Przeciw, a nawet za – czyli nominacja Arndta Freytaga von Loringhovena na ambasadora Niemiec w Polsce
Powyższy brak zgody Polski miał wynikać ze względów historycznych. Zaważyła przeszłość ojca nowego ambasadora, który był adiutantem Heinza Guderiana i Hansa Krebsa czyli oficerem odpowiedzialnym za przygotowywanie raportów w bunkrze Adolfa Hitlera.
Z oczywistych względów nie można winić nowego ambasadora Niemiec w Polsce za nazistowską przeszłość ojca. Podkreślanie przez polskie ministerstwo spraw zagranicznym tezy o „naszej historycznej wrażliwości”, raczej mało kogo przekonuje. Nie jest niczym dziwnym, że w Niemczech po upadku III Rzeszy, niezliczona liczba dyplomatów Republiki Federalnej Niemiec była w jakiś sposób powiązana z „brunatnym systemem” – to tak jak w tym słynnym kawale, „że każdego Niemca dziadek lub ojciec w czasie wojny pracował na kolei”…
Wracając jednak do Arndta Freytaga von Lorinhovena trzeba dodać, że nie jest to jakiś wybrany przez przypadek, pierwszy z brzegu dyplomata. Między innymi był radcą w niemieckiej ambasadzie w Moskwie, a późne szefem tamtejszej sekcji politycznej. Pełnił też funkcję ambasadora Niemiec w Czechach. Był pierwszym zastępcą sekretarza generalnego NATO ds. bezpieczeństwa i wywiadu, a przez kilka lat zajmował stanowisko wicedyrektora Federalnej Służby Wywiadowczej w swojej ojczyźnie. Znany jest również z krytycznego nastawienia do putinowskiej Rosji. Co ciekawe, w kontekście nominacji Freytaga von Loringhovena, mało kto zwrócił uwagę na jego pracę wywiadowczą. To błąd, ponieważ mówi się, iż „dyplomata z takim bagażem doświadczenia” stanowi o dużej randze danej placówki i przede wszystkim chęci prowadzenia wyważonej polityki dyplomatycznej”.
Niestety przyzwyczailiśmy się, że rodzima polityka zagraniczna ma mało wspólnego z dyplomacją i nawet przy tego typu nominacjach, ktoś z prominentnych ludzi „Zjednoczonej Prawicy”, chciał dać wyraz swojego „fiksum dyrdum” w stosunku do Niemiec. Zaś wokół samych stosunków polsko-niemieckich tradycyjnie mogliśmy wysłuchać tradycyjnych komentarzy – „o próbach wybielania historii”, „znieważaniu narodu polskiego” i „nie oddaniu ani guzika”. A skończyło się jak zawsze, czyli na głośnym sprzeciwie, który zamienił się w cichą zgodę.
A można było wszystko uzgodnić drogami dyplomatycznymi tak, aby nikt nie poczuł się urażony. Dlaczego od razu nie doprowadzono do wspólnego obejrzenia Instytutu Pileckiego w Berlinie oraz stołecznego Muzeum Powstania Warszawskiego, skoro przeczuwano, że komuś na szczycie władzy będzie przeszkadzał Arndt Freytag von Lorinhoven? Nieustannie z ust prominentnych polityków partii rządzącej słyszmy o zamiłowaniu do historii i tym, że jest ona prawdziwą „nauczycielką życia”. Gdyby tak było faktycznie, to nie prowadziłoby się „zimnowojennej” polityki wobec dwóch potężnych sąsiadów, jakimi są Niemcy i Rosja. No, ale jest „przyjaciel” za oceanem, który na pewno zawsze przyjdzie na ratunek Polsce. Chyba nie trzeba tłumaczyć, że taka zabawa dyplomatyczna nie prowadzi w naszym przypadku do niczego dobrego – zwłaszcza w tak niepewnych czasach.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.