Robert F. Barkowski – „Siemowit Burzliwy. Cykl Przodkowie. Tom 1” – recenzja i ocena
Robert F. Barkowski – „Siemowit Burzliwy. Cykl Przodkowie. Tom 1” – recenzja i ocena
Recenzje książek Roberta Barkowskiego już kilkukrotnie pojawiały się na łamach portalu Histmag.org. W jego dorobku znajdują się zarówno książki historyczne popularnonaukowe, jak i literatura piękna. Jest też autorem, o ile dobrze liczę, czternastu książek wydanych w serii Historyczne Bitwy. W zdecydowanej większości są to pozycje dotykające problematyki Polski wczesnopiastowskiej oraz Słowiańszczyzny.
Badacze i pisarze często sięgają po tematy, które spowija mgła dziejów. Daje to okazję do zastanowienia się nad szeregiem spraw i kontekstów, które nieco pomogłoby zrozumieć przeszłość. I choć zazwyczaj kończy się na domysłach, to im mniejszą wiedzą dysponujemy, tym bardziej intryguje nas tajemnicza i niedopowiedziana historia. Trzeba więc powiedzieć, że Barkowski wpadł na ciekawy koncept, a recenzowana publikacja do dopiero początek. Jego „Siemowit Burzliwy” otwiera nowy cykl powieściowy zatytułowany „Przodkowie”. Ale...
Z Siemowitem jest podstawowy problem. Nie wiemy o nim nic ponad to, co zostawił nam Anonim tzw. Gall, nie mamy też pewności, że nosił imię, które tajemniczy kronikarz zapisał na kartach swej księgi. Większość badaczy generalnie nie wątpi w jego historyczność i wychodzi z założenia, że intencją dziejopisa było właśnie podkreślenie informacji, że Siemowit nie był postacią baśniową. Czy żył w II połowie IX wieku? Czy był sprawnym władcą? Czy za jego panowania zapoczątkowana została tzw. rewolucja piastowska? Czy to właśnie w Gieczu rozpoczyna się historia państwa polskiego, które trafi na karty kronik i ksiąg europejskich za sprawą wybitnego (i wciąż tak słabo docenianego!) Mieszka I? Archeologia również nie przynosi satysfakcjonujących odpowiedzi i zdaje się stawiać kolejne pytania. Znaków zapytania jest więc bardzo dużo.
Autor recenzowanej powieści w morzu tych niewyjaśnionych zagadnień czuje się jak ryba w wodzie. Nie zraża go aura sekretu. Przeciwnie – jak sam zauważa, pisarzowi wystarczą strzępki informacji. Tam, gdzie historycy rozkładają bezradnie ręce, pojawiają się inne warianty opowiadania o przeszłości, w tym inwencja prozatorska. Czy to nie przesada? W żadnym wypadku!
Barkowski nie fantazjuje, ma świadomość historycznego kontekstu. Dlatego też nie może dziwić, że zakłada on istnienie jakiejś formy kontaktów z chrześcijaństwem, z zachodnimi królestwami. To logiczne, zważywszy na imponujące osiągnięcia wspomnianego Mieszka I – jego przodkowie, za sprawą polityki wewnętrznej i dyplomacji (oczywiście z uwzględnieniem zarówno sukcesów, jak i porażek w tych obszarach) „uczyli się” mechanizmów rządzących postkarolińską Europą oraz przygotowywali grunt pod rozwój kompetencji piastowskiego dworu. Kompetencji, na których swój sukces zbuduje Mieszko.
Na pierwszym planie występują oczywiście postacie fikcyjne, choć moim zdaniem autor z powodzeniem zadbał o przypisanie im cech, które mogły być właściwe otoczeniu Siemowita. Mamy więc ambicje, brutalność, ale i domieszkę swawoli. Barkowski nie zapomina o tym, że Słowianie byli w końcu ludźmi – nie mogli być więc ponurakami.
Wyobraźnia literacka w połączeniu ze świadomością historyczną (i wynikających z niej ograniczeń) to niemal przepis na dobrą powieść. Jeżeli do tego dodamy sprawność pisarską i dobre pióro, możemy być bez większego ryzyka zakładać, że powstała porządna książka. Taki jest „Siemowit Burzliwy”. Oczywiście nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tego, w jaki sposób komunikowali się ze sobą Słowianie. Autor na szczęście nie wydziwia i nie próbuje w sztuczny sposób stylizować języka. Robi tyle, ile potrzeba do zachowania odpowiedniego klimatu. Niektórych to może trochę razić – tych zwłaszcza, dla których to język tworzy nastrój powieści, ale moim zdaniem to właśnie prawidłowa (i jedyna słuszna) decyzja.
Jan Matejko, który w naszej wyobraźni niejako osadził kolejnych władców Polski, niestety nie podjął próby stworzenia pełnej palety portretów, również postaci legendarnych i semihistorycznych. Ożywiłoby to naszą wyobraźnię, a symbole towarzyszące ich sylwetkom dawałyby asumpt do rozważań na temat kluczowych wydarzeń ich życia. Z odsieczą nadciąga więc literatura. Robert Barkowski w udany sposób odmalowuje sylwetkę pradziada Mieszka I. I bez wątpienia rozbudza apetyt na kolejne odsłony serii.