Robert Low - „Zaprzysiężeni. Krwawy Topór” - recenzja i ocena
Robert Low postanowił z tego „dobrodziejstwa” skorzystać. Po latach spędzonych na etacie korespondenta wojennego postanowił zająć się czymś spokojniejszym, przy jednoczesnym wykorzystaniu swoich doświadczeń pisarskich. Wybór można powiedzieć niezwykle trafny – w końcu wojenne doświadczenia, zapamiętane prawdziwego, niezwykle krwawego obrazu walk pomagają w tworzeniu. A świat pełen brutalności i posoki wybitnie pasuje do wikińskiej estetyki.
Na wstępie muszę ostrzec, że zasiadając do tej książki nie należy, podkreślam nie należy popełniać mojego błędu – zaczynać czytania od Krwawego Topora. Pozycja jest częścią całej serii pod jakże intrygującym tytułem Zaprzysiężeni. Recenzowany egzemplarz jest już piątą częścią serii. Każda część jest dokładnie dopasowanym elementem całości, stąd też zdecydowanie lepiej zapoznać się z całością w chronologicznej kolejności.
Wynika to z faktu, że Low w powieści konsekwentnie nie stosuje retrospekcji. Oczywiście „dawne” zdarzenia są wspominane na kartach, ale jedynie wtedy, gdy są zupełnie niezbędne dla nakreślenia fabuły. Stąd łatwo o pojawienie się wątków niezrozumiałych dla osoby nie znającej wcześniejszych części, ewentualnie aluzji, niedopowiedzeń. Po prostu przerwane w poprzednich tomach wątki co i rusz pojawiają się na nowo.
W powieści historycznej najważniejsze – przynajmniej moim zdaniem – jest nakreślenie tła epoki, ale takiego prawdziwego tła epoki, nie hollywoodzkiego miasteczka. Czy Low tego dokonał – zajmijmy się teraz tym faktem. Nie jest to wbrew pozorom takie proste. Podejrzewam, że część czytelników mogłoby się już zniechęcić Ale spokojnie to raczej łyżki dziegciu w beczce miodu, nie na odwrót.
Głównym bohaterem jest Olaf Trygvasson, pretendent do norweskiego tronu, aktualnie cierpliwie czekający na szansę do walki o należne mu prawa. Nie trzeba dodawać, że istnieje silna grupa „trzymająca władzę” mająca nieco inny pogląd na tę sprawę. Nasz książę nie jest zatem w najlepszej sytuacji. Życia nie ułatwia mu też członkostwo w drużynie wojowników, tytułowych Zaprzysiężonych.
Oryginalne rozwiązanie – Low postanowił poprzez swoistą „dziurę” biograficzną zapoznać nas z dość intrygującą instytucją w społeczeństwie skandynawskim, a mianowicie z zawodowym wojownikiem. To właśnie takie srogie zabijaki, skoszarowane w licznych obozach jak Jamsborg czy Telleborg, siały postrach średniowiecznej Europy przez dwieście lat. Przy czym byli to nie tylko zawodowcy w swoich fachu, lecz także swoiste bractwa, zobligowane do służby dla swego jarla – stąd właśnie ich miano zaprzysiężonych.
Stąd śledzimy właśnie różne wyprawy i wypady takich wojowników – w tym naszego bohatera. Pływamy osławionymi drakkarami, desantujemy się na wybrzeża zaskoczonych osiedli, palimy budynki, mordujemy stawiających opór, plądrujemy, a także czynimy inne nieco „przyjemniejsze” rzeczy, które dzieją się w takich okolicznościach.
Choć same napady, jak i późniejsze walki są generalnie dobrze skonstruowane, to jednak czegoś mi w nich brakuje. Low wydaje się mimo wszystko zbyt konkretny w swoich opisach, do Bernarda Cornwella jednak mu nieco brakuje w plastycznym, działającym na wyobraźnie starciu. Lepiej na tym tle wypadają opisy typowego życia mieszkańców Europy „wieków ciemnych”, jak i próby przedstawienia ich charakterów, mentalności, wiary czy nastawienia do rzeczywistości. Świat jest jak najbardziej realny, tylko walki mogłyby być bardziej - proszę wybaczyć określenie - krwiste.
Sama intryga polityczna (wszak Olaf to może i Wiking, ale z aspiracjami) jest dobrze wpasowana w mentalność skandynawską oraz skomplikowany układ politycznych powiązań, jaki panował w świecie Wikingów. Tylko problem jest taki, że wszystkie te zależności pojmie bez problemu weteran czy weteranka (ukłon wobec Pań) czterech poprzednich części. Znajdująca się na końcu książki nota historyczna jest w moim odczuciu niewystarczająca dla osoby, która rozpoczyna swoją przygodę z Zaprzysiężonymi od piątego tomu. Choć z drugiej strony kto czyta serię od końca?