Robert Harris – „Oficer i szpieg” – recenzja i ocena
Robert Harris – „Oficer i szpieg” – recenzja i ocena
Robert Harris przywraca do życia aferę, która często określana jest jako jedna z największych i najgłośniejszych w Europie. W 1894 roku Alfred Dreyfus zostaje oskarżony o zdradę kraju. Cały proces relacjonuje dla ministra wojny Georges Picquart i to z jego perspektywy poznajemy całą historię. Po zakończeniu procesu zostaje szefem sekcji statystycznej w strukturach francuskiego wywiadu. W trakcie pełnienia swoich obowiązków odkrywa, kto jest prawdziwym szpiegiem. Kolejne odkrycia szokują go coraz bardziej. Zwykła próba wyprostowania, zdawałoby się, całkowitej pomyłki, przeradza się w ryzykowne działania przeciwko władzy, walkę o swoje przekonania i ideały, i próbę ocalenia ojczyzny.
Na początku autor podkreśla, że – choć opowiada prawdziwą historię, a wszystkie postaci odzwierciedlają rzeczywiste osoby – utrzymuje konwencję powieści, więc nie obyło się bez użycia wyobraźni. Dotyczy to zwłaszcza tajnej relacji z afery Dreyfusa, spisanej przez Picquarta, która nigdy tak naprawdę nie powstała. Tłumaczy to potrzebą dodania do historii nieco dramatyzmu, chociaż moim zdaniem akurat w tym wypadku nie było to konieczne.
Merytorycznie Harris przygotował się porządnie. Na końcu książki opisuje materiały, z których korzystał przy pracy, a do których warto sięgnąć, jeśli chce się jeszcze bardziej zagłębić w tę aferę. W tym wszystkim nie zabrakło też polskiego akcentu. Roman Polański niedawno wyreżyserował film na podstawie tej książki, ale gdyby nie on, prawdopodobnie w ogóle by nie powstała.
Harris potrafi zbudować napięcie i atmosferę tajemnicy. Barwnie opisuje bohaterów słowami Picquarta, ciekawie prowadzi wewnętrzne rozterki narratora i przede wszystkim zachowuje balans między emocjami, a przedstawieniem faktów. Bywają dłużące się momenty, a niektóre wątki poboczne – jak romans Picquarta – przedstawione w nudny sposób, ale te słabsze strony nie wpływają na odbiór całości. A ten jest jak najbardziej pozytywny.
Co przeżyłam dzięki tej książce? Zobaczyłam Francję na przełomie XIX i XX wieku, ale tę widzianą oczami wojska i rządu. Czułam nieograniczoną władzę, gdy wszystko szło według planów i przenikliwy strach, gdy te idealne plany rozsypywały się na kawałki. Przemykałam po brukowanych uliczkach Paryża pod osłoną nocy, dusiłam się dymem papierosów i zapachem potu w zagraconych biurach sekcji statystycznej, deptałam miękkie, szalenie drogie dywany w gmachu ministerstwa. Ze wstydem odkrywałam mroczne sekrety i największe lęki, z bezsilnością przyglądałam się zdeptanym, wymiętym i wyrzuconym w błoto przekonaniom, wartościom i godności.
To, co wypisałam powyżej, nie jest jedynym, ani nawet najważniejszym powodem, dla którego warto sięgnąć po tę książkę. Aferę Dreyfusa, choć miała miejsce wiele lat temu, można odnieść do bardzo aktualnych spraw. Mówię tu o cienkiej linii, która odgradza dbałość o bezpieczeństwo i dobro narodu od nadużywania siły i krzywdzenia ludzi. Bo jak łatwo władza potrafi usprawiedliwić swoje działania, zrzucić na tzw. „wyższe cele”, zapomnieć o prawach jednostki? Ta historia pokazuje wynaturzenia, uprzedzenia i to, jak jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne. W obliczu tego wszystkiego życie nie tylko jednego oficera, ale i całej jego rodziny, nie ma żadnego znaczenia. Można je sprowadzić do odizolowania, ciągłej kontroli i nieludzkich warunków aż do śmierci. Im szybszej, tym lepszej.
I jeszcze jeden wniosek, który nasunął mi się po przeczytaniu książki – rola mediów jest w tym niezwykle ważna. Bo tak naprawdę to jedyny sposób na to, by pokazać opinii publicznej prawdę. Nie tylko tę kreowaną przez władzę.
Warto więc sięgnąć po powieść Harrisa po pierwsze dlatego, że to dobrze napisana, intrygująca i trzymająca w napięciu książka. Po drugie dlatego, że ciekawie i wiernie opisuje jedną z największych afer, która miała ogromny wpływ nie tylko na kształt Francji, ale i innych państw Europy. I wreszcie po trzecie – najważniejsze – warto sięgnąć po powieść Harrisa, by po jej zakończeniu wyciągnąć swoje własne wnioski i z całą mocą – zapewne nie pierwszy raz – przekonać się, że bardzo szybko potrafimy uczyć się na błędach i bardzo szybko o tym zapomnieć.