania zaczęliśmy podejmować w czasach mojego poprzednika, Przemka Mrówki, i mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach ten nurt będzie jeszcze lepiej słyszalny. Równie ważne w dobrym zespole rockowym są solówki instrumentalne – chciałbym, by naszą bronią była tu przede wszystkim dobra publicystyka, zwłaszcza felietony i komentarze, które odnosiłyby się do aktualnych zjawisk i problemów. Chcielibyśmy wywoływać dyskusje, ale również pokazywać, że współczesność ma swoje korzenie w przeszłości – to jedna z ważniejszych tradycji Histmaga, z którą jestem szczególnie związany. Zresztą w ogóle „aktualności” ze świata historii nie znalazły jeszcze swojego miejsca w polskiej sieci, a szkoda, bo na przykład nasza ankieta pokazała, że względnie dużym zainteresowaniem cieszą się newsy o odkryciach historycznych. Na pewno warto pamiętać o tym wniosku.

Prawie każdy zespół chce koncertować, między innymi po to, by utrzymywać kontakt ze swoją publicznością. Społeczność wokół Histmaga jest dla nas bardzo istotna, uważamy zresztą za swego rodzaju misję to, że raczej otwieramy, niż zamykamy dostęp do naszych treści. Chodzi nam o to, by każdy internauta mógł swobodnie z nich korzystać – na tym polega moim zdaniem potęga sieci.

Jesteś doktorantem PAN, a jednocześnie funkcjonujesz od dłuższego czasu w mediach elektronicznych. Da się pogodzić naukę z jej popularyzacją?

Wierzę, że tylko popularyzacja będąca w kontakcie z nauką może być skuteczna. Główną zaletę widzę w tym, że środowisko naukowe, przy wielu zarzutach jakie można mu stawiać, ciągle szuka nowych tematów czy perspektyw badawczych. To sprawia, że o wielu rzeczach i problemach można dowiedzieć się przede wszystkim z tych tak zwanych „nudnych książek historycznych” czy naukowych seminariów. A nawet jeśli historycy zajmują się tematem, który wydaje się „oklepany”, to istnieje duża szansa, że zostaną postawione do niego nowe, inspirujące pytania. To kontrastuje z popularyzacją rozumianą jako mówienie ciągle o tym samym. Oferta popularnych książek historycznych czy czasopism pokazuje, że w wielu przypadkach dotykają one historycznych „evergreenów”. Ile można czytać o tym samym – to pytanie postawiłem sobie jako nastolatek, gdy w którejś z kolei książce jednego z autorów przeczytałem po raz kolejny o tajemnicy lotu Rudolfa Hessa...

Naukowcom też przydałaby się świadomość tego, że popularyzacja jest ważna i że niekoniecznie oznacza ona zaprzedanie duszy diabłu. Istnieje przecież społeczna funkcja nauki, która zakłada, że nie powinna ona być tylko sztuką dla sztuki. Mówiąc bardziej pragmatycznie – szkoda byłoby, gdyby czasochłonne, ale często ciekawe badania trafiały tylko do niskonakładowych czasopism naukowych czy monografii dostępnych wyłącznie w dużych bibliotekach. Trzeba pamiętać jednak, że nie z każdego badacza zrobimy Bogusława Wołoszańskiego. I tutaj jest właśnie miejsce dla popularyzatorów, czy też po prostu dziennikarzy naukowych – ludzi, którzy wiedzą jak pisać by było ciekawie, ale też jak pracują naukowcy i jak według zasad warsztatowych należy zbierać materiały do rzetelnego tekstu.

Jak zatytułowanego artykułu nigdy byś w Histmagu nie opublikował?

Myślę, że to mogłoby być coś w rodzaju „Ależ ona schudła!”. Dla wielu mediów historycznych receptą na działanie jest to, co zawsze się sprzedaje: seks, przemoc i plotki. Tworzą więc kolejne ciekawostki historyczne, w których wszystko ustawia sensacyjny tytuł. To droga do tworzenia historycznego tabloidu – agresywnego, powierzchownego, grającego na populizmie czy niskich instynktach. Tyle, że tak jak na podstawie brukowców nie da się poznać całej prawdy o otaczającym nas świecie (choć część tej prawdy jest tam widoczna), tak na podstawie sensacji historycznych nie da się poznać przeszłości. Parafrazując pewnego myśliciela, można powiedzieć, że media historyczne do tej pory skupiały się na przytaczaniu części historii po to, by ją dobrze sprzedać, a chodzi o to, by jak najlepiej ją tłumaczyć i przybliżać zainteresowanym przeszłością czytelnikom.

Nie znaczy to oczywiście, że publikowanie ciekawostek historycznych jest czymś złym. Jest to jedna ze skuteczniejszych form popularyzacji, która może przynieść dobre efekty – od ciekawego faktu do dalszego poznawania przeszłości. Nie chciałbym, by Histmag stał się zbiorem merytorycznych, ale nudnych artykułów. Wiemy, że żeby to co piszemy trafiało do odbiorców, musi być napisane z pewnym polotem, swego rodzaju „haczykiem”. Chodzi jednak o to, by w popularyzacji być rzetelnym i nie tworzyć sensację dla sensacji. Mówiąc może trochę górnolotnie, jest to rodzaj pewnej odpowiedzialności mediów za to, jakie treści publikują.

Nie będę chyba naruszał nazbyt Twojej prywatności, jeśli ujawnię, że niedawno na jednym z mediów społecznościowych narzekałeś na nadmierne przesycenie nauk historycznych jednym tylko prądem ideologicznym. Da się uprawiać historię bez szufladkowania polityczno-ideowego?

Jest to problem szerszy. Z jednej strony uważam, że patrzenie na przeszłość tylko przez pryzmat swojego światopoglądu, sympatii politycznych, wielkich narracji które tworzą politycy, ideolodzy i środowiska opiniotwórcze, jest jej zubożaniem. Traci się w ten sposób coś, co jest największą zaletą historii – jej skomplikowanie, splątanie różnych wątków, postaw i zjawisk. Nie lubię, gdy historię traktuje się jako pole sporu my-oni i przystawkę do światopoglądu, bo po prostu skutkuje to, zwłaszcza przy dużej ekspresji swojej polityczności, tym, że zamiast historii otrzymujemy coś, co ubiera się w jej szaty, daleko jednak temu czemuś do jakiegokolwiek zbliżenia się do tak zwanej prawdy historycznej.

reklama

Z drugiej strony każdy ma prawo do światopoglądu, który może pozytywnie przysłużyć się do skontrowania innej wizji przeszłości. Zawsze dużą wartością Histmaga był fakt, że jest on platformą wymiany myśli o historii i jej miejsca w życiu społecznym. Podobnie jak moi redakcyjni koledzy uważam to za dużą wartość (z tym wiąże się zresztą częściowo nasze motto „Łączy nas historia”). Myślę, że to pozytywnie wyróżnia nasz portal od innych mediów, zarówno tradycyjnych jak i internetowych – nie jesteśmy „tożsamościowi”, nie reprezentujemy jednej partii czy środowiska ideowego. Mam też nadzieję, że nie jesteśmy tak przewidywalni jak część mediów – w wielu wypadkach zanim jeszcze dyskusja zacznie się na dobre, możliwe jest rozpisanie ról, które poszczególne tytuły odegrają. Zaś w Histmagu publikujemy teksty zarówno z perspektywy „lewicowej” jak i „prawicowej”. Sam nieraz czytałem, że swoim artykułem bronię PRL lub przeciwnie – kpię z jego historii. A moje podejście do tematu raczej przez ostatnie lata się raczej nie zmieniło.

Tak więc o ile raczej mówię „nie” traktowaniu historii jako przystawki do światopoglądu, to jestem o wiele lepiej nastawiony do łączenia ludzi o różnych światopoglądach i tworzenia pola do dyskusji w jednym miejscu.

Mieszkasz w Warszawie, ale Twoje serce jest w Węgorzewie. Gdybyś miał zabrać mnie na jednodniową wycieczkę to co byś mógł mi pokazać, czego nie zobaczę w żadnym przewodniku?

Nie byłoby to łatwe, bo trasy turystyczne na Mazurach są dość dobrze spopularyzowane, co wiąże się choćby ze świetną akcją „Mazury – cud natury”. Na pewno warto po prostu napawać się pięknem krajobrazu Krainy Wielkich Jezior, czy to z żaglówki, czy z roweru. Miejscem znanym, choć chyba jeszcze nie do końca, są Mamerki i znajdujące się tam ruiny kwatery niemieckiego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych z okresu drugiej wojny światowej – zachowane o wiele lepiej niż „Wilczy Szaniec” miasteczko schronów, zarówno gigantów, jak i infrastruktury technicznej, zaplecza „mózgu” hitlerowskiej machiny wojennej. Jedynym ciekawym obiektem węgorzewskim, którego na próżno byłoby szukać w przewodnikach, byłyby miejscowe koszary. Wybudowali je jeszcze Prusacy i są przykładem charakterystycznego planu (również z wykorzystaniem zieleni) i wojskowej solidności. Kiedyś stacjonowała tam kawaleria, dziś służą tam polscy artylerzyści.

Schron-gigant w Mamerkach (fot. Janericloebe, domena publiczna).

Nie wolałbyś Histmagiem kierować z krainy jezior?

Na Mazurach rzeczywiście żyje się trochę inaczej – może wolniej, być może z większym kontaktem z piękną przyrodą. Przypuszczam, że byłoby to doskonałe miejsce do zaszycia się i intensywnego pisania. Nowoczesna technika daje teoretycznie możliwość zarządzania wszystkim i tworzenia tylko z wykorzystaniem łącza internetowego. Niestety, moje doświadczenie w pracy historyka pokazuje, że najciekawsza historia zaczyna się tam, gdzie kończy się Google. Brakowałoby mi więc przede wszystkim warszawskich bibliotek, w drugim zaś rzucie pewnego środowiska naukowego, z którym mam kontakty.

Z okna wydawcy Histmaga rozpościera się piękny widok warszawskiego city. Jaki Ty widok stolicy wybrałbyś gdybyś mógł?

Zawsze byłem miłośnikiem Śródmieścia, a zważywszy na swoje zainteresowania okresem PRL, wybrałbym pewnie rejon MDM-u czy Muranowa, czyli rozłożone wzdłuż ulicy pierzejowe budynki, wielkie łukowate bramy, schody czy kandelabry. Lubię ten rodzaj wielkomiejskiej przestrzeni, mam też chyba słabość do monumentalizmu, a ten jest jednym z fundamentów socrealizmu. Istnieją różne poglądy co do wartości tej architektury, paradoksalnie jednak jest ona być może ostatnim śladem czegoś, z czym obecnie Warszawa ma problem: planowanej i przemyślanej przestrzeni miejskiej, nie zaś inwestycyjnego chaosu.

Warszawski MDM (fot. Wistula, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Z Histmagiem współpracujesz od wielu lat, studiowałeś historię, teraz jesteś doktorantem. Nie masz już trochę dosyć grzebania w dziejach?

Wręcz przeciwnie – od czasu do czasu mam poczucie, że chciałbym spróbować „pogrzebać” w czymś jeszcze. W swojej „specjalizacji” historycznej jestem teraz na etapie pogłębiania swojej wiedzy i warsztatu, wejścia na trochę inny poziom niż „ten PRL to był zły czy dobry?”. Z drugiej strony wiem, z iloma rzeczami innymi niż PRL chciałbym lepiej się zapoznać. Gdyby czas tak szybko nie pędził chętnie poczytałbym więcej chociażby o XIX wieku, o dwudziestoleciu międzywojennym czy drugiej wojnie światowej, bo jest tam wiele problemów, które są ważne, ciekawe i istotne również w późniejszych epokach. Nie mówiąc już o mojej niespełnionej miłości do historii powszechnej – gdyby tylko był na to czas, zagłębił bym się w lekturę książek i innych tekstów o historii co najmniej kilku krajów, nie tylko zresztą europejskich.

Spotkania redaktorów portalu to kopalnia powiedzonek. Czy jest jakieś, które działa na ciebie inspirująco?

Rzeczywiście, nasze powiedzonka redakcyjne (albo mówiąc modnie: memy) to bogaty zbiór mniej lub bardziej poważnych słów, pytań czy zdań. Mam swoich faworytów, chociaż wiem, że dla naszych czytelników mogą być one niezrozumiałe, dlatego ich im oszczędzę. Być może z wyjątkiem jednego, które powstało w 2010 r. w czasie rozmowy z organizatorami przyszłego Ogólnopolskiego Zjazdu Historyków Studentów. Nasz kolega Łukasz Grzesiczak zapytał wówczas: „Czy w Toruniu można być szczęśliwym?”. W pytaniu tym wystarczy tylko zmienić lokalizację, by uzyskać podręczne narzędzie do opisu świata.

Zapytałeś kiedyś Jana Tomasza Grossa, czy lubi Polaków. Pytanie odważne: czy wobec tego redaktor Tomasz Leszkowicz nie boi się niczego?

„Redaktor, który nie boi się niczego” brzmi trochę jak „niepokorny dziennikarz/historyk”. Wiem, że na pewno nie możemy bać się jednego: tego, że jesteśmy z Internetu i że ktoś będzie nas z tego powodu traktował jako gorszych, amatorskich, mniej merytorycznych, bo przecież „liczy się papier” i „Panowie Redaktorzy pracują tyle lat więc wiedzą jak należy pisać o historii”. Nie można bać się też tego, że niemożliwe jest podejście które chcemy reprezentować – platformy wymiany poglądów i różnych podejść do przeszłości – bo na pewno zostaniemy zaszufladkowani po którejś ze stron sporu światopoglądowego. No i nie można bać się też tego, że nie da się utrzymać w świecie popularyzacji historii z dobrą, rzetelną treścią. Histmag może być tutaj niezłym dowodem.

reklama
Komentarze
o autorze
Redakcja
Redakcja Histmag.org

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone