Przestarzałe metody? O nauczaniu historii dzisiaj

opublikowano: 2019-02-14, 13:06
wolna licencja
Spór między historyczkami społecznymi i historykami wojskowości czy też między annalistami a pozytywistami toczy się ciągle. Zamiast żądania, by uczyć tej czy innej tematyki, warto apelować, by młodych historyków kształcić po prostu mądrze i całościowo.
reklama

W ostatnim tygodniu na łamach Histmag.org Anita Brzyszcz głośno zapytała, dlaczego kształcimy studentów historii według XIX-wiecznej modły. Trudno nie zgodzić się z wieloma myślami autorki, dotyczącymi sposobu, w jaki organizowany jest na polskich uniwersytetach proces kształcenia historyków. Postulowane myślenie syntetyczne jest podstawą rozumienia przeszłości, podobnie jak korzystanie z doświadczeń innych nauk humanistycznych. Co oczywiste, nie ma z zasady „głupich” tematów badań, co najwyżej mogą być on w niemądry sposób realizowane. Zgadzam się też z postulatem krytycznego spojrzenia na własną historię, dekonstrukcji mitów i zdystansowania się od polityki – dodałbym jedynie, że krytycznie warto spojrzeć również na… samo podejście krytyczne.

Czy jednak rzeczywiście w kształceniu akademickim cierpimy na „spychanie historii gospodarczej i społecznej na margines”? Czy wciąż historyków uczy się dat bitew i traktatów, życiorysów wielkich mężów oraz odpowiadania tylko i wyłącznie na pytanie „jak było”? Mogę mówić tylko o swoim własnym doświadczeniu, jednak to właśnie na studiach miałem kontakt z obszarami tematycznymi, którymi potem się już nie zajmowałem, chociażby postmodernistycznym odczytywaniem narracji średniowiecznych, dokonaniami Fernanda Braudela czy szkołą historii mentalności średniowiecznej i nowożytnej. Nie wspominam już nawet o tym, że na mojej uczelni łatwiej było znaleźć historyków społecznych i „nowoczesnych metodologicznie” (nie jest to zarzut, raczej próba opisu), niż klasycznych badaczy uprawiających „pozytywizm” (cokolwiek to znaczy).

Ponownie pytamy: czy Ranke się zestarzał? Na zdjęciu Leopold von Ranke w ostatnich latach życia (domena publiczna)

Chociaż jestem starszy od mojej koleżanki z łamów zaledwie o kilka lat, to mam wrażenie, że tę dyskusję widziałem już wielokrotnie. Historycy zainteresowani poszerzaniem wiedzy metodologicznej czy badaniem tematyki społecznej zawsze krytykują kolegów i koleżanki, którzy zajmują się tradycyjnie rozumianą historią wydarzeniową. Działa to też w drugą stronę – „badacze faktów” pozycjonują się wobec „nowinkarzy” jako „obrońcy warsztatu” i „sól tej ziemi”. To ciekawy przykład konstruowania naukowych tożsamości, który zasługiwałby na pracę z zakresu historii mentalności. W praktyce jednak doświadczenie badawcze pokazuje, że nie da się być wyłącznie historykiem politycznym lub społecznym. Widzę to dobrze przy zajmowaniu się dziejami PRL – system ten trudno zrozumieć bez wiedzy o społeczeństwie czy gospodarce, jednocześnie zaś wiele zjawisk tego okresu miało ścisły związek z sytuacją frakcyjną w KC PZPR, sporami w łonie opozycji czy wydarzeniami międzynarodowymi. Trzeba być więc historykiem epoki, a nie umywać ręce mówiąc „nie, nie, ja zajmuje się tylko społeczeństwem/polityką/gospodarką/wojskowością”.

O dobry humor przyprawia mnie zawsze przekonanie historyków, że historia jako kierunek uniwersytecki powinna pozostać w nauczaniu jednolitym jak medycyna, prawo czy psychologia. O ile wykształcony tylko licencjacko lekarz byłby niebezpieczny dla zdrowia pacjenta, psycholog dla jego duszy, a prawnik potraktowałby go błędnie i niesprawiedliwie, o tyle historyk po trzyletnim kursie epokowym… no cóż. Można powiedzieć, że głupiemu i pięć jednolitych lat nie starcza na zdobycie podstawowej wiedzy i warsztatu, a mądry da sobie radę w trzy. To prawda, że studia magisterskie są mało konkretne, często nudne i organizowane bez pomysłu. Z doświadczenia własnego studiowania historii (byłem pierwszym rocznikiem studiów dwustopniowych) wiem jednak, że słabość kształcenia na poziomie uzupełniającym w mojej Alma Mater wynikała raczej z biernego oporu kadry. Wolała ona znane sobie dobrze schematy, poza zmuszonym sytuacją kierownictwem nie bardzo chciała dopasować się do nowych warunków i karmiła się wyjątkowością własnej dziedziny („prawnicy wywalczyli jednolitość, nam też się należy”).

reklama

Na marginesie chciałbym jednak zaznaczyć, że sama istota systemu bolońskiego jest moim zdaniem błędna. Zakłada on bowiem, że z licencjatem z jednej dziedziny można robić dyplomy magisterskie z kolejnych, bez przejścia kształcenia podstawowego. Powinno być zaś zupełnie odwrotnie – poszerzanie wykształcenia powinno polegać na robieniu dodatkowych kierunków na poziomie licencjackim, a więc zdobyciu podstaw, magisterium powinno się natomiast przygotowywać w tych dziedzinach, w których chce się specjalizować. Historyk z licencjatem antropologii czy socjolog z ukończonymi studiami licencjackimi z historii dysponowałby lepszą wiedzą i warsztatem, niż np. psycholog z „dodatkową magisterką” z historii.

Problemów uniwersyteckiego kształcenia historyków nie da się traktować oddzielnie od sytuacji akademii w Polsce. Spośród licznych objawów kryzysu humanistyki istotny wydaje się jeden – jej słabe dopasowanie do obowiązującego aktualnie modelu ilościowego oraz praktyczno-biznesowego. Aby utrzymywać kadrę i same kierunki należy rekrutować dużo studentów, których potem najlepiej jest utrzymywać na studiach. Oprócz osób rzeczywiście zainteresowanych trafiają się więc studenci historii, którzy nie dostali się na „lepsze” kierunki albo po prostu uznali, że powinni zrobić studia, niekoniecznie się zaś nimi interesować i się do nich przykładać. To sprawia, że ćwiczenia i seminaria, na których wymaga się aktywności i które uczą dyskusji oraz krytycznego myślenia, zastępowane są pseudo-ćwiczeniami czy po prostu wykładami – taniej i prościej jest zorganizować monolog, niż przeprowadzić dobrą dyskusję, otwierającą przed studentami szerokie horyzonty. Gdy dodamy do tego konserwatyzm części kadry, traktującej zmiany w szkolnictwie jako dopust boży, otrzymujemy (przynajmniej w części) sytuację studiów historycznych w Polsce.

Książki historyczne cieszą się nieustannie dużym zainteresowaniem czytelników (aut. Raysonho, domena publiczna)

Co powinniśmy zmienić w programie studiów? Na podstawie własnych doświadczeń nacisk położyłbym zwłaszcza na organizację zajęć w małych grupach ćwiczeniowych, które wymagają aktywności i uwagi, ucząc przy okazji systematyczności i umiejętności prowadzenia dyskusji. Historykom przydałoby się też więcej praktyki w pisaniu. Nie sztuką jest raz w roku czy semestrze napisać naukową pracę zaliczeniową – z doświadczenia wiem, że część studentów i absolwentów świetnie radzi sobie w stworzeniu „kobyły” na kilkadziesiąt stron, nie potrafią oni jednak stworzyć szybko krótkiego, zwięzłego tekstu. Jak pokazuje praktyka, to właśnie takie „użytkowe” i „konkretne” pisanie (nie tylko o przeszłości) jest dzisiaj tą umiejętnością, która może przydać się absolwentom na tzw. rynku pracy.

Patrząc jednak na problem szerzej, warto odpowiedzieć sobie na pytanie jak powinniśmy kształcić historyków, by uwolnić się od anachronicznych obciążeń. Wskazywanie metodologii czy zakresu tematycznego wydaje się niepotrzebne. Warto postawić jednak na to, by studentów uczyć mądrze – nie konkretnie na historyków-postmodernistów, znawców społeczeństwa, dat czy ciekawostek, naukowców albo „innowatorów-przedsiębiorców”. Siłą historyków jest erudycja (wiedza o zdarzeniach i procesach), warsztat (krytycyzm i heurystyka) oraz świadomość zakorzenienia teraźniejszości w przeszłości. Mogą je dobrze wykorzystywać do badania wydarzeniowej historii politycznej, społecznej, dziejów kultury czy idei, do edukacji, popularyzacji czy po prostu pracy zawodowej. Ważne jednak, by widzieli nie tylko swoje wąskie poletko, ale także zależność od innych zjawisk, potrafili dostrzegać podobieństwa, ale i różnice, przy okazji wyrażając swoje sądy „sine ira et studio”.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Polecamy e-book pod red. Magdaleny Mikrut-Majeranek „Poradnik młodego humanisty. Studia bez tajemnic”

praca zbiorowa pod red. Magdaleny Mikrut-Majeranek
„Poradnik młodego humanisty. Studia bez tajemnic”
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
183
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-44-0
reklama
Komentarze
o autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone