Rikihei Inoguchi, Tadashi Nakajima, Roger Pineau — „Boski Wiatr” – recenzja i ocena

opublikowano: 2007-03-10, 18:44
wszelkie prawa zastrzeżone
Bardzo dziwnie czyta się takie książki. Przeciętny Polak ma przeważnie wykrystalizowaną opinię na temat wydarzeń II Wojny Światowej. Dlatego nie za bardzo wiemy, jak się zabrać do takich pozycji pisanych przez stronę przeciwną.
reklama

|Autorzy: Rikihei Inoguchi,

Tadashi Nakajima, Roger Pineau

Tytuł: Boski Wiatr

Podtytuł: Japońskie Formacje

Kamikaze w II Wojnie Światowej

Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Finna

Rok wydania: 1995|

A jeżeli piszą ją osoby zamieszane w coś, co niesie ze sobą posmak zjawiska potwornie negatywnego, to odbiór jest niezwykle trudny, bowiem z jednej strony autorzy potrafią umotywować swoje decyzje całkiem, przynajmniej pozornie, rozsądnie, zaś z drugiej strony mamy obraz całej naszej dotychczasowej wiedzy i bagażu przekonań. Dlatego, chcąc czytać i rozumieć takie pozycje, jak omawiana książka, powinniśmy się starać choć troszkę odizolować od tego, o czym byliśmy przeświadczeni. Ażeby mieć choć trochę obiektywizmu, musimy spojrzeć na opisywanych ludzi, jak na osoby rozumne, które miały jakieś racje podejmując konkretne działania. Inna rzecz, że z owymi racjami można się nie zgadzać, tak jak ja się nie zgadzam z wieloma tezami zaprezentowanymi w niniejszej książce.

Przedstawmy najpierw japońskich autorów: Rikihei Inoguchiego i Tadashiego Nakajimę. Obydwaj to aktywni uczestnicy wojny na Pacyfiku, którzy współorganizowali Specjalny Korpus Szturmowy Kamikaze. Inoguchi był oficerem personalnym admirała Oinishi, Nakajima zaś służył jako oficer operacyjny 201 Grupy Lotniczej, która jako pierwsza miała stać się regularna jednostką specjalną. Któż może wiedzieć o tych sprawach więcej niż oni? Chyba jedynie twórca i pomysłodawca tego rodzaju wojsk wiceadmirał Oinishi, jednak on popełnił seppuku na wieść o kapitulacji. Pozycja autorów daje nam więc w ich osobach dostęp do obszernego materiału źródłowego, jednocześnie jednak, biorąc pod uwagę ich osobiste zaangażowanie, należy się spodziewać sięgając po lekturę, że będzie to materiał bardzo subiektywny. Tak też jest w istocie. Dzieło Inoguchiego i Nakajimy należy czytać, gdyż jest prawdziwą kopalnią wiedzy dla osoby interesującej się zagadnieniem Kamikaze, jednak jednocześnie należy bardzo uważnie filtrować rozmaite treści, zastanawiając się nad przedstawionymi racjami. Teoretycznie autorzy postanowili skupić się na faktach i racjach, nie wdając się w oceny moralne. Jednakże przy tego typu tematyce od zagadnień etycznych uciec nie sposób. Według mnie pierwszym celem tej książki jest próba rozliczenia się z przeszłością. Dotyczy ona nie tylko formacji specjalnej, ale także w ogóle wojny. Już bowiem we "Wstępie" Inoguchi i Nakajima zaznaczają różnice pomiędzy wojną z USA, a tą prowadzoną od 1931 r. (tzw. Incydent Mandżurski) z Chinami. Oprócz oczywistego faktu, że z Ameryką walczono głównie na morzu, podkreślają, że dopiero to starcie było wojna totalną. Skomentować to można tylko tak: dla Japończyków może wojna z Chinami nie była totalna, jednak dla Chińczyków na pewno. Armia cesarska nie walczyła tylko z wojskiem chińskim, cywile nie ginęli tam jedynie przez przypadek, na skutek błędów lub przy niszczeniu np. obiektów przemysłowych. Ludność Chin była często po prostu totalnie niszczona, a okrucieństwo żołnierzy cesarza budziło mieszane uczucia nawet u Hitlerowców.

Albo kolejny kwiatek z "Przedmowy". Otóż autorzy cytują wiele wypowiedzi czołowych dowódców floty, których wniosek był generalnie taki: bez wojny cesarstwo upadnie, z wojną jest jakaś szansa. Potem zaś dokładane jest trochę wypowiedzi o hańbie, honorze, cesarzu etc. Wreszcie twierdzą, że lekkomyślna zgoda dowództwa floty na wojnę, przypieczętowała los jej samej. Spójrzmy: autorzy znowu zapominają o ciągłej wojnie z Chinami, wspominają o jakimś hipotetycznym zagrożeniu, którego de facto nie było, wreszcie dorzucają zestaw pojęć - wytrychów, które powiązane były z bushido. Popatrzmy także na ową zgodę dowództwa floty. Była lekkomyślna, bo doprowadziła do jej zniszczenia, przynajmniej tak to odebrałem. Gdyby Japończycy wygrali, wszystko byłoby OK. Jak widać nie racje moralne, ale skutek się liczył i dokładnie tym samym skutkiem autorzy uzasadniają powstanie formacji Kamikaze.

reklama

Była to broń skuteczna, lepsza niż normalne jednostki lotnictwa, które słabo przeszkolone i na gorszym niż Amerykanie sprzęcie, przegrywały bitwę o niebo nad Pacyfikiem. Natomiast wystartowanie i uderzenie w nieprzyjacielski okręt mogło powieść się nawet kiepskiemu pilotowi. Dlatego, dla części dowództwa japońskiego, rachunek był prosty. Natomiast nie był prosty dla wielu Japończyków. Autorzy podkreślają, że do pierwszych oddziałów specjalnych zgłaszali się ochotnicy. Bardzo dużo piszą o ich patriotyzmie, odwadze etc., jednak półgębkiem tylko rzucają kilka słów, iż potem po prostu wcielano tam żołnierzy na zasadzie przymusu. Dodają, ze niektórzy z nich potrafili się wyzwolić z chęci przeżycia za wszelka cenę. Podają kilka przykładów na tą okoliczność, jednak przemilczają, co się działo z tymi, którzy wcale nie mieli ochoty na bycie Kamikaze. Wspominają, że nie wszystko odbywało się na zasadzie dobrowolności, ale jakie metody wykorzystywano, żeby ludzi to tego zmusić? Tego się już nie dowiadujemy z tej pozycji, jednak milczenie mówi jeszcze głośniej, niż jakiekolwiek słowa.

Autorzy piszą wielokrotnie, że nie bronią owych decyzji, ale jednocześnie proszą o zrozumienie dla nich. Twierdzą, że gdyby sytuacja nie zmusiła dowództwa, nigdy nie sięgnięto by po takie środki. Być może, ale dokładnie tak samo mogą się tłumaczyć ci, którzy chcieli zmusić cały naród japoński do wielkiego zbiorowego samobójstwa podczas hipotetycznego lądowania Amerykanów na Wyspach Japońskich, w ramach przygotowywanych operacji "Coronet" i "Olimpic". Twórcy formacji Kamikaze byli potępiani później przez samych Japończyków, bowiem nawet w tym narodzie, przyzwyczajonym do stawiania obowiązku powyżej życia, masowa, długotrwała akcja samobójcza nie miała precedensu. Autorzy cytując ich wypowiedzi z jednej strony zgadzają się z nimi, z drugiej jednak bronią faktu powstania jednostek specjalnych.

Podsumowując książka jest kontrowersyjna, co jednak nie znaczy, że nie warto jej czytać. Materiał historyczny zgromadzony przez autorów jest obfity. Poznajemy nie tylko same akcje, ale także taktykę, uzbrojenie, funkcjonowanie jednostek etc. Dowiadujemy się także ciekawych faktów z przebiegu wojny, motywacji japońskich pilotów i dowódców. Cała pozycja jest napisana w formie rozdziałów omawiających poszczególne etapy zmagań na Pacyfiku od października 1944, kiedy to w bazie Mabalacat na Filipinach utworzono pierwszą formację Kamikaze, aż do okresu bezpośrednio powojennego, kiedy to przez Japonię przetoczyła się olbrzymia fala krytyki w stosunku do twórców formacji specjalnych. Japońscy autorzy pisali poszczególne rozdziały na przemian, traktując je nieco pamiętnikarsko. Trzeci widniejący na okładce autor, Amerykanin Roger Pineau, jak sam potwierdza we "Wstępie", zajął się przede wszystkim redakcją tekstu. Jemu więc chyba powinna przypaść duża część zasługi za to (oraz tłumaczkom: Katarzynie Kosterce i Ewie Plieth-Pikus), że książkę czyta się bardzo płynnie. Jest to niewątpliwie pozycja interesująca, jak zresztą wiele wydanych w "Serii z Kotwiczką". Prezentuje wiele ciekawych faktów, natomiast, czy zmienia nasze spojrzenie na Kamikaze? Mojego nie zmieniła, ale nie mogę zaprzeczyć, iż dzięki niej bardzo mocno poszerzyłem swój zasób informacji na ten temat.

reklama
Komentarze
o autorze
Dariusz Lipiec
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone