Radosław Sikora – „Husaria pod Wiedniem” – recenzja i ocena
Miłośnikom skrzydlatych jeźdźców z pewnością nie trzeba przedstawiać autora, jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego, znawcę i popularyzatora wiedzy o najsłynniejszej formacji Rzeczpospolitej szlacheckiej – choć ja wyżej cenię lisowczyków, szczerze powiedziawszy. No ale ad rem, czyli kilka słów na temat najnowszej pracy dr. Sikory.
Jednego nie można odmówić Radosławowi Sikorze, a mianowicie pasji, z jaką bada dzieje ciężkiej kawalerii szlacheckiej. „Husaria pod Wiedniem” jest jego kolejną pozycją na wspomniany temat i trzecią wydaną przez wydawnictwo ERICA. Mamy więc do czynienia z ciekawą „trylogią” odnośnie dziejów chwały naszych sił zbrojnych.
Wielką zaletą recenzowanej pracy jest przede wszystkim materiał, na którym pracował autor. Jak zwykle zresztą – jeśli chodzi o twórczość dr. Sikory – mamy do czynienia z bogactwem źródeł tak oficjalnych (listów przypowiednich, roll jednostek, dokumentów skarbowych itp.) jak i pamiętnikarskich. Co ciekawe, są to nie tylko rodzime relacje, ale również obserwacje licznych cudzoziemców odwiedzających Polskę i Litwę – a przede wszystkim członków służby dyplomatycznej. Ich głos jest bardzo istotny, z racji wiążących ich obowiązków musieli bowiem dokładnie i dogłębnie analizować „widziany materiał wywiadowczy”. Stwierdzenie może nieco zbyt mocne, ale pamiętajmy, że placówki dyplomatyczne mają za zadanie nie tylko brać udział w polityce, ale przede wszystkim zbierać informacje. A im większy i dokładniejszy raport, tym większa wiedza rządów tzw. państwa wysyłającego. I nie oszukujmy się – tak jest do dziś.
Dzięki zebranym relacjom i analizie otrzymujemy dokładny obraz ciężkiej jazdy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Praca Sikory ukazuje prawdopodobny jej kształt w dobie słynnej kampanii wiedeńskiej. Okazuje się, że pomimo wielu lat żmudnych badań jej obraz różni się od naszych wyobrażeń i przyjętych tez. Sikora nie waha się więc szukać również przyczyn takich, a nie innych poglądów na temat husarii.
Minusem dla miłośników opisów kampanii i bitew będzie z pewnością znaczna dysproporcja między przedstawieniem husarzy a ich udziałem w kampanii 1683 r. Mówiąc szczerze, ja się bardziej spodziewałem dokładnego studium działania i przydatności tej formacji pod koniec XVII wieku. Niestety, autor oszczędnie serwuje nam takowe analizy i dodatkowo broni wyjątkowości oraz potencjału husarii, choć wydaje się, że jej przydatność w tym czasie była dość problematyczna. Wbrew tezom Sikory, bitwa wiedeńska nie dała w tej kwestii jasnej odpowiedzi. Pamiętajmy, że z odsieczą habsburskiej stolicy walczyły gorsze jednostki tureckie – najlepsze wraz z artylerią dalej siedziały w okopach pod miastem, chcąc zmusić je do kapitulacji. Sama szarża – niezależnie od trudności terenowych – była dla Turków raczej zaskoczeniem. I może właśnie to zadecydowało o sukcesie.
Autor stara się również minimalizować inne czynniki. Prócz błędów Kara Mustafy były to również akcje piechoty, która oczyściła przedpole i podejście pod tureckie pozycje. Sama zaś husaria stanowiła nieco ponad 10% szarżującej pod Wiedniem jazdy.
Obiektywnie rzecz ujmując, szarża pod Wiedniem nie tyle zdecydowała o zwycięstwie, co je przyspieszyła o jeden dzień (sprzymierzeni mieli początkowo przerwać operację 12 września) i zdecydowała bardziej o rozmiarze. Musimy pogodzić się z faktem, że czasy rozstrzygania bitew szarżami ciężkiej jazdy minęły ostatecznie pod Gniewem w 1626 r. Nawet wielkie sukcesy kawalerii w późniejszych wiekach – jak Blenheim 1704, Strzegom 1745 czy bitwy okresu napoleońskiego – były rezultatem wcześniejszych sukcesów odniesionych przez piechotę i artylerię. Albowiem do czasów wojny secesyjnej kawaleria miała za zadanie raczej zwiększyć rozmiary zwycięstwa, niż zdecydować o wyniku walki.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska