Profesor Marcin Kula: Jesteśmy historykami, nie Oficerami Służby Historycznej!
Dla mnie cała „polityka historyczna” jest kontynuacją PRL. Prawda,że wektory dzisiejszej polityki są skierowane w inną stronę – nawet jeśli i tę sprawę można skomplikować (na przykład, wbrew pozorom, komunizm też często był nosicielem nacjonalizmu, a nie internacjonalizmu). Istota zjawiska „polityki historycznej” w każdym wydaniu jest jednak zaskakująco podobna. Istnieje francuskie powiedzenie „les extrêmes se touchent” (skrajności się stykają). W ramach praktycznie wszelkiej „polityki historycznej” przyjmuje się, że historia jest jedna. Otóż nie jest jedna; znacznie łatwiej zgodzimy się co jest fałszem w historiografii, niż co jest prawdą.
Chce się zapanować nad szkołą, edukacją i nauczaniem historii. Historia nie jest traktowana jako pole poszukiwania i refleksji, ale jako instrument wychowania, jednoczenia, władzy. W myśleniu o przeszłości uprzywilejowuje się ideę narodową jako łącznik wspólnoty. Działa się na rzecz zwarcia narodu wobec rzekomego pozbawiania nas tego co nasze i podważania podstawowych ram naszej egzystencji (jakoby gender!). Kładzie się nacisk na martyrologię, bohaterstwo, wspaniałość. Historia ma podbijać „narodowy bębenek”. Nawet prawdziwe zasługi „naciąga się”. W ostatnim numerze „Zagłady Żydów” profesorowie Grabowski i Libionka pokazali jak przekłamano rzeczywistość w muzeum rodziny Ulmów (nr 12, skrócony przedruk „Gazeta Wyborcza” 10-11 grudnia 2016). Tej rodzinie należy się najwyższy hołd, ale wyciąganie wniosków w odniesieniu do szerszych spraw, jak tam uczyniono, jest tendencyjnym przerysowaniem. Zastanawiam się, jakie zbiorowe kompleksy kryją się za całym tym poszukiwaniem zadowolenia z siebie?
Namiętnie obchodzi się kolejne rocznice, zwykłą krytyczną refleksję nazywa się „pedagogiką wstydu”. Zawłaszcza się pojęcie „patriotyzm”. Nie mam wątpliwości, że ludzie to „kupują”. Chcą tego. Rząd w tych sprawach działa w zgodzie – jak mi się zdaje – z potocznymi marzeniami o dobrej ocenie i samoocenie. Najpewniej po prostu dzieli też mentalność częstą w społeczeństwie. Czy jednak historyk zawsze powinien iść za masowymi chęciami i poglądami? Ekonomista nie idzie taką drogą, a przynajmniej nie powinien iść. Dla mnie „polityka historyczna” to zjawisko spoza naszego zawodu. To część polityki, a nie historiografii. Nie może jednak pozostawać poza zasięgiem zainteresowania zawodowych historyków. Nasi koledzy biorą udział w jej uprawianiu, oddziałuje ona na audytorium, które jest też naszym audytorium, nie da się w końcu ukryć, że oddziałuje ona przecież zwrotnie na uprawianie badań i dziejopisarstwo.
W ramach „polityki historycznej” chce się promować, a nawet ustanawiać pewne treści; państwo posiada specjalną agencję dla ustalania wizji historii (IPN). Chce się zmieniać wystawy muzealne. Historię traktuje się instrumentalnie. Wszystko co dobre przypisuje się „nam”, a zwłaszcza obozowi rządzącemu. Objęcie przezeń władzy jest porównywalne z „początkiem historii”. Ustala się wykładnię genezy państwa/ustroju, pojawia się wizja ofiary inicjalnej, wręcz czczonego ojca-założyciela. Z orwellowską namiętnością (vide „grób pamięci”) chce się likwidować ślady po poprzednim systemie (nazwy ulic, pomniki). Pojawia się idea „polityki cmentarnej” i przesunięcia niektórych zwłok w ramach cmentarzy. Mylą się działania badawczo-historyczne i policyjne, także propagandowe. Wprowadza się karalność posiadania przedmiotów, nagrań, druków, będących nośnikami symboliki nurtów ocenianych negatywnie. Rozszerza się listę zagrożeń prawnych dla historiografii niezgodnej z ideami władzy. Stoi się na stanowisku, że ramami rozpatrywania i celem badania historycznego jest historia narodowa, a nie zjawiska społeczne. Jasne, że praktycznie w każdym kraju uprawia się historię narodową. Ją też można jednak uprawiać w sposób szeroki lub zaściankowo. Dziś w Polsce zmierza się do zaściankowości na różnych poziomach rozpowszechniania wiedzy historycznej. Na poziomie najmłodszych proponuje się książeczkę Joanny i Jarosława Szarków „Elementarz małego Polaka” (Rafael 2015). Sam zaproponowałbym dzieciom skandynawską książeczkę Anette Langen i Constanty Droop „Nowe listy od Feliksa. Mały zając podróżuje po przeszłości” (Mamika 2010). Ten zając urokliwie pokazuje dzieciom coś z przeszłości szeroko rozumianej i chwała mu za to.
Projekt nowej podstawy programowej z historii wzbudza moje silne obawy. Na najwyższym poziomie rozpowszechniania wiedzy – w Muzeum II Wojny Światowej – chce się wymóc na dyrektorze podejście zaściankowe w miejsce szerokiego i otwartego, zaproponowanego w projekcie wystawy. Pawle – zwracam się do prof. Machcewicza – jako Twój niegdyś promotor jestem z Ciebie dumny. Dumny z tego, jak zaprojektowałeś swoje muzeum, jak je zbudowałeś i jak stawiasz opór atakom. Sam bym temu nie dał rady. Nawet chałupy bym nie zbudował, a wicepremier Gliński śniłby mi się po nocach.
Marnie widzi się różnorodność narodów żyjących na terenie Rzeczypospolitej. Przypomina się „piastowski” Wrocław – jakby bardziej współczesna historia nie wystarczyła dla określenia jego polskiego charakteru. Przeszłość chce się widzieć w barwach czarno-białych w miejsce pokazywania skomplikowania i różnorodności racji. Miesza się wątki współczesne i dawne (katastrofa smoleńska włączana do apeli poległych!). Obciąża się dzieci rodzicami, szuka się w papierach, szuka się „haków”.
Takie zjawiska mnie się kojarzą – jak powiedziałem – z komunistycznym traktowaniem historii. Jest oczywiste, że rzeczone działania są – jak dotychczas – mniej nasilone niż w PRL. W PRL bym zapewne nie pozwolił sobie na tak szczery ich opis na forum publicznym.
Niemniej jednak mnie wprowadzenie wyjaśniającej gadaninki przed filmem „Ida” kojarzy się „ustawiającymi” wstępami do książek za PRL. Gdybym był jeszcze trochę starszy, to kojarzyłoby mi się zapewne z pogadanką z 1954 r., poprzedzającą „Wesele”: „Sojusz chłopów i panów – mówi Wyspiański – nie prowadzi do niepodległości narodu. Innego wyjścia poeta nie widzi, dlatego zakończenie utworu brzmi dla niego tragicznie. My jednak wiemy, że wyjście istniało. Wyjściem była rewolucyjna walka, łącząca sprawę narodową z wyzwoleniem społecznym. Wyspiański nie dostrzegł siły walczącego proletariatu…” (Joanna Krakowska, Mikołajska, W.A.B. 2011, s. 172). O tym, jak „ustawiono” „Idę” można łatwo dowiedzieć się z Internetu.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.