Robert Forczyk – „Tam, gdzie rosną Żelazne Krzyże. Krym 1941–1944” – recenzja i ocena
Robert Forczyk – „Tam, gdzie rosną Żelazne Krzyże. Krym 1941–1944” – recenzja i ocena
Poprzednie pozycje Forczyka – poświęcone Kampanii Polskiej 1939 r. oraz Kampanii Francuskiej 1940 (a zwłaszcza jej drugiej części) – zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Forczyk, co już pisałem, jako były zawodowy wojskowy ciekawie, dobitnie i celnie punktował na podstawie źródeł oraz wcześniejszych opracowań dowodzenie i przygotowanie starć z poprzednich książek. Tak więc nastawiłem się pozytywnie.
„Tam, gdzie rosną Żelazne Krzyże” różni się jednak nieco od wcześniejszych książek Forczyka. Wcześniej mieliśmy coś w rodzaju analizy w pigułce. Zaczynało się od podłoża politycznego, poprzez przedstawianie dramatis personae w postaci potencjału militarnego uczestników, a kończyło na dobrym, a nawet bardzo dobrym opisie walk. Tym razem sytuacja jest odwrotna. Odnoszę wrażenie, że „bohaterem” książki jest Krym jako półwysep.
Tym razem poznajemy burzliwą historię tego obszaru geograficznego – po krótkim opisie sprzed rosyjskiego panowania, pierwsze działania wojenne mamy już od 1918 r. kiedy carska Rosja odeszła w niebyt, a w jej miejsce kształtowały się różne byty, na Związku Radzieckim kończąc. Po tym wstępnie jest wreszcie gratka dla miłośników militariów, ale niestety nie tak smakowita jak wcześniej.
Przedstawienie rozbudowy półwyspu jako bazy Floty Czarnomorskiej jest jedynym opisem militarnego potencjału którejkolwiek ze stron. Brakuje przedstawienia armii niemieckiej i radzieckiej z 1941 r. czy z lat późniejszych. A szkoda, ponieważ ten element książek Forczyka dotąd był moim zdaniem najciekawszy. O ile jeszcze jestem w miarę w stanie zrozumieć czemu nie opisano Niemców (dwukrotnie zrobiono to we wcześniejszych książkach autora), to jednak brak informacji na temat Armii Czerwonej wydaje mi się niezrozumiały.
Rekompensuje to opis działań wojennych, zwłaszcza jeśli chodzi o szturm na Sewastopol w latach 1941–1942 oraz towarzyszących mu walk na Półwyspie Krymskim. Powiem szczerze, że autor stał tu przed nie lada wyzwaniem – to były boje długie, metodyczne i nużąco pozycyjne. Dzięki lekkiemu piórowi nie wpadamy w tę „monotonność” jednak nie oszukujmy się – główna kampania rzadko obfitowała w interesujące manewry. No poza głównym uderzeniem Niemców w 1942, ale jednak… Dla porównania możemy prześledzić jak Armia Czerwona odzyskała Krym. Powiem tylko tyle – mnie przekonuje fakt, że mimo swoich wad (które Forczyk przedstawia), to z racji posiadanych sił i środków Erich von Manstein spisał się lepiej.
Podsumowaniem książki jest historia Krymu po II wojnie światowej z uwzględnieniem aktualnej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Forczyk celnie konstatuje, że znaczenie półwyspu pod względem militarnym z roku na rok maleje, jednak jego istota objawia się w symbolizmie oraz znaczeniu dla rosyjskiej imperialnej ideologii. W zakończeniu stara się uspokoić marzycieli wierzących w powrót Krymu pod władzę Ukrainy. Ta chłodna kalkulacja oparta jest na posiadanej przez niego wiedzy, jednak dobór argumentów skłania do podjęcia rzeczowej dyskusji.
Książka powstała na bazie niemieckich archiwów wojskowych znajdujących się w USA oraz opracowań i wspomnień uczestników. Jeśli chodzi o źródła to są to głównie dokumenty niemieckie, a w zasadzie całość. Nie czyniłbym jednak z tego zarzutu – dostęp do rosyjskich archiwów, tak trudny jeszcze niedawno, teraz jest niemożliwy. Dlatego też recenzowana książka generalnie wpisuje się w dobre pozycje autorstwa Roberta Forczyka, ze szczególnym uwzględnieniem jego celnych analiz.