Remigiusz Mróz – „Turkusowe szale” – recenzja i ocena
Recenzja „z drugiej strony” pióra Weroniki Surówki
Piloci to bardzo pociągająca grupa. Silni, młodzi i pełni werwy, są idealnym tematem dla autora książek sensacyjnych szukającego nowego tematu. Problem w tym, że lotnictwo wojskowe to dosyć specyficzne otoczenie, pełne swoistego żargonu i technikaliów. Jeśli autor nie przyswoi sobie tej warstwy, wartość jego pracy drastycznie spada.
Od okładki do okładki
Omawiana praca liczy sobie 528 szarych stron. 503 z nich zajmuje sama powieść. Na okładce przedstawiono samolot Spitfire z 412 dywizjonu myśliwskiego RCAF, nie mającego żadnego związku z książką. W „Turkusowych szalach” nie znajdziemy jakichkolwiek ilustracji, lecz za to na końcu książki znajduje się bardzo przydatne posłowie historyczne. Autor to osoba znana już czytelnikom Histmaga choćby z recenzji dwutomowego cyklu Parabellum. Sam o sobie pisze „Kim jestem? Zwyczajnym facetem, który dziennie musi napisać 10-15 stron i tygodniowo wybiegać jakieś 50 km, by czuć się komfortowo”.
Puchacze, szpiedzy i działka hydrauliczne
„Turkusowe szale” to książka zbudowana według prostych, lecz nadal żywych schematów. Mamy tu jasny podział na tych „złych” i tych „dobrych”, jest też bohater bez skazy i jego ukochana. Narodowości występujące w książce są pokazane zgodnie z szeroko rozpowszechnionymi stereotypami dotyczącymi II wojny światowej. Polacy są najmądrzejsi na świecie i patrzą na Brytyjczyków z góry, Niemcy to pozbawieni polotu brutale i zatwardziali naziści, a Brytyjczycy bez wyjątku zajmują się piciem herbaty i co chwilę stawiają kompetencje Polaków pod znakiem zapytania. Sam 307. i jego dokonania są tu zaledwie tłem przygód Feliksa Esskera, fikcyjnego pilota 307. Dywizjonu. Losy „Fela” zajmują około 1/3 omawianej książki. Co więcej, Autor co rozdział przeskakuje pomiędzy różnymi miejscami, z jednej strony utrudniając czytelnikowi wciągnięcie się w treść książki, lecz jednocześnie zmusza go do uważnej lektury.
Niestety, dążąc do zbudowania ciekawej i wciągającej narracji, Autor popełnił wiele irytujących błędów merytorycznych. Czytelnik nie obeznany z problematyką techniki wojskowej może ich nie zauważyć, jeśli jednak „Turkusowe szale” weźmie do ręki historyk czy pasjonat lotnictwa, zapewne niejednokrotnie uniesie brew w niemym zdziwieniu.
Co ciekawe, Autor myli się już w drugim słowie pierwszej strony „Prologu”. Na stronie 9. znajdziemy słowa „Skrzydła myśliwca cięły ze świstem powietrze...”, a na 10. „Tym bardziej, że tego dnia zasiedli za sterami nowiutkich, amerykańskich fairchildów”. Problem w tym, że PT-19 był nieuzbrojoną maszyną szkolną, a nie „myśliwcem”. W tej samej scenie występuje także inny dosyć dyskusyjny element. Jeden z polskich pilotów ma, z woli autora, zwrócić się do brytyjskiego instruktora słowami „Fuck you, sir”. Nigdy nie uważałem się za eksperta od lotnictwa, czy też od wojskowych regulaminów, jednak przypuszczam że pilot zwracający się tak do przełożonego nie zostałby więcej wpuszczony do jakiegokolwiek samolotu, spędzając resztę swego wojskowego żywota jako stały czyściciel lotniskowych latryn.
Dalsza część książki również nie jest wolna od błędów. Brytyjski niszczyciel HMS Hostile nie mógł „przetrwać” hiszpańskiej wojny domowej, bo po prostu nie brał w niej udziału, będąc jedynie częścią sił wystawionych przez tzw. Komitet Nieinterwencji. Przed II wojna światową ani w jej pierwszych latach nie było żadnej „ofensywy w Sudetach”, pozwalającej Niemcom zdobyć duże ilości czeskiej broni. Nigdy nie istniał samolot „me 111”, a bombowce Do-17 nie posiadały wieżyczek strzeleckich. Co więcej, He-111 nie posiadał przednich działek obsługiwanych przez pilota. Widać tu, że Mróz gubi się w niuansach świata, jaki pragnie przedstawić w swej pracy.
Na osobną wzmiankę zasługują błędy popełnione przez autora wobec myśliwców Defiant, na których Dywizjon 307 zaczynał swą karierę. Samolot ten posiadał jeden silnik, więc „prawy silnik defianta” nigdy nie mógł stanąć w ogniu. Jego uzbrojenie stanowiły cztery karabiny maszynowe osadzone w wieżyczce umiejscowionej za pilotem. Autor opisuje tę wieżyczkę w dość oryginalny sposób: „Zamontowany w wieżyczce browning o kalibrze 7,7 mm był podwójnym, czterolufowym działkiem hydraulicznym...”. Na tym kwestie związane z uzbrojeniem się nie kończą. Defiant miał wiele wad (jak i kilka zalet), ale nie można do nich zaliczyć nie posiadania „jak wszystkie inne – działek z przodu”, gdyż żaden ówczesny brytyjski myśliwiec biorący udział w Bitwie o Anglię nie posiadał działek. Prawdopodobnie Autor myli (jak w prawie całej książce) karabiny maszynowe z działkami. Idąc dalej, pilot tej maszyny nie mógł mieć za plecami „radiooperatora oraz strzelca”, jako że w skład załogi Defianta wchodziły tylko dwie osoby: pilot i strzelec. Są to błędy, których można by uniknąć zapoznając się z dowolnym opracowaniem na temat tej maszyny.
„Turkusowe szale” zawierają także pewną ilość zdań o dosyć dyskusyjnej budowie, stwarzających pewne problemy w zrozumieniu zamierzonego przesłania Autora. Dobrym przykładem może być takie oto zdanie, dotyczące zdolności bojowych Defianta: „W bezpośrednim starciu z niemieckimi samolotami, defianty do tej pory się nie sprawdziły, nic więc dziwnego, że przenoszono je do służby nocami”. Przenoszono je z lotniska na lotnisko pod osłoną nocy, czy też przesunięto do roli myśliwca nocnego? Nie jest to odosobniony przypadek. Na ostatniej stronie posłowia historycznego można znaleźć taki oto fragment podsumowania dokonań 307. Dywizjonu: „Lotnicy ci zniszczyli także pociski V-1 i V-2, pociągi i pojazdy niemieckie...”. Wszystkie?
Tak liczne usterki pozwalają sądzić, że Autor niestety nie odrobił „pracy domowej” przed rozpoczęciem pisania swej książki. W posłowiu powołuje się co prawda na kilka prac dotyczących 307. Dywizjonu, jednak nie wymienia ani jednego opracowania dotyczącego samolotów biorących udział w walkach nad Wielką Brytanią, co zresztą wyjaśnia dużą liczbę błędów popełnionych w odniesieniu do techniki lotniczej. Lepiej by było, gdyby Mróz zdecydował się na napisanie książki z gatunku science-fiction, co pozwoliło by na całkowitą swobodę w kreowaniu świata przedstawionego. Trzeba też przyznać, że wydawca również nie przyłożył się zbytnio do wychwycenia wszystkich pomyłek i nieścisłości językowych.
Podsumowanie
„Turkusowe szale” to książka o wartkiej akcji, mogąca stać się świetnym towarzyszem podczas długiej jazdy pociągiem czy wakacyjnego lenistwa na działce. Tempo i niewielkie skomplikowanie akcji pozwalają na odłożenie tej książki na półkę w każdym momencie. Niestety, duża liczba błędów znacznie obniża jej wartość. Gdyby Autor bardziej przyłożył się do swej pracy, powstałaby książka szerząca wiedzę o 307. dywizjonie i dostarczająca czytelnikowi rozrywki. Niestety, tak się nie stało. Zamiast wartościowej i ciekawej książki, czytelnik dostaje do ręki powieść będącą połączeniem oklepanych stereotypów, znanych schematów i sporej dawki błędów merytorycznych. Szkoda, tym bardziej, że w naszym kraju niewiele ukazuje się powieści osadzonych w realiach II wojny światowej.