Robert Michniewicz – „Dolina szpiegów” – recenzja i ocena
Robert Michniewicz – „Dolina szpiegów” – recenzja i ocena
Akcja rozpoczyna się od wyjścia z siedziby niemieckiego wywiadu wojskowego – wysokiego, przystojnego i niespełna trzydziestoletniego blondyna. To pochodzący z arystokratycznej rodziny Carl von Wedel, który jest głównym bohaterem najnowszej książki byłego oficera wywiadu, Roberta Michniewicza. Niemiecki szlachcic urodził się w Korytowie na Pomorzu. Ogromnym majątkiem zarządzał ojciec Carla, który znany był z sympatii do Polski i niechęci do nazistów. Od małego syn Henryka von Wedela miał kontakt z polską kulturą – nie tylko ze względu na zatrudnianych w gospodarstwie pracowników pochodzących z Polski, ale również dzięki polskiej nauczycielce, która uczyła nastoletniego Carla. W 1934 roku von Wedel rozpoczął studia humanistyczne w Berlinie. Trzy lata później przeniósł się na krakowski Uniwersytet Jagielloński. Tam poznał ówczesnego porucznika Jana Żychonia, który podlegał Ekspozyturze Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Przedwojenny „dwójkarz” zajmował się penetracją środowisk studenckich. Trafił na Carla i szybko się przekonał, że ten niemiecki szlachcic ze swoim propolskim nastawieniem, może być idealnym kandydatem na agenta polskiego wywiadu. Za dodatkowy motyw współpracy, mógł stanowić fakt, iż ojciec von Wedela miał zatargi z lokalnym liderem NSDAP w Korytowie. Między nazistą, a starym von Wedelem dochodziło do poważnych kłótni. Nazistowski kacyk na jednym z polowań śmiertelnie postrzelił von Wedela, co w Carlu spowodowało absolutną nienawiść do rządów Hitlera. Ojciec po sobie zostawił ogromny majątek, którego część przypadła głównemu bohaterowi „Doliny szpiegów”. Posiadając zyski z Korytowa oraz liczne lokaty w niemieckich i szwajcarskich bankach, młody von Wedel, nie musiał martwić się o przyszłość. Dlatego praca zawodowa nie była dla niego koniecznością, więc rozglądał się za takim zajęciem, które by go interesowało i dawało satysfakcję.
Jan Żychoń zaproponował współpracę von Wedelowi, gdy ten był w trakcie odbywania studiów w Paryżu. Propozycja została przyjęta, ponieważ młody Niemiec uznał taką działalność za idealną zemstę za zabicie ojca przez nazistów. Carl von Wedel odnowił znajomości ze studiów w Berlinie z tymi, którzy robili kariery w armii, dyplomacji czy niemieckich służbach specjalnych. Bez zbędnych wysiłków został zatrudniony w Abwehrze. Jako osoba o znakomitym pochodzeniu, dobrym wykształceniu, znajomości języków obcych i spędzeniu kilku lat za granicą – miał doskonałe kwalifikacje do pracy w wywiadzie. Szybko piął się po szczeblach wojskowej kariery. Niemcy uważali go za perfekcjonistę w każdym calu. Natomiast dla Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego był jednym z najbardziej aktywnych agentów szpiegujących na kierunku zachodnim.
Odpowiednikiem Carla, który pracował dla polskich służb, był Brytyjczyk John Thompson. Człowiek o wielkich ambicjach, ale ze względu na niskie pochodzenie społeczne, nie mógł w pełni realizować swoich marzeń. Przed wojną studiował na Nottingham Trent University, ale była to jedna z najtańszych uczelni w Wielkiej Brytanii. Później zainteresował filologią romańską i germanistyką. Mimo braku koneksji i powiązań rodzinnych, udało mu się zdobyć pracę w Zarządzie Operacji Specjalnych Zjednoczonego Królestwa – awansując nawet na stopień kapitana. Pewnego dnia, został zwerbowany przez niemiecki wywiad. Co spowodowało, że Thompson zdecydował się pracować dla nazistów? Aby nie zdradzać szczegółów, wystarczy wspomnieć, iż w celach werbunkowych stosowano alkohol, pieniądze czy różnego rodzaju świńskie zagrywki, których na kartach książki uświadczymy całe mnóstwo. Jak można łatwo się domyślić – centralna oś konfliktu będzie przebiegać między Carlem von Wedelem a Johnem Thompsonem. Wedel zdobywa informacje, iż w służbach brytyjskich działa niemiecki agent o pseudonimie „Lothar”. Z każdą kolejną, przeczytaną stroną jesteśmy pewni, że musi nastąpić spotkanie dwóch agentów wywiadu.
Oprócz dobrze rozrysowanej fabuły, powieść idealnie oddaje klimat wojennego Berlina i Londynu. Czujemy smród niemieckich i brytyjskich spelun. Odnosimy wrażenie, że alkohol stanowił nieodłączny aspekt wywiadowczej pracy. A co się piło? Jednym słowem wszystko. Zaczynając od wytwornych koniaków i szampanów, a kończąc na podłym bimbrze czy kiepskim piwie. Jak wiadomo, procenty połączone ze stresującą pracą, nigdy nie idą w parze. Funkcjonariuszom wywiadu po kilku głębszych, szybko rozwiązywał się język. Podczas zakrapianych spotkań, niejeden z nich chlapał na prawo i lewo o realizowanych zadaniach. Dopiero po fakcie przychodziło krótkotrwałe otrzeźwienie, że za takie występki można było nieźle dostać po tyłku od Sicherheitsdienst (SD), co zazwyczaj równało się mało przyjemną śmiercią lub, w najkorzystniejszym wypadku, skazaniu na służbę w jednostce frontowej. W normalnych czasach pozycja gości niemieckich restauracji oparta była na wysokich i częstych napiwkach. Natomiast w czasie wojny, szacunek wzbudzali goście w czarnych mundurach SD i Gestapo.
W „Dolinie szpiegów” znajdziemy liczne opisy pracy wywiadowczej. Zgodnie z zasadami niemieckiej służby bezpieczeństwa, w samochodach obserwacji zawsze były dwie lub trzy osoby, aby łatwiej włączyć się do śledzenia podejrzanego. Agenci wywiadu nieustannie musieli na siebie uważać. Idąc po zakupy, na spacer albo do biura nie można było zrezygnować z czujności, czy przypadkiem nie jest się śledzonym. Kontrola obserwacyjna musiała wejść w krew niczym codzienne mycie zębów.
Przez lekturę przewija się sporo znanych postaci historycznych: Wilhelm Canaris, Joachim von Ribbentrop, Heinrich Himmler, Kazimierz Sosnkowski, Wacław Krzeptowski czy Walter Schellenberg. Jednak ich wpływ na toczącą się akcję jest w zasadzie niezauważalny. W „Dolinie szpiegów” odnotowujemy próbę zamachu na Adolfa Hitlera. Jednym z organizatorów miał być generał Walter Jung, którego córka spotykała się Carlem von Wedelem. Z ust generała Junga padają wymowne słowa „Jesteśmy zależni od szaleńca. Jeśli ktoś go nie powstrzyma, cała ta wojny zakończy się narodową tragedią. Jedyne, co nam pozostaje, to zawrzeć pokój z aliantami. I to jak najszybciej. Tej wojny wygrać, niestety, nie możemy”. Albo „Walczymy z sowiecką nawałą, która dysponuje ogromnymi zasobami ludzi i sprzętu. Mamy front włoski i bałkański. No i za parę dni tygodni zostaniemy zaatakowani na kolejnym froncie, który dla zachodnich aliantów będzie kluczowy. Brytyjczycy i Amerykanie tam skoncentrują swoje siły. Rezultat jest łatwy do przewidzenia”. W powieści nie raz przeczytamy o zwątpieniu w ostateczne zwycięstwo III Rzeszy wśród oficerów niemieckich, jednak praktycznie nikt z nich nie próbuje zrezygnować ze służby.
Nieodzownym elementem szpiegowskiej powieści musi był wątek miłosny. Wspomniana Lotte Jung, to inteligentna i piękna dwudziestolatka, która początkowo dla Carla stanowiła element operacyjny. Pracowała jako sekretarka w Organizacji Todta – zajmującej się dostawami materiałów i siły roboczej do budowy obiektów obronnych na froncie wschodnim. Choć niemiecki arystokrata początkowo nie planował wyjść poza przyjacielskie kontakty – to jednak nie mógł uwolnić się od typowo męskich myśli i pragnień, gdy miał przed oczami Lotte Jung. Kolejne spotkania spowodowały, że wysportowana blondynka stawała mu się coraz bliższa.
Niewątpliwe dość humorystycznie wypadają w książce fragmenty, gdy mamy do czynienia z Andrzejem Trzebunią. To biedny góral z wielodzietnej rodziny, który za pieniądze jest w stanie zrobić wszystko. Jak sam mówi, „Niemcy mu imponują, a jak dają pieniądze, to uważa ich za przyjaciół. Woli okupację niż biedę w wolnej Polsce, jeżeli w czasie okupacji będzie miał pieniądze”. Tak tłumaczy swoją decyzję współpracy z Gestapo. Majstersztykiem jest postać Obersturmbannführera Manfreda Wankego, który z rozkazu Waltera Schellenberga prowadzi śledztwo w sprawie zdrady III Rzeszy. Przygody tego nazisty to kwintesencja powiedzenia, że jak „nie idzie, to nie idzie”. Na swojej drodze co rusz spotyka się z niemiecką głupotą na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Należy wspomnieć, że w „Dolnie szpiegów” oprócz niemieckich i brytyjskich postaci, są również Polacy. To bohaterscy Cichociemni, którzy na tle innych stanowią przerywnik dla ostudzenia emocji i ukazania kontrastu w konstrukcji postaci.
„Dolina szpiegów” jest powieścią dość opasłą. Liczy blisko 650 stron. Wbrew pozorom nie jest to dużo, gdyż lekturę czyta się jednym tchem. Niepostrzeżenie dochodzimy do końcowych stron i pragniemy poznać dalsze wątki szpiegowskiej przygody. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Robertowi Michniewiczowi udało się stworzyć historię „Ambera” w taki sposób, że wręcz koncertowo nadaje się na serialową ekranizację.