Recenzja „Mgły” – polemika
Napisana przez Łukasza Grzesiczaka recenzja filmu „Mgła” wzbudziła niemałe kontrowersje, a dyskusja, jaka się pod nią toczy, pokazuje, jak karkołomnym zadaniem może być próba rzetelnej oceny tego typu produkcji – każde wypowiedziane słowo potraktowane będzie jako wyraźna deklaracja polityczna, niezależnie od autentycznych poglądów recenzenta.
Film „Mgła” obejrzałem z niemałym zainteresowaniem, choć od początku zastanawiałem się, cóż nowego można jeszcze powiedzieć o przyczynach i okolicznościach katastrofy smoleńskiej. Od kilku miesięcy obracamy się przecież wokół tego samego samego poziomu argumentacji i tych samych poglądów, a jakiekolwiek porozumienie w tej sprawie wydaje się zwyczajną mrzonką nadmiernych idealistów. Mimo to wyszedłem z założenia, że warto zobaczyć produkcję, którą firmują nazwiska tak znanych dziennikarek. Nie bez znaczenia było również to, że „Mgła” bardzo szybko stała się przedmiotem publicznego dyskursu.
„Mgła” to blisko godzinny zapis wypowiedzi najbliższych współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w tym Andrzeja Dudy, Adama Kwiatkowskiego, Jakuba Opary, Jacka Sasina, Marcina Wierzchowskiego i Pawła Zołoteńkiego. Przeplatają je dość przypadkowo wybrane fragmenty zdjęć (czasami nie najlepszej jakości) z miejsca katastrofy, spod prezydenckiego Pałacu, z pogrzebu Lecha Kaczyńskiego itp. Pod kątem realizacji nie jest więc to dokument powalający, lecz raczej dość sztampowy i prosty. Jeśli więc nie forma, to może treść przekona widza?
Tu pojawia się jednak problem, gdyż niełatwo jest powiedzieć, o czym w zasadzie jest ten film. Reklamowany jest powszechnie jako pierwszy film o katastrofie smoleńskiej. Po jego obejrzeniu przypomniały mi się jednak czasy szkolne i zamaszyste wpisy pod pracami pisemnymi moich kolegów i koleżanek stwierdzające, że ich twórczość jest nie na temat. Trudno bowiem oceniać film „Mgła” jako dokument o katastrofie. Jest ona jedynie pretekstem, tłem, elementem spajającym wypowiedzi prawdziwych bohaterów. Dokument opowiada zaś raczej o związanych z kwietniową tragedią przeżyciach najbliższych współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ich przyjaciół z kancelarii. Jedynie wprowadzający fragment, mówiący o okolicznościach udziału prezydenta w uroczystościach w Katyniu, wiąże się – dość luźno zresztą – z zagadnieniem samej katastrofy.
Generalnie „Mgła” jest jednak zbiorem opinii, interpretacji, przeżyć, doznań, żali i poglądów ludzi służbowo najbliżej związanych z Lechem Kaczyńskim. Ich wypowiedzi nie są prostowane, komentowane ani wpisane w jednolitą narrację, lecz same ją tworzą, często dość płynnie się uzupełniając. Ich przesłanie jest zaś proste i nie wychodzi poza wałkowaną od kilku miesięcy tezę, że odpowiedzialność (nawet jeśli nie bezpośrednią) za śmierć Lecha Kaczyńskiego ponosi polski rząd, który następnie robił wszystko, aby umniejszyć wielkość najznakomitszego Polaka w dziejach najnowszych. Zaczynając więc od rządowo-prezydenckich sporów o wyjazd do Katynia (włącznie z sugestią, że polski rząd wykonywał dyspozycje ambasadora rosyjskiego), poprzez wydarzenia na miejscu katastrofy i organizację pogrzebów, po późniejszą walkę o krzyż, dokument stanowi długą mową prokuratorską skierowaną przeciw obecnemu rządowi i obecnemu prezydentowi, oskarżanemu zresztą, że zbyt szybko uzurpował sobie władzę p.o. prezydenta.
Powstaje tu pytanie, jaki był zatem cel realizacji tego dokumentu, a od odpowiedzi zależy w dużej mierze jego ocena. Jeśli uznamy, że intencją autorek była próba odkrycia prawdy o okolicznościach katastrofy, film należałoby ocenić krytycznie. Nie dlatego, że podjęły się takiej próby, ale dlatego, że konstruując film w opisany sposób nie spełniły podstawowych wymogów stawianych obiektywnym dokumentom. Trudno mówić w o nietendencyjnym spojrzeniu, jeśli głos ma tylko jedna strona sporu, która od początku do końca kształtuje narrację. Nie ma rzetelności tam, gdzie mocne oskarżenia nie spotykają się z odpowiedzią oskarżanych, a wszelkie interpretacje pozbawione są komentarza. „Mgła” nie powinna aspirować do wyłączności na prawdę i nie może potwierdzać słuszności stawianych tam tez czy oskarżeń. Widz skazany został na wysłuchanie jednej grupy osób, które, choć mają prawo do własnej interpretacji wydarzeń, to nie mają prawa oczekiwać, że ich słowa zostaną bezwarunkowo uznane za prawdziwe. Tym bardziej, że nie są to (jak sugeruje Łukasz Grzesiczak) osoby z drugiego szeregu polskiej polityki, ale aktywni na jej polu gracze, nie widzę więc podstaw, aby sądzić, że są oni ponadprzeciętnie moralni czy bardziej wyczuleni na prawdę.
Jednostronność widoczna jest tym bardziej, że w filmie o ofiarach katastrofy mówi się wyłącznie w kontekście prezydenta i kilku ministrów z jego kancelarii. Zupełnie umyka gdzieś większość tych, którzy ponieśli śmierć pod Smoleńskiem, a przecież nie wszyscy oni byli zwolennikami wizji Polski prezentowanej przez zmarłego prezydenta. Mimo to cały kontekst tragedii został przedstawiony tak, jak gdyby każdy z podróżujących do Katynia był reprezentantem takiej samej idei polskości i władzy.
Oczywiście zamiary autorek można zdefiniować inaczej. Być może obiektywizm nie był ich celem. Nie chciały one przedstawić prawdy o okolicznościach katastrofy, ale zaprezentować jednostronny jej obraz. I nie mam tu na myśli celowej manipulacji, ale raczej chęć spójnego przedstawienia poglądów najbliższego otoczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego na wydarzenia związane z jego śmiercią.
W takim kontekście „Mgła” jest filmem cennym, ponieważ w gruntowny, całościowy sposób prezentuje pewien sposób postrzegania katastrofy smoleńskiej i daje materiał do dalszej dyskusji. Być może panie Dłużewska i Lichocka chciały zabawić się w Tomasza Grossa, dla którego wartością jest samo zapoczątkowanie dyskusji, włożenie kija w przysłowiowe mrowisko. A może zamierzały stać się na chwilę Andrzejem Fidykiem i inspirując się jego genialną „Defiladą”, zaprezentować poglądy i oceny wybranych osób ze wszystkimi ich wadami, absurdami i nadinterpretacjami, z ich poczuciem bólu oraz niesprawiedliwości.
Jeśli tak, to cel ten w dużej mierze osiągnęły. Widz zapoznany zostaje z pewną wizją katastrofy smoleńskiej. Nie są to już luźno porozrzucane wypowiedzi, ale sprawna narracja i całościowy obraz poglądów jednej ze stron, z którymi nie musimy się z nimi zgadzać, To również, jako historyk, muszę ocenić pozytywnie.
Tym niemniej trzeba zadać pytanie, czy my tych argumentów już nie znamy? Czy nie są to powtarzane w koło te same oskarżenia, te same poglądy i mity? Czy debata dotycząca katastrofy nie gotuje się w tym samym sosie, a kolejne dodawane przyprawy nie podkreślają tylko jego smaku, zasadniczo go jednak nie zmieniając? Film „Mgła” niczego w dyskusji nie zmienia. Oprócz pewnych szczegółów, nie dowiadujemy się zeń niczego nowego. Nie odkrywa on przed nami (jak chce Łukasz Grzesiczak) nieznanych kulis wojny polsko-polskiej. Nie widzę w nim ani nowoczesnego patriotyzmu, ani świeżego spojrzenia na polski konserwatyzm czy pojęcie narodu. Wszystko, co zostało w filmie powiedziane, opinia publiczna słyszy już od dawna, może tylko w mniej spójnej formie.
„Mgła” nie jest więc nową jakością w dyskusji o katastrofie smoleńskiej, lecz ponowieniem argumentów, które padały w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Wbrew opinii mojego redakcyjnego kolegi, pełna jest insynuacji, niedomówień, nadinterpretacji, które można uznawać zarówno za efekt autentycznego bólu, jak i politycznej gry. Należy jednak ponowić postawione wcześniej pytanie: Czy autorki chcą, abyśmy traktowali wszystko, co przedstawiły, jako prawdę, czy też zamierzały po prostu przedstawić świadectwo jednej ze stron? Bez odpowiedzi w tej kwestii trudno dokonać jednoznacznej i wiążącej oceny tego dokumentu, można się jedynie pokłócić i odejść w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Zobacz też:
- Łukasz Grzesiczak recenzuje film „Mgła”;
- „Katastrofa” – reż. Artur Żmijewski .
Redakcja: Roman Sidorski
Korekta: MMT