Robert Michniewicz: Pisząc powieści szpiegowskie poruszam się w doskonale znanych mi realiach
Magdalena Mikrut-Majeranek: W „Dolinie szpiegów” przybliża Pan warsztat pracy oficerów wywiadu. Pikanterii dodaje fakt, że jako emerytowany oficer wywiadu zna Pan ten temat od podszewki. Przepracował Pan w polskim wywiadzie 23 lata, działając m.in. nie tylko w Europie, ale na Bliskim Wschodzie czy w Ameryce. Praca miała wpływ na dobór tematyki w powieściach?
Robert Michniewicz: Oczywiście. Wieloletnia służba w wywiadzie daje naturalny handicap w doborze tematyki i późniejszym napisaniu powieści szpiegowskiej. Mając ekspercką wiedzę oraz własne doświadczenia, mogę w interesującej formie przekazać je w książce, a moja wiedza dodaje wartości powieści. Z kolei Czytelnikom pozwala na zajrzenie za kulisy prawdziwej działalności operacyjnej.
Praca w wywiadzie niewątpliwie wymagała od Pana olbrzymiej kreatywności i elastyczności. Jak przez tyle lat udało się ukrywać prawdziwą tożsamość?
Może właśnie przez tą wspomnianą kreatywność i dobre legendowanie udawało mi się przez wiele lat nie ujawnić prawdziwego miejsca pracy. Dobrze, że nie byłem osobą publiczną, co zazwyczaj znacząco zwiększa ryzyko ujawnienia prawdziwych danych. A dla kręgu znajomych i dalszej rodziny moje częste wyjazdy zagraniczne, kilkuletnie pobyty na placówkach, potwierdzały moje fikcyjne miejsce pracy, czyli MSZ. Chociaż zdarzały się nerwowe chwile, jak kiedyś, gdy w samolocie spotkałem jedno z moich źródeł, tymczasem leciałem w towarzystwie innego agenta. Zobaczyłem, że ten pierwszy rusza przywitać się i chcąc uniknąć kontaktu obu panów, przeprosiłem tego, z którym byłem, mówiąc, że widzę znajomego.
Tamtemu z kolei powiedziałem, że lecę w delegację z niesympatycznym kolegą z pracy, który jest bardzo wścibski. Szczęśliwie udało się zażegnać potencjalną dekonspirację i żaden z nich nie miał zapewne skojarzeń o możliwych operacyjnych związkach pomiędzy mną a tą inną osobą. Otrzymali logiczne wyjaśnienia, jednocześnie zniechęcające ich do próby kontaktu. Kiedyś też wiozłem samochodem sąsiada i połączyła się ze mną sekretarka Szefa Agencji Wywiadu, informując, że przełożony chce ze mną pilnie rozmawiać. Nie mogłem rozmowy odrzucić. Zwracając się do szefa, używałem formy „panie ministrze”, ale mówiłem jak najbardziej ogólnie. Po zakończeniu rozmowy, sąsiad z uznaniem pokręcił głową - był przekonany, że dzwonił do mnie minister spraw zagranicznych.
W swoim życiu zawodowym skutecznie budował Pan swoją nową tożsamość, maskując się, tak jak obecnie kreuje Pan bohaterów swoich powieści. Można powiedzieć, że podwaliny pod działalność pisarską zostały położone dawno temu. A czy zawsze marzył Pan o pisarstwie? Kiedy narodziła się ta pasja?
Maskowanie moich związków z wywiadem, tak naprawdę przyczyniało się do ochrony osobowych źródeł, z którymi współpracowałem. To o ich bezpieczeństwo chodzi w zakonspirowaniu osoby oficera, a nie o niego samego. Nawet przypadkowe skojarzenie, że agent czy kontakt informacyjny widziany w moim towarzystwie może mieć związki z moją pracą w wywiadzie, jest bardzo groźne. Te kanony pracy wywiadowczej faktycznie ułatwiają tworzenie bohaterów literackich czy budowanie ich historii. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że prawie wszystko, co robiłem podczas mojej służby w wywiadzie, jest obecnie pomocne przy pisaniu powieści, choć nie wszystko mogę wykorzystać. Pisząc powieści sensacyjno-szpiegowskie poruszam się w doskonale znanych mi realiach, w których pozostaje wymyślić postacie i zapewnić dla nich odpowiednią dramatyczną fabułę. Już wiele razy wspominałem w wywiadach, o marzeniach o pisaniu, które pojawiły się jeszcze w dzieciństwie. Natomiast przez realia mojego życia zawodowego, dopiero niedawno mogłem poświęcić się pisaniu.
Zadebiutował Pan jako powieściopisarz książką szpiegowsko-sensacyjną „Partnerzy. Początek”, opowiadającą o wywiadzie polskim i rosyjskim, jednakże jak się okazuje, nie była to pierwsza napisana przez Pana powieść, bo tą była wydana właśnie „Dolina szpiegów”. Dlaczego zatem ta pozycja musiała zostać nieco dłużej w wydawniczej „poczekalni”?
W trakcie rozmów w Wydawnictwie Czarna Owca dotyczących rozpoczęcia naszej współpracy otrzymałem od razu propozycję podpisania umowy na dwie powieści. Zależało mi na tym, żeby wykorzystać fakt aktualności fabuły „Partnerów. Początek” – rozmowy w Wydawnictwie odbywały się rok po ataku Rosji na Ukrainę. Dlatego zdecydowaliśmy, aby najpierw wyszła ta książka. Faktycznie była to wówczas, a może i obecnie, jedyna na polskim rynku powieść sensacyjna, której akcja rozpoczyna się w momencie agresji rosyjskiej. W tej sytuacji „Dolina szpiegów” musiała poczekać kilka miesięcy na publikację.
Tytuł, czyli „Dolina szpiegów” kojarzy się nieco z Doliną Krzemową w Santa Clara, zagłębiem nowych technologii. Czy taka „dolina szpiegów” faktycznie istniała? W powieści pojawia się miejsce określane jako Dolina Olczyska w Tatrach, gdzie Carl prowadził kurs wywiadowczy dla agentów. Czy faktycznie prowadzono tam takie szkolenia? A jeżeli nie tam, to gdzie szkolono agentów wywiadu?
„Dolina szpiegów” jako tytuł książki i miejsce, gdzie umieściłem akcję powieści, została przeze mnie wymyślona. Poszukując rejonu w pobliżu Zakopanego, który spełniałby moje założenia, zdecydowałem się na Dolinę Olczyską, faktycznie znajdującą się w Tatrach. Jest położona blisko samego miasta i swoim kształtem pasuje do fabuły. Oczywiście trochę „przerobiłem” tę okolicę, szczególnie otaczające dolinę szczyty. Żadnych szkoleń wywiadowczych w tym miejscu nie prowadzono w trakcie okupacji niemieckiej. Nie trafiłem na zbyt wiele informacji o szkołach Abwehry. Znajdowały się głównie w Niemczech, ale jedna również w Polsce, w Sulejówku pod Warszawą, gdzie od 1940 roku istniał ośrodek pod kryptonimem „Walli”. W 1941 roku powstała tam szkoła wywiadu i kontrwywiadu, w której szkolono agentów wywiadowców i operatorów radiostacji. Byli rekrutowani spośród jeńców z Armii Czerwonej i po ukończeniu szkoły, przerzucani na teren ZSRR. W 1943 roku szkołę przeniesiono do Prus Wschodnich, a w miarę postępów rosyjskiej ofensywy dalej do Niemiec. W Prusach Wschodnich w 1943 roku utworzono również żeńską filię szkoły w Sulejówku. Dodam, że w realiach wojennych nie zawsze był czas na wysyłanie pozyskanych agentów na szkolenia stacjonarne, dlatego osoby kierowane do realizacji ważnych zadań szkolone były indywidualnie pod kątem przyszłej operacji.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę Roberta Michniewicza „Dolina szpiegów”!
W powieści z pieczołowitością oddaje Pan realia epoki. Jej akcja osadzona jest w czasie II wojny światowej, a historia miesza się z elementami fikcji literackiej. Wskazuje Pan, że: „(…) wydarzenia opisane w książce stanowią całkowity wytwór mojej wyobraźni, a prawdziwe postaci i rzeczywiste miejsca pojawiające się w powieści pozwoliłem sobie dostosować do potrzeb akcji”. Mamy np. kapitana Władysława Dąbrowskiego czy Hansa Lammersa, szef kancelarii cywilnej Adolfa Hitlera. A jak wygląda sprawa w przypadku bohaterów jak m.in. Carl von Wedel, Lotte Jung czy Walter Jung?
Główni bohaterowie są fikcyjni i nie mają odpowiedników żyjących w tamtej epoce. Choć, starając się maksymalnie wykorzystać ówczesne realia i prawdziwe postacie, wprowadziłem do powieści prawdziwych von Wedelów, którzy stali się rodziną głównego bohatera Carla. Był to istniejący niemiecki ród szlachecki, pochodzący z Holsztynu i od XIII wieku mieszkający na Pomorzu.
Wspomniane w książce posiadłości jak Korytowo (dom rodzinny Carla), Tuczno, Drawno, faktycznie należały do rodziny von Wedelów. Również do celów książki wykorzystałem prawdziwy ród Jungów, który od XV wieku zamieszkiwał w Augsburgu. Z tej rodziny wywodziło się wiele znaczący osób, w tym duchownych.
Wspomina Pan też o Janie Żychoniu, agencie, który został obarczony odpowiedzialnością za katastrofę podporządkowanej mu siatki wywiadu w III Rzeszy. W Pana powieści to on zainteresował się Carlem, upatrując w nim kandydata do werbunku. Czy może Pan opisać, jak wyglądał taki proces werbowania agentów?
Z Janem Żychoniem pojawiającym się w powieści, to był zupełny przypadek, a na zarzuty wobec prawdziwej postaci trafiłem dopiero po napisaniu książki. Proces rekrutacji agentów spośród studentów, młodych ludzi rozpoczynających swoją drogę życiową, był i nadal jest typowym postępowaniem służb specjalnych. W ten sposób od lat rekrutowano, zarówno przyszłych oficerów, jak i kandydatów na agentów, m.in. nielegałów. Opracowanie takiego kandydata, pod kątem jego cech osobowościowych, możliwości intelektualnych, gotowości do współpracy np. z wywiadem, pozwala na podjęcie uzasadnionej próby werbunku. Proces taki trwa długi czas, aby zebrać jak najwięcej informacji o tej osobie. Jednocześnie oficer wywiadu zajmujący się taką osobą, stara się nawiązać kontakt i spokojnie budować związki z kandydatem. W momencie, kiedy zgromadzony zostaje pełny obraz cech i możliwości figuranta, służba może podjąć decyzję o werbunku. A dobry bezpośredni kontakt, ułatwia jego przeprowadzenie.
Czytelnicy powieści nie tylko poznają pracę agenta od kulis, ale też różne inne ciekawostki. Tak jest w przypadku opisywanego przez Pana SOE RAF Tempsford, tajnego lotniska. Jakie miało ono znaczenie dla wywiadu?
Lotnisko RAF w Tempsford faktycznie istniało i działało w czasie II wojny światowej. Było wykorzystywane przez brytyjski Zarząd Operacji Specjalnych (SOE) do wysyłania do Europy kurierów i agentów. Również Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza korzystał z tej bazy, odlatywali stamtąd cichociemni oraz kurierzy do Polski. Byli transportowani przez polskie załogi z 138 Dywizjonu RAF. W powieści wykorzystałem m.in. opis, jak zamaskowane były zabudowania bazy. Kamuflaż, aby upozorować wiejskie zabudowania, był naprawdę imponujący. Trochę „zmodyfikowałem” budynki dla potrzeb książki.
Bohaterowie powieści umieszczają i odbierają wiadomości z różnych skrytek. Jedna z nich została zlokalizowana na Cmentarzu Inwalidów, w grobowcu rodziny Fritsch. Czy w swoim zawodowym życiu spotkał się Pan także z takimi „schowkami”? Czy może Pan zdradzić najdziwniejsze miejsce przechowywania dokumentów, z jakim miał Pan do czynienia?
Oczywiście, że takie tajne skrytki były stosowane nie tylko w latach II wojny światowej, ale również współcześnie. To bardzo „dyskretny” sposób przekazywania tajnych informacji, a dobrze wybrane miejsce zapewnia wysoki poziom bezpieczeństwa obsługi takiej skrytki. Właśnie stare cmentarze mogą zapewnić bardzo dogodne warunki do stworzenia i korzystania ze skrytki. Zetknąłem się z tajnymi skrytkami w mojej pracy, a jedna z nich niewiele odbiegała od schowka w dworcowej toalecie w Londynie, opisanego przeze mnie, w jednym z rozdziałów „Doliny szpiegów”.
To, że będzie kontynuacja powieści, jest jasne, ale czy wiadomo już kiedy ukaże się ona drukiem?
Właśnie takie jasne to nie jest, chociaż było „jaśniejsze” (śmiech) w momencie, gdy formułowałem rozdział „Od autora”, kończąc pisać książkę. Tak naprawdę, mam tak wiele ciekawych pomysłów na atrakcyjne fabuły nowych powieści, że decyzji co do napisania kontynuacji „Doliny szpiegów” jeszcze nie podjąłem. Faktem jest, że powstała już znaczna część drugiego tomu, ale przerwałem pisanie, rozpoczynając powieść „Partnerzy. Początek’. Najlepiej będzie gdy tę decyzję pozostawię w rękach Czytelników. Jeżeli „Dolina szpiegów” spotka się z bardzo dobrym przyjęciem, to naturalne będzie, że wrócę do pisania kontynuacji, która ma roboczy tytuł „Na ratunek”. W tej sytuacji rozmowa dzisiaj o ewentualnym terminie wydania, nie ma większego sensu.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Czarna Owca.