Rafał A. Ziemkiewicz – „Jakie piękne samobójstwo” – recenzja i ocena „z drugiej strony”
Publicysta, któremu nad wyraz krzywdząco przyprawia się niekiedy gębę „pisowca”, wbrew oczekiwaniom własnego środowiska nie napisał kolejnej książki o patologiach i wadach systemowych III RP. Więcej – będąc debiutantem na niwie publicystyki historycznej, potwierdził swój nonkonformizm, o historii Polski pisząc wbrew obowiązującej w tzw. prawicowych mediach narracji. Ścieżka przetarta przez Piotra Zychowicza robi się coraz bardziej przestronna i można się spodziewać, że zwolenników idei „paktu Ribbentrop-Beck” po Ziemkiewiczu będzie przybywać.
Zobacz też:
- Piotr Zychowicz – „Pakt Ribbentrop-Beck”;
- Piotr Zychowicz – „Obłęd 44”;
- Piotr Zychowicz – „Opcja niemiecka” – recenzja
Analiza dziejów - terapią
Już sam tytuł prowokuje pytania. Jakie samobójstwo, skoro naród istnieje? Jak można pisać, że Polacy sami „walczyli o własne zniewolenie”? Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej” widzi Polskę powojenną w kategoriach „kraju przerwanej ciągłości”. Siły moralnego nihilizmu i ideologicznego zaślepienia, jakie po 1944 r. przejęły władzę nad Wisłą, dążyły do anihilacji rozległych obszarów zbiorowej pamięci. „Naród peerelowski” to dla Legutki zbiorowość oderwana od swojej aksjologicznej podstawy. „Nowego człowieka” z II RP, budowaną na tradycyjnych pojęciach polskiej państwowości, niewiele już łączy. Taka perspektywa częściowo wyjaśnia znaczenie „pięknego samobójstwa”. Sam autor na 400 stronach tłumaczy jego sens, rewidując podręcznikowe oceny ostatnich lat II RP.
Wbrew pozorom, nie jest to tylko kolejna książka, powielająca coraz bardziej modną ostatnio tezę o realnej możliwości polsko-hitlerowskiego porozumienia przeciwko sowieckiej Rosji. Ziemkiewicz deklaruje, że poza obalaniem mitów przyświecają mu inne jeszcze, nieskończenie ważniejsze cele. Autor próbuje poddać analizie proces, prowadzący do upadku, którego konsekwencje odczuwają pokolenie znające II wojnę światową jedynie z książek i relacji dziadków. Polski naród ze swoją historyczną pamięcią, budowaną z Mickiewiczem i Sienkiewiczem w ręce, postrzega jako pacjenta podlegającego terapii, mającej uratować go od powracającej traumy:
Mojej ambicji nie wyczerpuje stwierdzenie u poprzednich pokoleń szaleństwa ani wykazanie, że uległy obłędowi, bo takie wyjaśnienia niczego nie tłumaczą. Obłęd, jeśli potraktować to pojęcie medycznie, ma swoje konkretne przyczyny. Zrozumieć te przyczyny to pierwszy i najważniejszy krok do wyleczenia, do odzyskania zdrowego rozsądku, emocjonalnej stabilności, zdolności obiektywnej oceny wydarzeń i radzenia sobie z nimi (s. 35-36).
Autor uważa, że skomplikowane realia zaborów uwarunkowały sposób myślenia kilku pokoleń Polaków. Imperatyw walki służył rozładowaniu napięcia w społeczeństwie, które cierpiało na chroniczny „brak ojca”. Deficytem patriarchalnej władzy tłumaczy Ziemkiewicz powstania narodowe, którym impuls dawali dwudziestoparolatkowie, na przekór skompromitowanym elitom starszego pokolenia. Ofiara krwi świadomych warstw społecznych zrodziła z kolei dążenie do racjonalizowania klęsk i cierpień jako rzeczy koniecznych, uszlachetniających i procentujących ostateczną wiktorią – nie tu i teraz, ale w odległej nawet przyszłości. Katalog pojęć z wojskowo pojmowanym honorem na szczycie poddaje Ziemkiewicz miażdżącej krytyce:
Szkiełko, oko i zwykły zdrowy rozum uczą, że gigantyczny upust krwi nie wzmacnia organizmu, tylko go osłabia. Zagłada elit narodu, ludzi najlepszych, sprawia, że dominować zaczyna w nim element nikczemniejszy. Naprawdę wielkie cierpienie wcale nie uszlachetnia, ale wiedzie do załamania woli i nieuchronnego upodlenia. Klęska i nędza nikogo nie uświęcają, ale wystawiają go na pogardę świata (s. 35).
Prawo silniejszego
Swoje rozważania mocno osadza Ziemkiewicz w realistycznym modelu stosunków międzynarodowych. Polaków, którzy w czymkolwiek liczyli na „wdzięczność” zachodnich mocarstw, musiał spotkać straszliwy zawód. Sanacyjnym elitom zarzuca Ziemkiewicz nie tylko zbiurokratyzowanie państwa i wydanie jego instytucji na żer grupom „znajomków”. Akt oskarżenia w punkcie związanym z polityką zagraniczną piętnuje jej życzeniowy, oderwany od rzeczywistości charakter, niezrozumienie kontekstu geopolitycznego, nade wszystko – oparcie polityki Becka na absurdalnym założeniu, iż w przypadku wojny z Niemcami ZSRR na pewno nie odważy się Polski zaatakować. Autor nie bez racji brutalnie atakuje operetkową mocarstwowość II RP, punkt po punkcie wyliczając zaniedbania właśnie w sferze wojskowej po 1935 r. Oceny działalności Becka, Rydza czy Mościckiego są skrajnie gorzkie i bezkompromisowe, w porównaniu jednak z innymi poglądami autora budzą najmniej obiekcji.
Ziemkiewicz, aby odtworzyć dziejowy kontekst, powraca do Rzeczpospolitej szlacheckiej i polskiego, wojującego XIX stulecia. Właśnie jednostronna ocena powstań jest pierwszym, zauważalnym mankamentem książki. Już samo traktowanie „łącznie” zrywu listopadowego i styczniowego budzi zastrzeżenia. Autor oczywiście wszystkie powstania potępia w czambuł, nie mając litości dla „szalonych przywódców” w rodzaju Wysockiego, Zaliwskiego czy Bobrowskiego. Uczciwie byłoby dodać do takich ocen komentarz, iż nic innego, jak polityka rosyjskiego zaborcy konsekwentnie utrwalała w polskich elitach odruch zbrojnej irredenty. Raz popadłszy w gdybologię, Ziemkiewicz nie podaje możliwych scenariuszy w sytuacji, gdyby „warstwom przywódczym” udało się utrzymać w ryzach zbuntowaną młodzież. Unika odpowiedzi na pytanie, czy wobec radykalizacji nastrojów petersburskiego dworu program Wielopolskiego legitymował się w ogóle racją bytu.
Rozważania skoncentrowane są na problemie możliwych alternatyw dla polityki Józefa Becka. Publicysta trafnie diagnozuje motywacje jego działań, zwracając także uwagę na problem, który do podręczników historii wciąż nie może się przebić: odbieranej w Europie Zachodniej jako proniemiecka polityki Becka do marca 1939 r. Szybkie uznanie anschlussu Austrii, aneksji Sudentów czy istnienia marionetkowej Słowacji, ultimatum wobec Litwy czy zajęcie Zaolzia – wszystko to rodziło podejrzenia zachodniej dyplomacji, iż Polskę i Niemcy łączy tajny protokół, jaki musiał zostać podpisany wraz z paktem o nieagresji 1934 r. Ziemkiewicz odwraca tradycyjną interpretację porozumienia polsko-brytyjskiego, dowodząc, iż to właśnie rządowi Jego Królewskiej Mości gwarancje były potrzebne, aby hitlerowski impet skierować na Polskę i kupić niezbędny czas dla przygotowań wojennych.
Logicznie zazębiająca się argumentacja Ziemkiewicza nie jest jednak wolna od wad. Autor w ogóle nie zajmuje się możliwością eskalacji żądań Hitlera po oddaniu III Rzeszy Gdańska. Nie zastanawia się nad prawdopodobieństwem kolejnych roszczeń szalonego wodza, które mogłyby dotyczyć rezygnacji z Górnego Śląska, całego Pomorza Gdańskiego, ostatecznie – nawet Wielkopolski. Hitler to dla autora raz nieobliczalny wariat, w innym miejscu – przywódca, z którym można było osiągnąć trwałe porozumienie i któremu, już po oddaniu Gdańska, należało w pełni zaufać. Jeszcze bardziej wątpliwe są stwierdzenia autora, iż po ataku III Rzeszy na ZSRR należało liczyć na zwycięstwo Niemców, które uchroniłoby Polskę przed sowietyzacją. Autor zapomina, że Polacy to nie Madziarzy; dla tych pierwszych przeznaczony był Generalplan Ost.
Przeczytaj także:
- Błąd Ziemkiewicza, czyli Polska wobec Sowietów w dwudziestoleciu
- Niewłaściwi adresaci, czyli dlaczego list otwarty Rafała Ziemkiewicza nic nie da
Właściwie całą pracę Ziemkiewicza charakteryzuje nierówny poziom historycznych analiz. Mamy miarodajną ocenę karygodnego zaniechania władz uciekających do Rumunii, które nie ogłosiły stanu wojny z ZSRR (co miało wkrótce zrodzić tragiczne konsekwencje). Kilkadziesiąt stron później autor występuje z tezą, iż we Wrześniu należało ogłosić kapitulację i powołać do życia coś w rodzaju „polskiego Vichy”, równocześnie zaś – „wygasić wszelki opór w kraju” (s. 340-341). Jakie były realne możliwości takich działań, autor nie pisze. Powstanie Warszawskie to dla Ziemkiewicza głównie wynik irracjonalnych kalkulacji przywódców. Warto zapytać, jak sam publicysta zabierałby się za przekonanie kilkudziesięciu tysięcy młodych patriotów, iż w decydującym momencie dziejów mają pogrążyć się w słodkiej bezczynności – bo w inny sposób by takiego wezwania nie zinterpretowali. Groźba wybuchu walk nawet bez rozkazu Komendy Głównej z całą powagą wisiała w powietrzu. Wreszcie, pojałtańska konfrontacja zbrojna aliantów zachodnich z ZSRR, przy nieco tylko innym zachowaniu Polaków, to dla autora realna ewentualność. W ostatnim rozdziale (s. 382-383) sam przyznaje, z jakimi trudnościami wiązałoby się zawarcie paktu Ribbentrop-Beck i że te komplikacje mogłyby stać się gwoździem do trumny sanacyjnej władzy w Polsce.
Ziemkiewicz jest niekonsekwentny, kiedy zapewnia o amoralnym wymiarze stosunków międzynarodowych, równocześnie wartościując po wielokroć politykę Churchilla jako „nikczemność” czy „łajdactwo” – epitetami o ujemnym ładunku etycznym. Pomiędzy wierszami widać jednak ów żal nad bezwzględnością i niesprawiedliwością świata, formułowanych z perspektywy Polaka, który zna historię. Trafnie wytyka publicysta błędne założenia (czy raczej brak jako takiej) polskiej polityki historycznej. Kierowani absurdalnym imperatywem „niedrażnienia” i „niekomplikowania”, skazujemy się na narrację brytyjską, francuską, niemiecką czy nawet rosyjską. Autor słusznie zauważa, że każda narracja historii z perspektywy państwa – uczestnika wydarzeń, to pisanie bajki, ta bajka służy jednak państwu do kreowania własnego wizerunku. Ci, którzy to rozumieją, na tworzenie narodowych wizji historii i ich zaistnienie w popkulturze przeznaczają ogromne pieniądze.
Błędy rzeczowe
Niestety, „Jakie piękne samobójstwo” nie jest wolne od błędów faktograficznych. Rzucają się one w oczy tym bardziej, że mają wręcz podręcznikowy charakter. Na s. 72 autor pisze, iż „Biali” to „ugodowcy”, popierający Wielopolskiego. W rzeczywistości, obóz ugody reprezentował jedynie Wielopolski, którego relacje z Andrzejem Zamoyskim, założycielem Towarzystwa Rolniczego i nestorem „Białych”, charakteryzował lodowaty chłód. Takie postawienie sprawy nie zgadza się także z charakterystyką stronnictwa „Białych”, zawartą przez Karola Majewskiego w zeznaniach złożonych w carskim śledztwie w listopadzie 1865 r.
Na s. 184 publicysta kojarzy nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy Warszawą a Kownem z hitlerowską aneksją Kłajpedy oraz ustanowieniem protektoratu Czech i Moraw. W rzeczywistości, ultimatum wobec Litwy rząd RP wystosował rok wcześniej, nawiązując stosunki dyplomatyczne. Wydarzenia te charakteryzowała koincydencja czasowa z anschlussem Austrii. Powiela błąd na s. 259, sytuując zajęcie Kłajpedy w marcu 1938 r.
Atak Czechosłowacji na Śląsk Cieszyński nastąpił w styczniu 1919 r., kiedy w kraju nie było jeszcze nawet Błękitnej Armii gen. Hallera. Wbrew słowom Ziemkiewicza (s. 189), wcale nie walczyliśmy wtedy z bolszewickim najazdem. W innym miejscu autor przekonuje, że Polacy ginęli na barykadach Paryża w 1870 r. – Komuna Paryska to 1871 r.
Szkoda, że książki przed wydrukiem nie przeczytał historyk (tudzież poprawki zapomniano uwzględnić). Banalne błędy rzutują na ocenę pracy, znacznie gorsze jest jednak to, że każą z ostrożnością traktować niektóre z „rewelacji” Ziemkiewicza, których nie sposób łatwo zweryfikować. Mimo publicystycznej konwencji, brak przypisów i, choćby wyselekcjonowanej, bibliografii to poważny mankament pracy. Warto odnotować, że nawet Piotr Zychowicz w swej publicystycznej twórczości umieszcza wykaz literatury.
Werdykt
Mimo sygnalizowanych pomyłek, uproszczeń i nie odstępującej autora na krok maniery mieszania trzymającej się faktów interpretacji z osobistymi mniemaniami, „Jakie piękne samobójstwo” to lektura godna polecenia. W odróżnieniu od publikacji Zychowicza, obarczonych miejscami skrajną jednostronnością i banalizacją złożonych problemów, praca Ziemkiewicza może stanowić punkt wyjścia rzeczowej refleksji nad wydarzeniami, które przecież nas wszystkich, w ten czy inny sposób, ukształtowały. Ziemkiewicza czyta się jednym tchem, a po lekturze nie sposób odejść obojętnym.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz